31 maja 2017

Konieczny upadek tzw. wyższych szkół prywatnych

Kto pamięta ten numer nieistniejącego już czasopisma, które powołał przed laty do życia rzekomo wówczas prawicowy polityk Janusz Palikot? Przywołuję je, chociaż mógłbym zamieścić w tym miejscu setki artykułów na temat pseudoakademickiego biznesu. Poszukujący tanich studiów, w tym przede wszystkim podyplomowych, różnego rodzaju kursów, szkoleń, a w istocie chętni do pozyskania jak najtaniej dyplomu takich studiów, mogą nie zdawać sobie sprawy z faktu, że zapisują się w szkole wyższej, która już została zlikwidowana, bądź też jest w trakcie likwidacji. Wpłacą, zarejestrują się i... zostaną na lodzie.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nareszcie, po raz pierwszy od wielu, wielu lat, opublikowało w środę, 24 maja 2017 r. wykaz wyższych szkół prywatnych, które nie spełniają wymogów do udzielenia im dotacji budżetowej. Czy to oznacza, że w ogóle nie powinny też dalej działać na naszym rynku? Czy może jednak wolno im nabierać naiwnych na oferowane przez nie studia podyplomowe czy inne kursy? Komunikat ministerstwa powinien być bardziej jednoznaczny, a wskazujący na konsekwencje podjętych przez władze decyzji.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego informuje, że przedstawione w tabelach uczelnie niepubliczne, nadzorowane przez Ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego, nie otrzymały na 2017 r. dotacji na zadania związane ze stwarzaniem studentom i doktorantom będącym osobami niepełnosprawnymi warunków do pełnego udziału w procesie kształcenia; na zadania związane z bezzwrotną pomocą materialną dla studentów i doktorantów. Prawdopodobnie jest to pochodną niżu demograficznego i/lub braku zainteresowania studiami w tych szkołach.

Resort wskazuje na powody "odcięcia" akademickich jednostek od dalszego zasilania finansowego przez państwo. Są to:

I - z powodu nieprzekazania danych niezbędnych do naliczenia dotacji:

1. Wyższa Szkoła Bankowości i Finansów z siedzibą w Katowicach;

2. Wyższa Szkoła Hotelarstwa i Gastronomii w Poznaniu;

3. Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Łodzi;

4. Wyższa Szkoła Sportowa im. Kazimierza Górskiego w Łodzi;

5. Wyższa Szkoła Techniczno-Humanistyczna – Kadry dla Europy z siedzibą w Poznaniu;

6. Wyższa Szkoła Współpracy Międzynarodowej i Regionalnej im. Zygmunta Glogera z siedzibą w Wołominie;

7. Wyższa Szkoła Zarządzania Personelem w Warszawie;

8. Wyższa Szkoła Zawodowa „Oeconomicus” Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego z siedzibą w Szczecinie


II - z powodu braku możliwości nawiązania kontaktu i uzyskania danych niezbędnych do naliczenia dotacji:

9. ALMAMER Szkoła Wyższa z siedzibą w Warszawie;

10. Wyższa Szkoła Gospodarowania Nieruchomościami w Warszawie.

III - z powodu nieprzekazania danych niezbędnych do naliczenia dotacji:

11. Szkoła Główna Politechniczna z siedzibą w Nowym Sączu;

12. Wyższa Szkoła Bankowości i Finansów z siedzibą w Katowicach;

13. Wyższa Szkoła Nauk Prawnych i Administracji im. Leona Petrażyckiego w Wołominie;

14. Wyższa Szkoła Techniczno-Humanistyczna − Kadry dla Europy w Poznaniu;

15. Wyższa Szkoła Współpracy Międzynarodowej i Regionalnej im. Zygmunta Glogera z siedzibą w Wołominie;

16. Wyższa Szkoła Zawodowa „Oeconomicus” Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego z siedzibą w Szczecinie.

IV - z powodu braku możliwości nawiązania kontaktu i uzyskania danych niezbędnych do naliczenia dotacji:

17. ALMAMER Szkoła Wyższa z siedzibą w Warszawie;

18. Wyższa Szkoła Gospodarowania Nieruchomościami w Warszawie;

19. Wyższa Szkoła Służb Lotniczych w Bydgoszczy.

Mam nadzieję, że ta lista będzie aktualizowana na bieżąco, codziennie. Jest w naszym kraju wiele wyższych szkół, które nie spełniają standardów akademickich! Śmieją się z nas w Europie, że potrafiliśmy z udziałem, bo przyzwoleniem władz ministerialnych i Polskiej Komisji Akredytacyjnej, działać czarnemu biznesowi, który wyłudzał od naiwnych środki na rzekomą edukację. Podwyższyliśmy wskaźniki statystyczne w zakresie skolaryzacji, ale wskaźniki jakościowe są tu porażające.

30 maja 2017

Wiara w siebie i ustawiczne uczenie się warunkiem sukcesów zawodowych



Przytaczam przekład z tekstu, jaki ukazał się w blogu Instytutu Edukacji w Londynie, by zachęcić studentów do poznawania nowinek z badań ekspertów oświatowych Wielkiej Brytanii. Jest tu wiele interesujących, a krótkich relacji z różnych typów szkół, problemów związanych z socjalizacją dzieci i młodzieży w ponowoczesnym świecie, ale są też osobiste wpisy czy wypowiedzi profesorów różnych dyscyplin naukowych, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami z kształcenia akademickiego czy szkolnego.

What kind of learning do we need to make the most of the new technological revolution?

Rose Lucking z Izby Lordów przedstawiła komisji zajmującej się przyszłością rynku pracy rolę uczenia się jako podstawowego warunku w osiąganiu sukcesów we współczesnej rewolucji technologicznej. Swoje stanowisko w tej kwestii zaprezentowała na IOE (Institut of Education) LONDON BLOG.

Uważa, że całe społeczeństwo zyska tylko wówczas, kiedy będzie utrzymywać adekwatne do poziomu innowacji i rozwoju technologii tempo uczenia się. Kiedy edukacja staje się dla pracowników przeszłością, czymś dokonanym i wystarczającym, to nie są oni w stanie opanować nowych zadań i wypadają z rynku pracy, a społeczeństwo staje się coraz bardziej rozwarstwione. Przykładowo, minister szkolnictwa w Finlandii poinformowała niedawno, że chce, aby w kraju wszyscy uczyli się niezależnie od wieku i doświadczenia, by ludzie mieli wysokie kompetencje i elastyczne umiejętności oraz by mogli w każdej chwili, kiedy tylko zaistnieje taka potrzeba, powrócić na ścieżkę edukacji.

Wielka Brytania potrzebuje pracowników, którzy potrafią szybko przystosować się do zmieniającego się świata. To oczywiste, że ludzie muszą dysponować określoną wiedzą, rozumieć swój język, znać matematykę, geografię itp., ale też powinni dysponować umiejętnościami XXI wieku w zakresie ustawicznego kształcenia. Zdaniem Lucking niezwykle ważne jest poczucie własnej wartości, wiara w siebie, u podłoża której jest przekonanie, że człowiek poradzi sobie w specyficznych sytuacjach i indywidualnie oraz w pracy zespołowej podoła nowym zadaniom.

Wiara w siebie przyczynia się do określenia własnych celów i sposobów, za pomocą których rozwiązujemy problemy oraz zaspokajamy własne czy grupowe oczekiwania. To jest ta umiejętność, której można się nauczyć pod warunkiem, że będziemy poznawali siebie. Jednostka musi dobrze wiedzieć, na czym się zna, a czego nie wie, w czym jest dobra, a w czym nie, w czym konieczna jest jej pomoc oraz w jaki sposób może ją pozyskać.

Wiarę w siebie jako klucz do sukcesu należy rozwijać już u dzieci w wieku przedszkolnym i w szkole. Powinno to zadanie znaleźć swoje odzwierciedlenie w podstawach programowych wychowania i kształcenia dzieci. Z badań B. Blooma wynika, że indywidualne uczenie się sprzyja osiąganiu lepszych wyników niż uczenie się w klasie szkolnej. Niskie wyniki kształcenia nie są następstwem pozostawienia uczniów samym sobie, ale skutkiem niewłaściwego podejścia do nich. Zadaniem szkoły jest zatem znalezienie takich metod, by możliwa była efektywna edukacja każdego ucznia zgodnie z jego potrzebami i możliwościami.

Dostosowaniu procesu kształcenia do uczniów powinna pomóc sztuczna inteligencja, która rozpoczęła nową rewolucję technologiczną. Za pomocą nowych technologii możemy uzyskiwać potrzebne dane o naszych uczniach i diagnozować rozwój ich inteligencji, emocjonalności i metakognitywnej wiedzy, a więc poziom rozwoju ich umiejętności rozumienia swoich procesów myślowych i regulowania ich.

Uczniowie zaś chcą uczyć się z wykorzystaniem nowych technologii, ale to nie oznacza zarazem, że wszyscy muszą znać sztukę programowania. Najważniejsza jest bowiem umiejętność posługiwania się technologią w pracy, w czasie wolnym i na co dzień. Jeśli chcemy dotrzymać w szkole kroku rewolucji technologicznej, to - zdaniem Lucking - nie wolno:

1) zaniedbać znaczenia wiary w siebie, koncentrując się głównie na sprawdzaniu u uczniów tylko ich wiedzy z przedmiotów;

2) nie sprawdzać własnych możliwości, które daje technologia tylko dlatego, że uczniowie obawiają się zagrożeń w sieci, kiedy są online;

3) nie nauczyć nadchodzącej generacji dostatecznego opanowania technologii, żeby mogła w przyszłości, w sposób kompetentny rozstrzygać o tym, w czym technologie są pomocne społeczeństwu, a w czym nie są oraz co można z nimi czynić, albo czego robić nie należy.

29 maja 2017

Krytyka Raportu NIK o przygotowaniu do zawodu nauczycieli


Od jakiegoś już czasu mam na pulpicie komputera Raport NIK pn. "Przygotowanie do wykonywania zawodu nauczyciela". Nie ukrywam, że już sama nazwa tego doniesienia organu kontroli budziła we mnie niechęć, by zapoznać się z jego treścią. Tytuł bowiem jest bardzo szeroki, zapowiadając różne czynniki, podmioty czy instytucje odpowiedzialne za ten proces.

Tymczasem, kiedy zacząłem czytać ten Raport, to okazało się, że celem kontroli było dokonanie oceny warunków kształcenia nauczycieli w szkołach wyższych oraz pierwszego roku ich pracy w szkołach, gdzie powinni być objęci opieką jako nauczyciele stażyści. Już z poniżej wymienionych celów kontroli wynika, że kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli nie mają zbyt pogłębionego pojęcia o przedmiocie planowanej i przeprowadzonej diagnozy. Dociekali bowiem:

1. Czy szkoły wyższe zapewniają odpowiednie warunki kształcenia służące przygotowaniu studentów do wykonywania zawodu nauczycielskiego?

2. Czy szkoły wyższe doskonalą proces kształcenia kandydatów na nauczycieli w ramach wewnętrznego systemu zapewniania jakości kształcenia?

3. Czy przyjęte przez dyrektorów szkół rozwiązania sprzyjają nabyciu przez nauczycieli stażystów kompetencji niezbędnych do nauczania i wychowania dzieci i młodzieży?


Zdaje się, że procedury kontroli mają w NIK jeszcze z czasów PRL, bo zupełnie nie rozumieją, że szkoły wyższe są tylko jednym z wielu ogniw w procesie przygotowywania przyszłych nauczycieli do zawodu. Poprzedzają je znacznie ważniejsze czynniki makropolityczne - władcze oraz ustawodawcze, w tym:

1) Standardy kształcenia nauczycieli, które określa Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego - "ROZPORZĄDZENIE MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO w sprawie standardów kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu nauczyciela";

1a) Działalność kontrolna Polskiej Komisji Akredytacyjnej w zakresie jakości kształcenia, także przyszłych nauczycieli;

2) Szczegółowe kwalifikacje wymagane od nauczycieli określa Ministerstwo Edukacji Narodowej - Ustawa Karta Nauczyciela i Rozporządzenie MEN ws. kwalifikacji nauczycieli.

Gdyby w Polsce szkoły miały autonomię, a nie jej pozór, to dyrektor szkoły jako pracodawca mógłby tak zatrudniać pracowników w tym zawodzie, żeby mógł realizować misję i wizję szkoły, a nie stanowić przedłużonego ramienia władzy, która centralnie ustanawia wymogi kwalifikacyjne oraz narzuca dyrektywy programowe, organizacyjne i dydaktyczno-wychowawcze. W związku z tym, że szkolnictwo ma ustrój centralistyczny, to za warunki zatrudniania w tych placówkach nauczycieli odpowiada przede wszystkim Ministerstwo Edukacji Narodowej.

Funkcjonowania tej instytucji NIK nie zamierzała kontrolować pod tym właśnie względem. A szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się, za co pobierają pensje urzędnicy resortu, którzy są tam od tego, by określać i weryfikować, także kontrolować jakość kadr nauczycielskich. Zostawmy na chwilę MEN i przejdźmy do szkolnictwa wyższego.

Otóż można postawić prezesowi NIK analogiczne pytanie, dlaczego dubluje pracę Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która została powołana przez polski rząd właśnie po to, by weryfikować jakość kształcenia, także nauczycieli? Czy inspektorzy NIK kontrolowali PKA pod tym kątem? NIE. Dlaczego? Z prostego powodu, władza w państwie autorytarnej demokracji nie kontroluje samej siebie. Władza jest poza wszelką kontrolą merytoryczną i prawną. Władza jest rozliczana co kilka lat przez społeczeństwo w dniu wyborów parlamentarnych.

Komu zatem potrzebna jest kontrola NIK w powyższym zakresie? Oczywiście rządzącym, żeby mogli uzyskać argumenty na rzecz wdrażania planowanych zmian oświatowych. Te zaś muszą obejmować w okresie reform ustroju szkolnego także jego kadry, poza rzecz jasna - kadrami w resorcie edukacji, szkolnictwa wyższego i PKA.

Kontrolę przeprowadzono w zaledwie 5 uniwersytetach, chociaż kształceniem nauczycieli zajmuje się ponad 300 szkół wyższych w naszym kraju. Co ciekawe, nie uwzględniono w tej kontroli państwowych wyższych szkół zawodowych, które wiodą prym w przygotowywaniu do zawodu przyszłych nauczycieli oraz ponad 200 wyższych szkół niepublicznych zarabiających na tym interesie bez specjalnej troski o jakość edukacji. Kontrolą objęto też 20 szkół, na ponad 23 tys. w całym kraju oraz przeprowadzono ankietę wśród studentów5 uniwersytetów na temat ich odczuć co do przydatności studiów nauczycielskich.

NIK nie wie, że w uniwersytetach nie ma już klasycznych studiów na kierunkach nauczycielskich. Nie ma, bo być nie musi. Tworzy się jedynie ich atrapy zgodnie zobowiązującym prawem o szkolnictwie wyższym. Polska Komisja Akredytacyjna od chwili jej powstania w 2002 r. do 2012 r. w ogóle nie kontrolowała szkolnictwa wyższego pod kątem kształcenia nauczycieli. Nie czyniła tego, bo... nie musiała, albo zapomniała o czymś takim, jak kształcenie nauczycieli. Kontrolowano bowiem jedynie edukację na poszczególnych kierunkach studiów, a studia nauczycielskie takimi przecież nie były i nie są.

NIK objął kontrolą lata 2012 - 2016, a więc okres, w którym - podobnie, jak miało to miejsce w okresie rządów PO i PSL - uniwersytety mogły przygotowywać do zawodu przyszłych nauczycieli, ale nie musiały. Jeśli to czyniły i nadal czynią, to kosztem kształcenia kierunkowego lub/i kosztem dodatkowych obciążeń dla studentów traktujących przecież nauczycielstwo jako zawód drugiego wyboru (gorszego sortu i resortu ze względu na warunki pracy i płacy).

Dość śmiesznie brzmią uzasadnienia podjęcia kontroli z tego względu, że proces przygotowania do zawodu "nie jest priorytetem polityki edukacyjnej" (s. 6). Dlaczego nie dodano, że dotyczy to tak rządu PO i PSL, jak i obecnego? Gdyby tak napisano, to trzeba byłoby przeprowadzić kontrolę w urzędach centralnych państwa odpowiedzialnych za tę politykę.

NIK stwierdza, że rzekomo przyjęty model kształcenia (przez kogo przyjęty - już nie podaje, podobnie jak wyjaśnia, kategorii modelu) przygotowującego do wykonywania zawodu nauczyciela charakteryzuje się m.in. brakiem wysokich wymagań przy rekrutacji na studia. Kontrolerzy NIK nie wiedzą, że wraz z wprowadzeniem w Polsce egzaminów zewnętrznych, w tym państwowej matury, nie ma czegoś takiego jak wymagania rekrutacyjne?! Czy NIK-owcy rzeczywiście byli dobrze przygotowani do zadań kontrolnych?

O potrzebie przeprowadzenia kontroli miały zdecydować także plotki, opinie, subiektywne odczucia, skoro zapisano, że mamy do czynienia ze "społecznie postrzeganą łatwością uzyskania kwalifikacji nauczycielskich w wielu instytucjach" (Jakie instytucje mieli na uwadze? Nie podano.) Ba, NIK stwierdził na tzw. "wejściu" do swojej diagnozy, że w Polsce jest praktycznie otwarty dostęp do zawodu.

EUREKA! To NIK nie wie, że nie ma samorządu zawodowego nauczycieli, a zatem o otwartości dostępu do zawodu decyduje MEN określając właśnie kwalifikacje, jakie są wymagane od nauczycieli (w istocie - jakie dyplomy)?

Wreszcie stwierdzono we wstępnej diagnozie, że mamy w kraju "negatywną selekcję" do zawodu nauczycielskiego. Na jakiej podstawie? Na bazie krytykowanego przez obecny rząd Raportu z niskiej jakości badań IBE z 2015 r., które nie obejmowały zjawiska tzw. "negatywnej selekcji" do zawodu nauczycielskiego.

Nie będę przytaczał tu danych z przeprowadzonej kontroli, gdyż każdy sam może się z nimi zapoznać i całość wyrzucić do kosza. Tak powierzchownego, pozbawionego dociekania rzeczywistych powodów jakości kształcenia przyszłych nauczycieli nie przyjąłbym jako zleceniodawca. Publiczne pieniądze na kontrolę zostały zmarnowane. Jeżeli na takim kiczu kontrolnym polega praca NIK, to trudno, by można było cokolwiek w naszym państwie zmienić, poprawić czy istotnie zreformować.

Skoro tak wysoki urząd podejmuje się kontroli na podstawie błędnie określonych przesłanek i braku fundamentalnej wiedzy o przedmiocie kontroli, to trudno się dziwić, że jakość raportu jest tyle warta, co cena papieru, na którym został wydrukowany. Taki raport nadaje się tylko do kosza, także tego wirtualnego.

28 maja 2017

Kto nie z MEN, ten nie ten




Coraz częściej naukowcy z różnych krajów europejskich, chcąc uniknąć kolejnych kryzysów szkoły jako wciąż niezmiernie ważnej i potrzebnej instytucji edukacyjnej, podejmują się wspólnej debaty na temat autonomii i polityki reform. Dostrzegają wagę tych procesów i wykraczają poza schematyczne analizy struktur, powierzchowną prezentację historii czy szybko dezaktualizujące się dane statystyczne. Poszukują przy tym nie tyle jakiejś myśli przewodniej, która wiązałaby wszystkie systemy szkolne w możliwą do porównań całość, ile perspektywy najbardziej palącego dyskursu reformatorskiego w zakresie decentralizacji i demokratyzacji oświaty. Mamy w tym przypadku wyraźnie do czynienia z powrotem fali pedagogiki reform z początku XX wieku, która zaowocowała tak wspaniałymi rozwiązaniami edukacyjnymi, jak szkoły M. Montessori, R. Steinera, C. Freineta, P. Petersena, A. Neilla, itp.

Oczekiwanie wyraźnego przejścia od zuniformizowanej powszechnej szkoły, szkoły bez swoistego oblicza, szkoły wprawdzie bezpłatnej, ale jednak zatracającej swój wymiar personalistyczno-egzystencjalny i wspólnotowy, nie jednoczącej nauczycieli, rodziców i uczniów we wspólnym wysiłku wychowawczo-dydaktycznym, a zarazem od szkoły zaniedbującej maksymalizowanie potencjalnego rozwoju wszystkich jej podmiotów do szkół autorskich, samorządnych, suwerennych organizacyjnie, ekonomicznie, programowo i wychowawczo - jest ewidentnym symptomem restauracji myśli pedagogicznej minionego wieku. Wieloletnie doświadczenia szkół eksperymentalnych stają się źródłem upowszechniania idei pedagogiki reform oraz kreowania nowych rozwiązań w skali makrosystemowej, by mogły one zaistnieć w przestrzeni mikrosystemowej.

Od przełomu lat 80. i 90. pojawiały się w Polsce niezależnie od siebie, w różnych regionach kraju projekty oddolnego reformowania edukacji, procesu kształcenia i wychowania, które implementowane były w szkołach publicznych z udziałem przede wszystkim nauczycieli i rodziców. Przyjmowały one jedną z nazw: “szkoły samodzielnej”, "szkoły autonomicznej”, “szkoły o poszerzonej odpowiedzialności”, „szkoły z własnym profilem”, „szkoły o częściowej autonomii”, “szkoły indywidualnych projektów” czy „szkoły autorskiej”. W tych modelach transformatywni pedagodzy wdrażali do praktyki oświatowej, w nieco zmodyfikowanej postaci, własne rozwiązania programowe, metodyczne i organizacyjne.

Niestety, zapoczątkowany przez lewicę odwrót w 1993 r. od pełnej samorządności i decentralizacji ustroju szkolnego wynikał z niechęci władz oświatowych, także innych opcji politycznych, do rozwoju tego typu inicjatyw edukacyjnych w obszarze szkolnictwa publicznego. Wraz z obowiązkowym wdrażaniem reformy szkolnej najpierw w 1999 r., a teraz w 2017 - każdy nauczyciel został zobowiązany do wdrażania jej założeń zgodnie ze scenariuszem władzy.

Takie reformy nie mają nic wspólnego z twórczością, zmianą, innowacyjnością czy postępem. W polityce MEN od ponad 23 lat obowiązuje stanie na straży władztwa centralistycznego, które sprawia, że można tak, jak miało to miejsce w PRL, wykorzystywać szkolnictwo do realizacji światopoglądowo warunkowanej edukacji. Tak zwane reformy mają przede wszystkim dla formacji - obecnie czy wcześniej - rządzącej być okazją do manipulowania szkolnictwem dla politycznych sukcesów. Wszelkie innowacje mają zatem tylko i wyłącznie charakter wdrożeniowy, adaptacyjny w myśl zasady -„Kto nie z nami, ten przeciw nam”. Kto nie chce być za reformą, jawi się jako przeciwnik tzw. dobrej zmiany.


Minister edukacji pisze - tak samo, jak czynili to jej poprzednicy z lewicy czy populistycznej centroprawicy - List do rodziców tak, jakby oni nie mieli co robić, tylko czytać komunały, za którymi kryje się pozór reform. Treść tego listu brzmi jak tekst do kabaretu czy "Ucha prezesa", bowiem każde zdanie rodzice odczytują w nim jako banał, za którym kryje się cyniczne myślenie życzeniowe. Do kogo jest ten List? Do których rodziców? A dlaczego nie także do uczniów gimnazjów i ich nauczycieli? W co mają uwierzyć rodzice? Oczywiście w to, że:

- wiedzą już, do której szkoły będą uczęszczać ich dzieci;

- że pani minister jest przekonana, że samorządy świadome spoczywającej na nich odpowiedzialności brały pod uwagę oczekiwania, potrzeby dzieci, a także – oczywiście – lokalne uwarunkowania;

- reforma edukacji jest częścią spójnej, przemyślanej i zaplanowanej w perspektywie najbliższych lat polityki oświatowej państwa;

- władze resortu dążą do tego, aby każdy uczeń, bez względu na to skąd pochodzi oraz jaki jest status materialny jego rodziny, miał zapewnioną dobrą edukację i dobrą szkołę;

- do końca obecnego roku szkolnego ministerstwo przeszkoli nauczycieli z nowej podstawy programowej, bo przecież nauczyciele nie potrafią sami czytać ze zrozumieniem i trzeba ich do tego przyuczyć;

- każdy uczeń otrzyma książki i ćwiczenia w szkole, a podręczniki oraz materiały edukacyjne dla szkół podstawowych i klas gimnazjalnych będą sfinansowane z budżetu państwa;

- pani minister chce, aby dzieci miały zapewniony przynajmniej jeden ciepły posiłek w szkole i mogły w spokoju zjeść go podczas jednej dłuższej przerwy „obiadowej”, a nawet planuje opiekę stomatologiczną w szkołach; itd. itd.

Tylko niech rodzice przestaną protestować, biegać z jakimiś transparentami, rozrzucać ulotki, chodzić na manifestacje, strajkować, wnioskować o referendum. Ten rząd, podobnie jak poprzedni za Donalda Tuska czy Ewy Kopacz lepiej wie, od rodziców, od obywateli, czym jest demokracja, w czym im wolno, a w czym nie powinni uczestniczyć, o co się upominać, a przeciwko czemu występować. To jest naprawdę dobra zmiana, władza kochająca naród. Tymczasem ci niewdzięcznicy piszą i puszczają do sieci:

27 maja 2017

`Światowej sławy socjolog prof. Piotr Sztompka - doktorem honoris causa w APS w Warszawie


Wczoraj miała miejsce wyjątkowa uroczystość nadania tytułu doktora honoris causa socjologowi, profesorowi Piotrowi Sztompce z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Senat Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie na wniosek Rady Wydziału Nauk Pedagogicznych, po wnikliwym zapoznaniu się z pozytywnymi recenzjami profesorów: Mirosławy Marody, Renaty Siemieńskiej, Marka Szczepańskiego oraz Mirosława J. Szymańskiego - podjął dnia 19 kwietnia 2017 r. uchwałę o przyznaniu tytułu doktora honoris causa Profesorowi Piotrowi Sztompce.

Była to szczególna okoliczność, jako że uroczystość zbiegła się z 95 rocznicą powstania Państwowego Instytutu Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, który dał początek dzisiejszej Akademii.

Osiągnięcia naukowe jednego z najwybitniejszych współczesnych socjologów znane są nie tylko naukowcom z dziedziny nauk społecznych i humanistycznych, ale także wszystkim pedagogom, gdyż od ponad 25 lat studiujący także na tym kierunku czy przygotowujący swoje rozprawy naukowe korzystają z fundamentalnych rozpraw krakowskiego socjologa. Te zresztą będą służyły kolejnym pokoleniom uczonych i studentów.

Z tym większym więc zainteresowaniem społeczność akademicka APS oraz rektorzy i dziekani uczelni współpracujących z Akademią, którzy licznie przybyli na tę uroczystość, gromkimi owacjami przyjęli nadanie powyższego tytułu przez władze APS profesorowi Piotrowi Sztompce oraz wysłuchali "Oral publication". Był to specjalnie napisany na tę uroczystość i wygłoszony wykład akademicki Doktora Honoris Causa na temat WARTOŚCI, a więc kategorii najważniejszej w badaniach pedagogicznych.


Zapewne treść wykładu zostanie wkrótce opublikowana. W sieci można znaleźć zapis wideo z całego posiedzenia Senatu APS. Przywołam zatem w tym miejscu jedynie wprowadzenie profesora P. Sztompki do socjologicznej analizy wartości w życiu każdej jednostki oraz ostanie zdania będące ważnym przesłaniem dla naszego społeczeństwa. Wyróżniony najwyższą godnością Uczelni mówił o wartościach z perspektywy uprawianej przez siebie teorii przestrzeni międzyludzkiej i stawania się społeczeństwa.

" Bez wartości – cywilizacja jaką dzisiaj znamy – nie mogłaby istnieć."

Uroczystość nadania tytułu doktora honoris causa to rytualna afirmacja wartości fundamentalnych dla kultury akademickiej. (...) Z tej okazji warto zastanowić się ogólnie, czym są wartości, skąd się biorą i czemu służą?

Każda dyscyplina nauk humanistycznych zakłada jakiś model człowieka. Nauki polityczne – homo politicus, nauki ekonomiczne – homo economicus, nauki historyczne – homo historicus, itd. Szczególny model człowieka zakłada socjologia, który czasami bywa nazywany homo sociologicus. Socjolog istnieje i funkcjonuje w przestrzeni międzyludzkiej, która jest najważniejszym dla człowieka faktem egzystencjalnym, określanym już od starożytności jako jego społeczna natura.

To jest to, że ludzie zawsze istnieją i działają w otoczeniu innych, w jakichś relacjach z innymi, nigdy osobno. Jak pisał ks. prof. Józef Tischner żyjemy zawsze z kimś, przy kimś, obok kogoś, wobec kogoś, i też dla kogoś. Inni są nam niezbędni z różnych powodów. W dzieciństwie i starości jako pomocni opiekunowie , bez których nie przeżylibyśmy. Przez całe życie – jako wytwórcy i dostawcy dóbr rozmaitych czy usług, bez których nie możemy się obejść, a których sami nie potrafimy sobie zapewnić. Potrzebni są dalej jako słuchacze i partnerzy w tej najczęściej wykonywanej przez ludzi jaką jest rozmowa. Jeszcze inni potrzebni są nam jako audytoria przed którymi odgrywamy na scenie życia codziennego nasze społeczne role starając się uzyskać uznanie i tym samym zaspokoić nasze EGO.

Na ideę homo sociologicus składają się trzy założenia ontologiczne, które tworzą swoisty trójkąt ontologiczny:

1) po pierwsze człowiek jest istotą nadającą i interpretującą znaczenia. Człowiek jest zatem istotą zanurzoną w sieci znaczeń,

2) po drugie - Człowiek jest istotą uwarunkowaną w sieci relacji z innymi ludźmi rozmaitego rodzaju, z jakimiś dla niego ważnymi INNYMI. Jego życie upływa wśród wzajemnych stosunków z innymi ludźmi — jak pisał Georg Simmel. To swoistego rodzaju towarzyszenie człowiekowi konwoju społecznego, który otacza nas od urodzenia aż do śmierci, a nawet kilka dni po, kiedy jest odprowadzany do grobu.

3) po trzecie – człowiek jest istotą realizującą reguły, normy społeczne, ma zdolność do normatywnego regulowania swojego zachowania, postępowania według pewnych reguł i wartości.

Te trzy elementy wyznaczają przestrzeń międzyludzką, w której egzystuje człowiek. Rzeczywistość społeczna to rzeczywistość znacząca, relacyjna i normatywna. Podstawowy dylemat człowieka zamkniętego w tej przestrzeni, to granice wolności. Z jednej strony towarzyszą nam zawsze dążenia i aspiracje do autonomii, do niezależności, racje autonomii, podmiotowości i sprawstwa, do tego, żeby coś od nas zależało.

Z drugiej strony zdajemy sobie zawsze sprawę z ograniczeń wynikających z owej zależności w życiu od innych, uwikłania w sieci międzyludzkie. Z faktu, że nasze życie umyka w nieustannych relacjach z innymi wynika, że wszelkie nasze zamiary realizować możemy nie przeciw innym, obok innych, ale poprzez innych i z innymi razem, nie w izolacji, ale w kooperacji. Rozwiązania dylematu dążenia do autonomii i sprawstwa a koniecznością liczenia się z tymi innymi, od których nasze działania w dużej mierze zależą, dostarczają wartości.

Wartości to społeczne wyznaczniki postaw człowieka wobec wolności, która ma da wektory: pierwsza to wolność negatywna, czyli swoboda działania. Wolność ta jednak nie jest całkowita, człowiek dysponuje bowiem tylko częściową niezależnością właśnie dlatego, że musi się liczyć z innymi. Drugi wektor wolności to wolność pozytywna, wolność do czegoś, czyli podmiotowe sprawstwo. Taka wolność także nie jest pełna, człowiek dysponuje zawsze ograniczoną podmiotowością , gdyż do realizacji swoich celów potrzebuje innych. Wartości więc wyznaczają szanse i granice wolności negatywnej i pozytywnej.

(…) We wspólnej przestrzeni moralnej mam poczucie egzystencjalnego bezpieczeństwa, jestem gotów do otwartości wobec innych, kreatywności i innowacyjności. Tylko wtedy staję się aktywnym obywatelem a nie tylko mieszkańcem, staję się zaangażowanym uczestnikiem społeczeństwa a nie tylko pasażerem na gapę. Tylko wtedy podmiotowa aktywność nas wszystkich i każdego z osobna zapewnia każdemu jakąś miarę osobistego szczęścia a wszystkim postęp całej wspólnoty. Istnienie wspólnoty obywatelskiej opartej na mocnych wartościach to najważniejszy klucz do pomyślności społeczeństwa.


Dziękujemy Profesorowi Piotrowi Sztompce dhc multi za kontynuowanie własną twórczością wspaniałych dokonań polskiej socjologii w świecie, której obecność wyznaczali tak wybitni Jego Mistrzowie: Józef Chałasiński, Florian Znaniecki czy Jan Szczepański. Jeśli ktoś chce znaleźć odpowiedź na pytanie, jakim powinno stawać się polskie społeczeństwo, niech czyta najnowsze monografie wyróżnionego najwyższą godnością Uczonego - "Zaufanie" czy "Kapitał społeczny", póki nie stracimy resztek wolności negatywnej i pozytywnej.

26 maja 2017

Wyzwania dla edukacji



Wczoraj odbyło się interesujące seminarium oświatowe na temat wyzwań dla edukacji, które zorganizowały dwie instytucje: Społeczna Akademia Nauk w Łodzi oraz Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi. Uczestniczyło w nim kilkudziesięciu nauczycieli, dyrektorów przedszkoli i szkół naszego regionu. Byłem pełen uznania dla nich, że mimo tak głębokiego kryzysu społeczno-politycznego w oświacie - w związku z reformą ustroju szkolnego - znaleźli czas i motywację, by spotkać się z pedagogami i przyjrzeć problemom, które są ponadczasowe, niezależne od formacji rządzących.

JM Rektor SAN w Łodzi - dr hab. prof. SAN Roman Patora otwierając seminarium scharakteryzował pokrótce historię Uczelni, jej sukcesy i zakres działania oraz wręczył w imieniu swoim, senatu SAN oraz całego środowiska akademickiego statuetkę "Srebrnej Sowy" wybitnemu ekspertowi w zakresie reform w szkolnictwie zawodowym w kraju, liderowi ruchu innowacji pedagogicznych w kraju i naszym województwie, a zarazem niestrudzonemu dyrektorowi Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego Januszowi Moosowi oraz piszącemu ten blog.


Pani prof. dr hab. Iwona Chrzanowska z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu przedstawiła najnowsze wyniki badań dotyczące uwarunkowania rozwoju idei edukacji włączającej, zaś Janusz Moos zreferował przesłanki konieczne do budowanie marki szkoły zawodowej, by nie była stygmatyzowanym przez polityków i publicystów typem instytucji publicznych. Jak mówiła profesor pedagogiki specjalnej - istnieje sześć poziomów edukacji włączającej, które znacznie wykraczają poza powszechnie obowiązujące w naszym kraju jej rozumienie i stosowanie, a mianowicie:

- edukacja skoncentrowana na osobie z niepełnosprawnością, a więc w przypadku oświaty - na dzieciach i młodzieży przejawiających specjalne potrzeby edukacyjne;

- edukacja skoncentrowana na uczniu przedwcześnie opuszczającym szkołę, a więc na tzw. "odpadzie szkolnym";

- edukacja skoncentrowana na różnorodnych potrzebach uczniów, a wynikających z problemów, jakie pojawiają się w grupie zagrożonej wykluczeniem;

- edukacja skoncentrowana na warunkach kształcenia i przygotowania szkoły na przyjęcie uczniów o różnych potrzebach - "szkoła dla wszystkich";

- edukacja systemowego podejścia do społeczeństwa i procesów kształcenia instytucjonalnego.

- edukacja skoncentrowana na potrzebach wszystkich uczniów, a więc "edukacja dla wszystkich".

Z powyższej perspektywy wyłania się koncept szkoły dla dziecka bez względu na jego cechy instrumentalne i kierunkowe, na stan jego zdrowia i sprawności, aspiracji i uzdolnień itp. Pomimo tak szerokiego spojrzenia na istotę inkluzji okazuje się, że badani przez Profesor nauczyciele czy rodzice wcale nie wyrażali zachwytu nad tym. Wykazała na podstawie pozyskanych danych empirycznych, że w przedszkolach zagrożeni izolacją są przede wszystkim dzieci niesłyszące, z głębszą niepełnosprawnością intelektualną oraz niewidzące. W klasach I-III szkół podstawowych zagrożeni ekskluzją są uczniowie z niepełnosprawnością ruchową, sprzężoną i głębszą niepełnosprawnością intelektualną, zaś w klasach IV-VI to zagrożenie obejmuje uczniów z niepełnosprawnością wzroku, sprzężoną i głębszą niepełnosprawnością intelektualną.

Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak silnie rzutują powiększające się z każdym rokiem środowiska osób dotkniętych niepełnosprawnością, dla których szkoły nie są miejscem i przestrzenią szacunku, troski i rozwojowego wsparcia. Stajemy się społeczeństwem uformowanym narcystycznie, egoistycznie i antagonistycznie. Pojawia się zatem pytanie, dla kogo jest szkoła publiczna w naszym kraju? Czy rzeczywiście musimy powrócić do rozwiązań izolacjonistycznych, opartych na gettoizacji edukacji szkolnej dzieci niepełnosprawnych z różnych powodów w jakże odmiennym stopniu?

Prof. I. Chrzanowska dużo uwagi poświęciła też kształceniu i doskonaleniu nauczycieli dla potrzeb edukacji włączającej. Okazuje się, że im wyższy jest typ szkolnej edukacji, tym mniejsze jest zainteresowanie nauczycieli doskonaleniem zawodowym. Najwyższy wskaźnik podnoszenia swoich kwalifikacji odnotowujemy w środowisku nauczycieli przedszkolnych (70,7 proc.), a potem z każdym poziomem edukacji spada osiągając w gronie nauczycieli gimnazjalnych ok. 51 proc. Spadek zainteresowania doskonaleniem zawodowym dotyczy także nauczycieli szkolnictwa specjalnego. Jeżeli nauczyciele podejmują się uczestniczenia w różnych formach doskonalenia zawodowego, to głównie z powodów finansowych i dla zwiększenia szerokiego profilu kwalifikacyjnego na rynku pracy oświatowej. Brak wiedzy nie jest powodem takiego zaangażowania.


Odnotowałem też z raportu prof. I. Chrzanowskiej problemy, z jakimi borykają się nauczycieli w procesie edukacyjnym. W przedszkolach dotyczą one braku pomocy dydaktycznych; w klasach I-III szkół podstawowych nauczyciele narzekają na mało elastyczny program kształcenia oraz zbyt liczne klasy; w edukacji systematycznej klas IV-VI szkół podstawowych nauczycielom brakuje odpowiednich pomocy dydaktycznych i także utrudnia jakość kształcenia fakt zbyt licznych klas; wreszcie w gimnazjach zwracano uwagę na nieelastyczny program kształcenia oraz brak pomocy dydaktycznych.

Nadal środowisko nauczycielskie ma poczucie społecznego niedowartościowania oraz powiększającej si ę z każdym rokiem skali problemów wychowawczych z dziećmi i młodzieżą, z którymi chcą sobie skutecznie radzić, ale nie sprzyja temu gorset centralistycznej polityki oświatowej. Ważniejsze jest wypełnianie różnego rodzaju dokumentacji, zaświadczanie o własnym czasie pracy, aniżeli elastyczność w suwerennym rozwiązywaniu lokalnych problemów wychowawczych w szkole. Przywołano tu także wyniki badań OECD, w świetle których tylko co czwarty uczeń polskiej szkoły identyfikuje się z nią i czerpie radość z faktu uczęszczania do niej. Aż 44 proc. uczniów wskazało, że nauczyciele nie wiedzą, co się dzieje wśród uczniów.


Kategoria "marka szkoły" brzmi rynkowo, ale w istocie Januszowi Moosowi chodziło o to, by szkolnictwu zawodowemu przywrócić profesjonalną rangę i pozytywną wartość jako środowiska projektowania i osiągania przez młodzież własnych kompetencji zawodowych, kulturowych i społecznych. Środowisko konstruktywistycznego uczenia się zawodu przez młodych ludzi powinny wyróżniać takie cechy jak: szczerość (szkoła uczciwa, radosna, szczera, rodzinna), ekscytacja (budzenie skojarzeń z oryginalnością, przyjaźnią, odwagą), kompetencja (kreatywność, możliwość polegania na szkole), elitarność (wyjątkowość, szlachetność) i twardość (silna marka).

Warto budować i kreować wizerunek szkoły m.in. we współpracy z pracodawcami, z wykorzystaniem danych o zmieniającym się rynku pracy, tworząc szkolne systemy doradztwa zawodowego czy przygotowując to środowisko do wdrażania zupełnie nowych modeli wielostronnego uczenia się. Nadszedł najwyższy czas na odejście od paradygmatu przekazywania uczniom gotowej wiedzy na rzecz paradygmatu konstruktywistycznego, opartego na dynamicznej kulturze uczenia się, w wyniku którego młodzi ludzie będą sprawcami i współkreatorami wiedzy oraz wspomagani przez nauczycieli jako ich tutorów.


25 maja 2017

E-konferencja na temat: EDUKACJA - ANALIZA - TRANSAKCJE



Sygnalizuję możliwość włączenia się do E-konferencji na temat: EDUKACJA - ANALIZA - TRANSAKCJE, którą prowadzi dzisiaj od godziny 15.00 w sieci dr hab. Jarosław Jagieła, prof. AJD w Częstochowie. Za pośrednictwem platformy będzie można włączyć się biernie lub także aktywnie do dyskusji naukowców reprezentujących nauki psychologiczne i pedagogiczne, a specjalizujących się w analizie transakcyjnej.

Dopiero co pisałem o problemach z organizacją i przebiegiem posiedzeń on line komisji habilitacyjnych, a tu otrzymałem wczoraj wieczorem e-mail o e-konferencji, która odbędzie się drogą elektroniczną. Jak piszą organizatorzy:

Uczestnictwo nie pociąga za sobą konieczności przyjazdu - można wziąć udział z dowolnego miejsca, gdzie jest dostęp do sieci Internet. Uczestnicy będą mieli możliwość podzielenia się treścią swoich wystąpień w formie przygotowanych i przesłanych na platformę prezentacji oraz abstraktów, a w dniu e-Konferencji będzie możliwość podyskutowania w czasie rzeczywistym na dopasowanych tematycznie chatach oraz wymiany informacji na forach dyskusyjnych.

Gorąco zachęcam do chociażby posłuchania wypowiedzi osób referujących czy prezentujących wyniki swoich badań, gdyż koncepcja "analizy transakcyjnej" już w czasach PRL była przedmiotem ogromnego zainteresowania pedagogów i psychologów, którzy w podejściu humanistycznym odnajdywali w niej szansę na nie tylko poprawę komunikacji w relacjach międzyludzkich, ale przede wszystkim w sytuacjach asymetrycznych, kiedy to najczęściej dochodzi do konfliktów, nieprozumień, ale i manipulacji (gier). Doskonale pamiętam, jak trudno było w latach 70-80. XX w. pozyskać pierwsze przekłady na język polski książek tak znakomitych autorów, jak:

Kazimierz Jankowski, Nie tylko dla rodziców (Warszawa 1980);

Lidia Grzesiuk, Ewa Trzebińska, Jak ludzie porozumiewają się? (Warszawa 1978);

Thomas A. Harris - W zgodzie z sobą i z tobą. Praktyczny przewodnik po analizie transakcyjnej (Warszawa 1987)


Eric Berne, W co grają ludzie? Psychologia stosunków międzyludzkich (Warszawa 1987)

Ruediger Rogoll, Aby być sobą. wprowadzenie do analizy transakcyjnej (Warszawa 1989).

Analiza transakcyjna przeżywa swoje swój renesans w Polsce i na świecie od wielu już lat, a do jej recepcji w Polsce, w tym szczególnie w pedagogice przyczynił się m.in. ks. dr Antoni Tomkiewicz z Instytutu Pedagogiki KUL i właśnie Zespół Badawczy Edukacyjnej Analizy Transakcyjnej prof. AJD Jarosława Jegieły, który wydaje już własny periodyk.


Nie można się nie komunikować, ale umiejętność w tym zakresie można w krótkim czasie udoskonalić w ramach ćwiczeń, warsztatów czy terapii. Jak pisał we wstępie do przekładu Rogolla - Antoni Tomkiewicz, zasadniczym celem tej koncepcji, która adresowana jest do osób zdrowych, ale mających problemy w kontaktach z innymi, jest "rozwój osobowości człowieka oraz doskonalenia relacji interpersonalnych, co przyczynia się do wzrostu zaufania do siebie i innych.

Stosując metody analizy transakcyjnej można zrozumieć i w prosty sposób wyjaśnić powstawanie konfliktów między ludźmi. W świetle tej teorii można analizować patologię grup i instytucji społecznych, wskazując jednocześnie na sposoby dokonywania zmian w grupach nieprawidłowo funkcjonujących i rozwiązywania sytuacji konfliktowych w relacjach międzyosobowych
". (s. 6)

W dzisiejszych czasach chaosu, rozproszenia, post prawd, manipulacji i socjotechniki władz wszelkiego rodzaju właśnie koncepcja Analizy Transakcyjnej pozwoli nam lepiej zrozumieć, jak bywamy uprzedmiotawiani, odczłowieczani przez innych, kiedy mogą nadużyć wobec nas swojej władzy, czy szeroko pojętej dominacji, przewagi. Zachęcam do lektur rozpraw prof. AD J. Jagiełły - kierownika Zespołu Badawczego Edukacyjnej Analizy Transakcyjnej, który znakomicie przybliża wszystkie tajniki tej metody, a przede wszystkim daje nam narzędzia do zastosowania jej w badaniach społecznych - w każdej z subdyscyplin nauk pedagogicznych.

Mamy w Polsce takie monografie naszych i zagranicznych uczonych, psychoterapeutów, jak m.in.:

Eric Berne, dzień dobry.. i co dalej? jak zmienić scenariusz życiowy, aby być szczęśliwym? (Poznań 2005)


Ian Stewart, Vann Joines, analiza transakcyjna dzisiaj,. Nowe wprowadzenie, (Poznań 2016)

Thomas A. Harris, Ja jestem OK - Ty jesteś OK (Poznań 2009)

Jarosław Jagieła, Wstęp do analizy transakcyjnej. Przewodnik dla studentów pedagogiki społecznej (Częstochowa 1992);

Analiza transakcyjna w teorii i praktyce pedagogicznej, red. Jarosław Jagieła (Częstochowa 1997),

Jarosław Jagieła, Komunikacja interpersonalna w szkole. Krótki przewodnik psychologiczny (Kraków 2004);

Jarosław Jagieła, Gry psychologiczne w szkole (Kielce 2004);

Jarosław Jagieła, Narcystyczna szkoła. O psychologicznej rzeczywistości szkoły (Kraków 2007);

Analiza transakcyjna w edukacji, red. Jarosław Jagieła, (Częstochowa 2011);

Jarosław Jagieła, Adrianna Sarnat-Ciastko, Dlaczego analiza transakcyjna? Rozmowy o zastosowaniu analizy transakcyjnej w pracy nauczyciela i wychowawcy? (Częstochowa 2014);

Jarosław Jagieła, Słownik terminów i pojęć badań jakościowych nad edukacją, (Częstochowa 2015)

Dorota Gębuś i Anna Pierzchała, Twórczy nauczyciele, pomysłowi uczniowie, (Częstochowa 2016)

Zbigniew Łęski, Duch w maszynie... Kim jest dla nas komputer? Charakterystyka relacji w języku analizy transakcyjnej (Częstochowa 2016)


Organizatorzy powyższej konferencji zapewniają, że obok wystąpień utrzymanych w konwencji analizy transakcyjnej są (...) otwarci również na wypowiedzi przedstawicieli różnych dyscyplin, którzy w mniejszym lub większym stopniu nawiązują tylko do koncepcji edukacyjnej analizy transakcyjnej.

Zapraszają do dyskusji w następujących obszarach tematycznych:

- możliwości wykorzystania koncepcji analizy transakcyjnej w teorii dydaktyki i wychowania

- wykorzystanie założeń analizy transakcyjnej w praktycznej pracy z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi

- analizy komunikacji pomiędzy nauczającym i uczącym się

- znaczenie skryptu życiowego w szerokorozumianym procesie edukacyjnym

- profilaktyka negatywnych zjawisk pojawiających się w środowisku edukacyjnym, poprzez interpretację ujawniających się tam gier i innych dotyczących szerokiej perspektywy zjawisk i inspiracji edukacyjnych.

Zapraszam w imieniu Komitetu Naukowego konferencji do spotkania ze specjalistami w zakresie zastosowania analizy transakcyjnej w praktyce, teorii kształcenia i wychowania, psychoterapii i w badaniach nad edukacją.




24 maja 2017

Żłobkowa reforma kosztem bezpieczeństwa dzieci


Każda reforma społeczna, tym bardziej w instytucjach publicznych kosztuje wszystkich podatników. Żaden rząd, ani lewicowy, ani liberalny, ani prawicowy niczego naszym dzieciom nie daje, bo to my-obywatele przekazujemy władzy środki na m.in. cele publiczne, kiedy płacimy podatki. Nie ma w tym niczyjej łaski, ani też wielkoduszności, że powołany na rządowe stanowisko minister ogłasza rzekomo swoją dobroczynność czy dobrą zmianę. Dzieli po prostu to, czym dysponuje minister finansów w taki sposób, by przede wszystkim realizować program wyborczy, w dużej mierze populistyczny, swojej partii, żeby także zagwarantować jej długie trwanie u władzy. Ile uda się ministrowi wyrwać z wspólnej kasy, na tyle też może sobie pozwolić, by coś obiecać, ale także by coś komuś zabrać, nie dać.

Właśnie odbywają się niejawne konsultacje na temat zmian niektórych ustaw związanych z systemami wsparcia rodzin z dnia 27 kwietnia 2017 r. w zakresie zmiany przepisów w ustawie z dnia 4 lutego 2011 r. o opiece nad dziećmi w wieku do lat 3 (Dz. U. z 2016 r. poz. 157 oraz z 2017 r. poz. 60). Okazuje się bowiem, że Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej nie opublikowało dokumentu na stronie Rządowego Centrum Legislacji. Jest to niezgodne z przepisami rządowego procesu legislacyjnego. W wyniku tego dostęp do dokumentu a więc także możliwości zapoznania się z nim przez obywateli i instytucje zajmujące się organizacją pracy z małym dzieckiem, zostały ograniczone.

Gdyby nie powstawały w ubiegłych latach organizacje społeczne, fundacje i stowarzyszenia, to władza mogłaby dzielić nasze pieniądze zgodnie z własnym interesem. Istotą i osiągnięciem społeczeństwa obywatelskiego jest wtrącanie się obywateli w tę politykę, by nie odbywała się ona kosztem różnych grup czy środowisk społecznych.

W najtrudniejszej sytuacji są dzieci, bo przecież one - jak przysłowiowe ryby - głosu nie mają. W ich sprawach muszą zabiegać o godne warunki życia, opieki i edukacji ich rodzice, ale także profesjonaliści, często oddani sprawie społecznicy, jak w przypadku opiniodawców powyższych zmian, którymi są m.in. eksperci Fundacji "Przestrzeń dla edukacji". Założyli ją po to, by monitorować (byle-)jakość funkcjonowania edukacji, szczególnie na etapie żłobka, przedszkola i szkoły podstawowej. W swoich działaniach nie koncentrują się na proponowaniu gotowych recept i rozwiązań, bowiem skupiają się przede wszystkim na diagnozowaniu potrzeb i oczekiwań rodziców, dzieci i nauczycieli. To właśnie oni przyjrzeli się projektowanym zmianom i stwierdzili z niepokojem, że uderzają one w zdrowie i bezpieczeństwo najmłodszych dzieci, bo objętych opieką w żłobkach.

Nie godzą się z następującymi zmianami, które są niedostrzegalne dla przeciętnego (w sensie statystycznym) obywatela:

1. Zwiększenie liczby dzieci przypadających na jednego opiekuna z 8 do 10 jeśli w grupie wszystkie dzieci skończyły dwa lata.

Należy zwrócić uwagę na to, że limit 10 dzieci na opiekunkę, nie uwzględnia tego, że dzieci dwuletnie wymagają szczególnej opieki i praca z nimi jest bardziej wymagająca niż z dziećmi rocznymi. Opieka nad dwulatkiem to nie tylko pielęgnacja, ale także opieka emocjonalna, działania wychowawcze, rozwiązywanie konfliktów pomiędzy dziećmi, działania edukacyjne. Znamy zjawisko opisywane jako „bunt dwulatka” - dzieci w tym wieku silnie okazują emocje, nie potrafią jednak ich jeszcze komunikować słowami, praca z nimi wymaga więc szczególnej uwagi. Propozycja ministerstwa zakłada niestety – wbrew podstawowym założeniom z zakresu psychologii rozwojowej – pogorszenie sytuacji.

Zamiast utrzymania małej grupy otrzymujemy propozycję jej zwiększenia. Warto w tym miejscu przytoczyć dane na temat liczebności grup żłobkowych w innych krajach. 8 dzieci na jednego dorosłego opiekuna przypada w Estonii, Irlandii, Francji, Szwajcarii. Kraje, w których na jednego wykwalifikowanego opiekuna formalnie przypada więcej dzieci (Norwegia, 9 dzieci na opiekuna), decydują się one jednak na wspieranie pracy takiej osoby przez wykwalifikowaną pomoc. W Norwegii zatem, w grupie dzieci poniżej lat trzech, na każdą trójkę dzieci przypada jeden opiekun.

W przepisach utrzymano konieczność zatrudniania pielęgniarki lub położnej. Zastanawia, dlaczego zwiększając istotnie limity dzieci na jedną opiekunkę nie zdecydowano się na zapisanie wymogu zatrudnienia choć na część etatu pedagoga lub psychologa dziecięcego? W jaki sposób opiekunki, zajmujące się jednocześnie 10 dzieci, mają rozwiązywać problemy wychowawcze i jednocześnie – konsultować z rodzicami kwestie rozwojowe i wychowawcze? Konieczność konsultacji jest zapisana w przepisach, nakładanie tego obowiązku na opiekunki będzie więc jedynie fikcyjne.


2. Odejście od wymogu posiadania osobnej sali do spania w żłobkach i w klubach malucha

Jeśli przepisy wejdą w życie, żłobek będzie musiał mieć jedno pomieszczenie i jedynie wydzielone miejsca do spania. Także w tym zapisie widać ignorancję w zakresie znajomości podstawowych potrzeb dzieci do lat trzech. Dzieci dwuletnie nie leżą już w łóżeczkach, ale każde z nich ma jeszcze potrzebę dziennej drzemki. Jak ma ona wyglądać w dwudziestoosobowej grupie, kiedy inne dzieci będą bawiły się, płakały, biegały. W jaki sposób dziecko ma się wyciszyć i odpocząć?

Jeśli nie zapewnimy mu odpowiednich warunków fizycznych, jego rozwój emocjonalny i poznawczy będzie zaburzony. Jednoczesny brak ministerialnych standardów opieki nad dziećmi w żłobkach spowoduje, że ta zmiana odbije się na ich komforcie. Wymóg osobnego pomieszczenia do spania był już także w praktyce stosowany przy rejestracji dziennych opiekunów w Warszawie, opiekujących się mniejszymi grupami niż w żłobkach. Dlaczego zatem nie skorzystano z tej dobrej praktyki w konstruowaniu nowych przepisów?


3. Zwiększenie liczby dzieci przypadających na dziennego opiekuna z 5 do 8

Minister Rafalska proszona o komentarz do zmian podkreślała, że zwiększenie limitów dzieci na opiekunkę nie przyniesie żadnych szkód dziecku, ponieważ i tak 40 % dzieci jest zazwyczaj w żłobku nieobecnych. Takie słowa wzbudzają niepokój – czy resort przygotowując zmiany zakłada, że 40% dzieci będzie chorować i nie zamierza zrobić nic, aby odsetek absencji starać się zmniejszyć? Absencje dzieci to choroby, choroby wynikają oczywiście z faktu „uczenia” się przez dzieci odporności, ale także – z niewłaściwych warunków higienicznych w placówce – zbyt dużej liczby dzieci, niedostatecznie szybkiego odsyłania do domu dzieci chorych, zbyt liberalnych zasad w przyjmowaniu dzieci niedoleczonych, kaszlących, kichających. W tym miejscu także zastanawia brak podjęcia prac nad standardami opieki nad dziećmi do lat trzech.

Ponoć są jeszcze dylematyczne kwestie związane ze zmniejszeniem wymagań dla personelu żłobka oraz ze zmniejszeniem wymagań związanych z kontrolą nowo zakładanych klubów dziecięcych. W ekspertyzie Fundacji nie znalazłem jednak uzasadnienia dla tych kwestii. Zapewne kryją się za tym także istotne problemy. Dzieci są w każdym państwie kosztem, ale także przyszłością i nadzieją.

23 maja 2017

Czy ma sens pisanie i publikowanie recenzji rozpraw naukowych w czasopismach?


Jak sygnalizują to nauczyciele akademiccy, w uczelniach stosowane są różne podejścia do ich publikacji w czasopismach naukowych. To, co w jednej uczelni jest im zaliczane do osiągnięć naukowych, to w innej jest wykreślane z przedkładanego władzom wykazu własnych publikacji. Rzecz dotyczy publikowania recenzji czyichś rozpraw naukowych w recenzowanym czasopiśmie krajowym czy zagranicznym. Zdaniem niektórych władz uczelnianych za naukową uznaje się tylko taką rozprawę, która stanowi krytyczne podejście do poruszanej problematyki naukowej i wzbogaca wiedzę naukową, przy tym zawiera przypisy oraz/lub także bibliografię.

Tymczasem pojawia się kategoria recenzji jako publikacji, która jest uznawana jako naukowy artykuł recenzyjny. Jedni sądzą, że nie jest to wynik twórczości naukowej, bo przecież jest recenzją jakiegoś dzieła, toteż punkty się za to nie należą. Inni zaś wprost odwrotnie, przywołują stosowne normy prawne. Pani Ewa Rozkosz z Wrocławia rozstrzyga problem rozróżniania artykułu recenzyjnego od recenzji (np. recenzji książki naukowej) przywołując typologię publikacji za POL-index.

Jej zdaniem:"pojawiają się jednak „pułapki”, jedną z nich jest artykuł recenzyjny, który stanowi typ artykułu naukowego, a może być (przez redakcje) interpretowany jako recenzja książki naukowej, która nie jest artykułem naukowym sensu stricto. (...) Artykuł recenzyjny (recenzja naukowa) – zawiera krytyczną analizę i ocenę publikacji naukowej, dzieła literackiego lub dzieła sztuki, może być opublikowany w ramach dyskusji polemicznej (...)", toteż powinien być uwzględniany w ocenie nauczyciela akademickiego oraz jego macierzystej jednostki jak artykuł naukowy. Natomiast recenzja książek naukowych jest wykluczana jako publikacja nienaukowa.

Tymczasem zgodnie z Rozporządzeniem MNiSW z dnia 27 października 2015 r. w sprawie kryteriów i trybu przyznawania kategorii naukowej jednostkom naukowym (Dz. U. 2015 poz. 2015) publikowane prace naukowe rozumie się jako:

§ 8.2. Przez publikację rozumie się recenzowany artykuł naukowy zamieszczony w czasopiśmie naukowym, prezentujący wyniki badań naukowych lub prac rozwojowych o charakterze empirycznym, teoretycznym, technicznym lub analitycznym, przedstawiający metodykę badań naukowych lub prac rozwojowych, przebieg procesu badawczego i jego wyniki, wnioski – z podaniem cytowanej literatury (bibliografię). Do artykułów naukowych zalicza się także opublikowane w czasopismach naukowych recenzowane opracowania o charakterze monograficznym, polemicznym lub przeglądowym oraz glosy lub komentarze prawnicze.

Dlaczego zatem jednym nauczycielom akademickim władze jednostki nie zaliczają opublikowanych przez nich recenzji w recenzowanych przecież periodykach naukowych?

W "Ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym. Komentarz" autorstwa Hubert Izdebski i Jan Michał Zieliński czytamy, że do zdefiniowania naukowego charakteru publikacji w zakresie grupy nauk humanistycznych i społecznych oraz grupy nauk o sztuce i twórczości artystycznej, o których jest mowa powyżej, można wykorzystać rozporządzenie z dnia 13 lipca 2012 r. w którym określa się, co jest publikacją naukową.

(...) opracowania naukowe zawierające spójne tematycznie referaty wygłoszone na konferencji lub konferencjach naukowych, zalicza się do osiągnięć naukowych i twórczych jednostki naukowej, jeżeli spełniają łącznie następujące warunki (usunąłem te, które dotyczą monografii naukowej):

1) stanowią spójne tematycznie, recenzowane opracowania naukowe;

2) zawierają bibliografię naukową;

(...)

5) przedstawiają określone zagadnienie w sposób oryginalny i twórczy.
(s. 57)

Czy zatem "opłaca się" w szale punktozy czytać czyjeś rozprawy, by następnie napisać recenzję i ją opublikować w czasopiśmie naukowym, czy też nie? Uważam, że czytać warto i należy, a tym bardziej pisać recenzje i kierować je do redakcji czasopism, niezależnie od tego, czy otrzymamy za to punkty, czy też nie. W rzeczy samej jednak, dlaczego NIE?


22 maja 2017

Raport z lektur pedagoga




Na biurku piętrzy się sterta książek, które cierpliwie czekają na przeczytanie. Dochodzi do tego codzienna prasa, a ta nie może być odłożona na później, bo informacje stają się nieaktualne. Później można powrócić jedynie do tekstów publicystycznych, reportaży czy recenzji. Te są nieustannie aktualne, gdyż tworzą szczególny rodzaj zapisu wydarzeń czy ludzkich postaw w syntetycznie zredagowanej refleksji i wrażliwości ich autorów.

Polacy ponoć nie czytają, ale wystarczy, że kilkadziesiąt tysięcy naukowców czyta chociaż jedną książkę miesięcznie, podnosząc średnią krajową.Nie rozumiem zatem, czemu nas tak niepokoi to, że wskaźniki czytelnictwa maleją, skoro dotyczą one literatury w wersji drukowanej. Tymczasem wiele osób czyta wersje elektroniczne. To prawda, że spada sprzedaż prasy codziennej i tygodniowej, miesięczników i kwartalników, półroczników i roczników. Jak nie kupujemy czasopism i książek, to redakcje nie mają środków na wydawanie kolejnych numerów czy tytułów.

W mojej najnowszej publikacji proponuję wycieczkę do świata książek, które są adresowane przede wszystkim do nauczycieli, nadzoru pedagogicznego, odpowiedzialnych za edukację samorządowców, pedagogów, refleksyjnych wychowawców, w tym także rodziców. Pragnę pokazać w swoich komentarzach do ukazujących się w ostatnich latach książek o edukacji czy wychowaniu sposób myślenia czy kreowania rzeczywistości szkolnej i pozaszkolnej, a nawet politycznej.

Brakuje w procesie kształcenia i budowania przez nauczycieli czy profesjonalnych edukatorów krytycznego spojrzenia na literaturę z nauk społecznych i humanistycznych w sprawach, które bezpośrednio dotyczą także ich codziennego życia, aktywności społecznej, rodzicielskiej czy zawodowej. Wybrałem zatem kilkadziesiąt książek, które w ostatnich latach stały się przedmiotem moich lektur.

Sięgałem po nie jako pedagog, który chce dowiedzieć się czegoś więcej o świecie, w którym sam jest zaangażowany w różne role społeczno-zawodowe. Mam nadzieję, że czytelnicy wskazanych przeze mnie lektur zainteresują się niektórymi w zależności od własnych zainteresowań, potrzeb czy wspólnoty myśli z wybranymi autorami przywoływanych tu książek.

Układ treści został tak pomyślany, by przejść od publikacji traktujących o makropolitycznych, społecznych uwarunkowaniach szkolnictwa, poprzez książki opisujące różne podejścia do kształcenia, kreowania alternatyw czy innowacji pedagogicznych, do publikacji ukazujących zagrożenia pojawiające się w codziennym życiu dzieci i młodzieży, ale także świata dorosłych.

Może odsłona nauczycielskich pasji, twórczości literackiej czy artystycznej wraz z egzystencjalnymi problemami każdego z nas pozwoli inaczej
spojrzeć na samych autorów rozpraw naukowych, popularyzujących czy prognostycznych. Przewiduję przygotowanie kolejnego tomu z recenzjami rozpraw, które w dużej mierze stawały się przedmiotem awansów naukowych uczonych w różnym wieku i o zróżnicowanym statusie akademickim w pedagogice, socjologii a nawet naukach o polityce.

21 maja 2017

Obrona doktoratu i posiedzenie komisji habilitacyjnej - na odległość


ROZPORZĄDZENIE MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO z dnia 26 września 2016 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodzie doktorskim, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora wprowadziło możliwość zastosowania nowej formy przeprowadzenia obrony rozprawy doktorskiej oraz utrzymało ją w mocy w przypadku posiedzeń komisji habilitacyjnych.

§ 8. 2.
Obrona doktoratu (...) może być przeprowadzona przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających jej przeprowadzenie na odległość z jednoczesnym bezpośrednim przekazem obrazu i dźwięku.

§ 14. 3.
Obrady komisji habilitacyjnej mogą odbywać się przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających prowadzenie obrad na odległość z jednoczesnym bezpośrednim przekazem obrazu i dźwięku, chyba że habilitant złoży wniosek o przeprowadzenie głosowania nad uchwałą zawierającą opinię w sprawie nadania lub odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego w trybie tajnym.

Ciekaw jestem, ile obron pracy doktorskiej odbyło się z wykorzystaniem nowych mediów oraz czy przewodniczący komisji habilitacyjnych mają za sobą doświadczenie wykorzystania urządzeń technicznych w przeprowadzeniu obrad na dystans? Osobiście zachęcam sekretarzy komisji habilitacyjnych, by zapewnili członkom komisji spoza jednostki naukowej, która przeprowadza postępowanie habilitacyjne, możliwość uczestniczenia w analizie osiągnięć habilitanta na odległość.

Jest to możliwe tylko wówczas, kiedy habilitant nie zastrzeże we wniosku o wszczęcie postępowania, że chce, aby głosowanie komisji habilitacyjnej miało tajny charakter. Z informacji przewodniczących komisji i analizy wniosków wynika, że takich zastrzeżeń jest zaledwie kilka proc. w stosunku do wszystkich wniosków z danej dyscypliny naukowej. Tym samym obrady na dystans pozwalają profesorom czy doktorom habilitowanym, którzy mieszkają w dużej odległości (często kilkaset kilometrów od siedziby jednostki prowadzącej postępowanie) na udział w posiedzeniu bez ponoszenia dużych strat w czasie pracy natomiast habilitantom znacznie obniżają koszty postępowania. Są one bowiem pomniejszone o wydatki na noclegi, diety i refundację przejazdu recenzentów czy członków komisji.

Najczęściej w składzie komisji habilitacyjnej jest 3 członków z jednostki prowadzącej postępowanie: sekretarz, recenzent i członek komisji, toteż wskazani przez Centralną Komisję pozostali czterej samodzielni pracownicy naukowi (dwóch recenzentów, przewodniczący komisji i jeden członek komisji) muszą dojechać do siedziby prowadzącej postępowanie. W zależności od odległości koszty postępowania są mniejsze lub większe. Trudniej jest poza tym spowodować przewodniczącemu komisji habilitacyjnej, żeby w określonym dniu co najmniej sześciu profesorów mogło stawić się na posiedzenie, skoro każdy ma swoje rozliczne obowiązki akademickie we własnej uczelni.

Należy pamiętać, że obsługę techniczną komisji musi zapewnić jednostka prowadząca postępowanie. Tam zatem musi być zarejestrowany dostęp i rejestracja dźwięku oraz obrazu z przebiegu obrad wideo. Członkowie komisji mogą się łączyć z dowolnego miejsca.

Obrady na dystans są gwarantem nie tylko redukcji kosztów, ale także skracania czasu przebiegu całego postępowania habilitacyjnego. Czy korzystanie z nowych mediów ma swoje mankamenty? Zapewne tak, jak każda forma obrad. Nie unikniemy bowiem zdarzeń losowych, jak np. awaria sieci Wi-Fi w uczelni, "zawieszanie się" połączenia internetowego czy zakłócenia w komunikacji, kiedy zastosowany do obsługi program nie jest w stanie "obsłużyć" czterech nadawców i odbiorców, z których co najmniej jeden jest poza granicami kraju.

Zdarzyło się, że trzeba było poprosić recenzenta przebywającego w Niemczech o to, by jednak wyłączył się z obrad, gdyż łącze komunikacyjne z nim narusza stabilność i klarowność komunikacji pozostałych sześciu członków komisji. Wówczas w protokole jest to odnotowane np. recenzent pani dr hab. X była obecna on-line w formie wideokonferencji (aplikacja ...) na początku obrad. Niestety z powodu nieustannie zrywającego się połączenia, komisja wspólnie podjęła decyzję o wyłączeniu pani prof. X z obrad za jej akceptacją (drogą telefoniczną), na podstawie przepisów, które dopuszczają nieobecność podczas posiedzenia komisji habilitacyjnej jednego spośród siedmiu członków komisji.

Nadal niektóre jednostki uniwersyteckie nie są technologicznie przygotowane do obrad wideo, toteż korzystamy z aplikacji, które nie zapewniają ciągłości komunikacji i prawidłowego przebiegu obrad. Zdarza się, że następuje nagłe rozłączenie jednego z członków komisji i trzeba ponawiać połączenie z nim oraz powtarzać tę część wypowiedzi, która nie była wszystkim dostępna w tym samym czasie. Mimo wszystko, zachęcam do korzystania z wideokonferencji, by nie czekać tygodniami na znalezienie terminu odpowiadającego wszystkim członkom komisji do stawienia się w siedzibie obrad bezpośrednich.

20 maja 2017

Były minister edukacji - Mirosław Handke straszy Trybunałem Stanu. Szkoda, że nie siebie samego




Portal WP opublikował wywiad z prof. Mirosławem Handke - byłym ministrem edukacji w rządzie prof. Jerzego Buzka. Dzisiaj ów polityk straszy minister Annę Zalewską postawieniem jej przed Trybunałem Stanu za to, że likwiduje gimnazja oraz przywraca ustrój szkolny sprzed 1999 r. Chyba zapomniał, że sam był fatalnym szefem resortu. Jedyne, za co można go chwalić, to za podanie się do dymisji, bo generalnie niewiele było takich osób wśród ministrów. Jego rezygnacja z ministerialnej posady wynikała z błędnego wyliczenia przez resort koniecznych środków finansowych na nauczycielskie płace. Taki - w każdym bądź razie - był oficjalny powód dymisji tego ministra.

Zastanawiam się nad tym, jak to jest możliwe, że w trakcie wprowadzania w 1999 r. zmiany ustroju szkolnego M. Handke wyraźnie i jednoznacznie wskazywał na to, że każdy typ szkoły musi stanowić odrębną całość, a wieńczący ją cykl kształcenia będzie weryfikowany egzaminem zewnętrznym. Ba, nawet administracyjnie przydzielono przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja gminom, zaś szkoły ponadgimnazjalne - powiatom. Dzisiaj przecieram ze zdumienia oczy, bowiem M. Handke zaczyna tworzyć bajki na temat założeń własnej reformy. Powiada bowiem tak:

"Trzyletnie gimnazjum i trzyletnie liceum miały stanowić jedność. Zaproponowałem w ustawie zapis, który zabraniał łączenia szkół podstawowych i gimnazjów, a zalecał łączenia gimnazja z liceami. Pani Łybacka zlikwidowała ten zapis. Nie był on na rękę wójtom i burmistrzom, którzy szli po najmniejszej linii oporu i tworzyli gimnazja przy szkołach podstawowych. Tym samym osłabiło to licea. Cały program, który opiewał dalsze kształcenie i w ogóle idea gimnazjów, siadły."

Jak gimnazjum z liceum miały stanowić jedność, skoro każdy z tych typów szkół miał inny organ prowadzący? Czy były minister ma już miażdżycowe zmiany? Profesor nauk chemicznych, specjalista od spektroskopii oscylacyjnej i fizykochemii krzemianów, b. rektor Akademii Górniczo-Hutniczej powiada, że minister "(...) Zalewska powinna stanąć za to przed Trybunałem Stanu. Dziewięcioletni system kształcenia, który wprowadziliśmy, to teraz standard na świecie.

Otóż mimo upływu tylu lat i pełnienia roli ministra M. Handke niczego się nie nauczył, a ponadto sam sobie zaprzecza twierdząc, że dziewięcioletni system kształcenia jest standardem na świecie. Jak bowiem ów standard ma się do powyższej wypowiedzi na temat rzekomych planów łączenia gimnazjów z liceami? Komu chce wmawiać taki pogląd? Gdyby tak miało być, to ustrojowy standard musiałby liczyć 6+6, a nie 9 + trzy. Tymczasem sam zaordynował model 9+3 i nie było w nim mowy o jakimkolwiek łączeniu różnych typów szkół ze sobą.

To "Solidarność" powinna postawić Mirosława Handke przed Trybunałem Stanu za to, że scentralizował ustrój szkolny wbrew uchwałom Zjazdu "Solidarności" z 1981 r., wbrew Porozumieniom okrągłego stołu oraz wbrew standardom cywilizowanych, rozwiniętych państw demokratycznych. Przypomnę zatem - Akcja Wyborcza Solidarność z rządzącym z tylnego fotela Marianem Krzaklewskim zablokowała nie tylko konieczną decentralizację systemu szkolnego, ale i decentrację władzy oświatowej, uspołecznienie szkolnictwa oraz zagwarantowanie szkołom autonomii pedagogicznej.

To właśnie przez etatystyczną blokadę w wydaniu M. Handke i w wyniku upartyjnienia nadzoru pedagogicznego mamy od 1999 r. kontynuację socjalistycznej polityki oświatowej, socjotechnicznej manipulacji władz partyjnych kosztem koniecznych zmian w edukacji szkolnej. To właśnie AWS, a potem kontynuujący jej program minister E. Wittbrodt zniszczył podstawy do demokratyzacji szkolnictwa. Reforma M. Handke wypaliła do końca gotowość nauczycieli do oddolnych innowacji i eksperymentów pedagogicznych w szkołach publicznych.

19 maja 2017

Uniwersytet Trzeciego Wieku w Łodzi zbiorowym laureatem Nagrody Miasta Łodzi 2017


Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie! Mógłbym tak wołać po wielokroć, bo ogromnie ucieszyło mnie przyznanie przez władze Miasta Łodzi Nagrody Zespołowej dla Łódzkiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, który jest prowadzony od 1979 r. na Uniwersytecie Łódzkim, zaś na Politechnice Łódzkiej od 2006 r.

W 2001 r. ŁUTW został już uhonorowany Odznaką „Za Zasługi dla Miasta Łodzi". W latach 2005-2010 r. dr Brygida Butrymowicz (fot.) jako kierownik UTW na UŁ tak mówiła o tej instytucji w wywiadach dla łódzkiej prasy:

- "Stateczne, ubrane na galowo panie siadały na schodach, a panowie (obowiązkowo pod krawatem) podpierali ściany.- Głód wiedzy u seniorów przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania - cieszy się Brygida Butrymowicz , prezes UTW. Mimo że lista słuchaczy jest zamknięta od wielu tygodni, do szkoły ciągle zgłaszają się nowi chętni. - Niestety wszystkich nie możemy przyjąć. Korzystamy z sal na różnych uczelniach i trudno nam później znaleźć miejsca na wykłady."(GW, Justyna Dukowska - 27-09-2005);

a w pięć lat później:

"- Mamy więcej chętnych niż niejedna popularna uczelnia (...). Ogromną popularnością cieszą się poniedziałkowe i nawet 2,5 roku trzeba czekać na przyjęcie na Uniwersytet Trzeciego Wieku w Łodzi. Na liście chętnych jest 700 osób. Miejsce zwalnia się np. wtedy, gdy któryś ze słuchaczy umiera albo jest już tak niesprawny, że nie może dotrzeć na zajęcia" (GW: Ewa Furtak, współpr. Lidia Sulikowska, 1-09-2010)

Nic dziwnego, że po tylu latach doświadczeń i sukcesów wyróżnienie zostało spersonalizowane, bowiem Zbiorową Nagrodę Miasta Łodzi (25 tys. zł) otrzymali twórcy Uniwersytetów Trzeciego Wieku w Łodzi - prof. dr inż. Andrzej Koziarski (Politechnika Łódzka), Alicja Korytkowska (wieloletni kwestor UŁ) i dr Brygida Butrymowicz (Uniwersytet Łódzki).

Zwracam na to uwagę, bowiem pani dr Brygida Butrymowicz jest emerytowanym pracownikiem naukowym Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, wieloletnią b. przewodniczącą Łódzkiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, pedagogiem społecznym z pasją oddanym tak nauce, jak i praktyce społeczno-wychowawczej, instytucjonalnej i opiekuńczej. Była bliskim prof. Aleksandrowi Kamińskiemu współpracownikiem naukowym w Katedrze Pedagogiki Społecznej UŁ.

To właśnie "Kamyk" mówi i pisał o tym, że trzeba ludzi przygotowywać do starości, by mógł on zachowywać się tak samo, jak w poprzednich okresach życia, czyli zachowując aktywność społeczną i kulturalną". Pięknie o środowisku łódzkiej andragogiki i geragogiki czy gerontologii społecznej pisze w swojej najnowszej monografii pt. "Seniorzy i film" (Toruń 2016) pani dr Ewelina Konieczna.

Byłem studentem pani dr Brygidy Butrymowicz, która od wielu lat jest już na emeryturze. Z tym większą radością odebrałem wiadomość o Jej wyróżnieniu, bo rzeczywiście konsekwentnie poświęcała swoją aktywność akademicką służbie innym, potrzebującym, a w ostatnich latach - osobom starszym, czy - jak to pięknie określa psycholog prof. Piotr Oleś - osobom w okresie późnej dorosłości. Dla nich "jesień życia" może być nową przestrzenią do innej aktywności życiowej. Dr Brygida Butrymowicz doskonale i prospektywnie rozumiała potrzeby osób starszych właśnie jako pedagog społeczny, toteż sukces UTW jest także pochodną Jej ogromnego zaangażowania.

Uniwersytet Trzeciego Wieku jest jedną z najpiękniejszych instytucji, które powstają, działają dzięki także rozwojowi nauk humanistycznych i społecznych, w tym andragogiki i gerontologii, ale także nauk przyrodniczych i medycznych, a nawet nauk technicznych. Na pełen cykl akademicki UTW składają się dwa semestry, w trakcie których słuchacze mają dwa razy w tygodniu wykłady ogólne, dwa razy w miesiącu zajęcia w sekcjach zainteresowań, raz w tygodniu lektoraty oraz od jednych do czterech zajęć z gimnastyki tygodniowo.

Organizowane dla osób "złotego wieku" zajęcia są z myślą o tym, by mogły one koncentrować się nie tylko na samoświadomości upływającego życia i procesu starzenia się, ale nauczyć się cieszenia się z życia w zupełnie nowych formach aktywności. W toku takich studiów tworzą się wspólnoty osób obdarowujących innych swoim wsparciem. To jest ogromna szansa na zbudowanie przez studiujących i prowadzących zajęcia nowych sieci społecznych w sytuacji doświadczania wspólnoty wieku, problemów, lęków czy umiejętności w radzeniu sobie w rozwiązywaniu codziennych problemów, często w wyniku samotności, nagłej choroby czy graniczenia własnej aktywności ruchowej.

ŁUTW - jak każdy inny UTW - został po to powołany, by środowisko naukowe, eksperckie pomogło osobom starszym w adaptowaniu się do starości w sposób pogodny, zrównoważony i adekwatny do własnych możliwości poznawczych, motorycznych, emocjonalnych, zdrowotnych i/czy duchowych. W Polsce uniwersytety trzeciego wieku działają głównie w wielkich miastach albo jako usytuowane w strukturach i pod patronatem wyższej uczelni, albo powołane do życia przez organizacje pozarządowe - fundacje, stowarzyszenia, które prowadzą działalność popularnonaukową, oświatową, albo działają przy placówkach kulturalno-oświatowych, a więc przy domach kultury, bibliotekach, domach dziennego pobytu czy ośrodkach pomocy społecznej.

Serdecznie gratuluję wszystkim laureatom Nagród Miasta Łodzi, zaś tegorocznych maturzystów zachęcam do skorzystania z oferty kształcenia pedagogów w zakresie andragogiki i gerontologii. Potrzebni są w Polsce specjaliści, którzy pomogą osobom dorosłym uczyć się starości, pomyślnie starzeć się, nabyć nowe umiejętności rozwiązywania problemów w tym wieku i podejmowania właściwych decyzji, by możliwe stało się odnajdywanie sensu życia, pielęgnowanie w nim długotrwałych relacji międzyludzkich oraz przyjmowanie pomocy i obdarzanie ją innych w ramach własnych możliwości. Łódzka szkoła naukowa gerontologii społecznej, którą znakomicie rozwijała latami prof. Olga Czerniawska, a dzisiaj jest kontynuowana przez jej współpracowników - dr hab. Elżbietę Dubas prof. UŁ jest zatem do dyspozycji przyszłych profesjonalistów w tej dziedzinie.

Zakończę ten wpis fraszką Jana Sztaudyngera:

"Jedni są wiecznie młodzi,
Drudzy wiecznie starzy -
To kwestia charakteru,
A nie kalendarzy."


(Puch ostu, Kraków 2004, s.406)

18 maja 2017

Co ma kura do przemocy kilku gimnazjalistów?


Media wykorzystają każdy incydent, by na nim zarobić, bo wielokrotne powracanie do tego samego, ale przecież pojedynczego zdarzenia służy tylko i wyłącznie temu, by zwiększyć zyski ze sprzedaży wiadomości. Jak pisał Janusz Korczak zło sprzedaje się znacznie lepiej niż dobro, dlatego o tym ostatnim pisze się mniej, mimo że jest go w przestrzeni naszego codziennego życia znacznie więcej. Wystarczył incydent w Gdańsku, żeby w mediach zdominowano nim narrację o rzekomo złym stanie kształcenia i wychowania w gimnazjach.

Natychmiast podchwyciły to prawicowe trolle, które przekonują siebie w tym, że wdrażana od września reforma ustrojowa szkolnictwa jest w pełni zasadna. Grzmią z poczuciem dumy: No proszę, zobaczcie, czym skutkuje edukacja w dotychczasowych gimnazjach! Trzeba je natychmiast zlikwidować. To dzięki reformie-2017 nareszcie żadne polskie dziecko uczące się w polskiej szkole nigdy więcej nie podniesie ręki na rówieśnika. Absolutnie, mowy nie ma, żeby którykolwiek nastolatek ośmielił się w przyszłości być tak agresywnym, jak młodzież z gimnazjum w Gdańsku.

Nawet dziwię się, że jeszcze nie pojawiła się w tej szkole pani minister i nie ogłosiła natychmiastowej woli wprowadzenia programu naprawczego w całym kraju. Wprawdzie wypowiadała się pani kurator, ale jakoś nie przypominam sobie, żeby po dwóch latach sprawowania władzy w tym województwie reprezentowany przez nią nadzór pedagogiczny miał sobie cokolwiek do zarzucenia. A gdzie ona była, kiedy dochodziło do tak perfidnych aktów agresji rówieśniczej? Demagogia? Oczywiście.

To może jeszcze ktoś z obozu władzy sprawdzi, czy aby ta wulgarna w komunikacji matka jednej z opresorek nie brała udziału w ostatnim proteście szkolnym przeciwko reformie, albo w manifestacji KOD-u z jej podejrzanym moralnie liderem? Jak już to już. A może rodzice tych chuliganów należeli w PRL do PZPR? Nie daj Boże, jeśli któryś jest lokalnym działaczem PIS lub Polski Razem, albo był w tamtym czasie TW. Wtedy wszystko będzie jasne. Kim są rodzice tych gimnazjalistów? Jakie obowiązują w ich domach normy? Przestępcy też mają swoje normy.

Czy oburzeni tą sytuacją dziennikarze wiedzą, co to jest dezindywiduacja? Jakie są powody zachowań świadków w sytuacji przemocy, gwałtu? Co dzieje się w naszym państwie, jak łamie się prawo na prawo i lewo, jak zastrasza się świadków zdarzeń czy aktorów różnego rodzaju protestów niekorzystnych dla obozu władzy?

Nie pomstujcie na gimnazja i na gimnazjalistów tylko dlatego, że ktoś, kto jest uczniem takiej a nie innej szkoły dopuścił się czynu przestępczego! Nie ma to znaczenia, że zdarzyło się to poza murami szkoły, chociaż w jej pobliżu. Już wyobrażam sobie, jakie gromy spadłyby na nauczycieli, gdyby tę uczennicę pobito tak brutalnie w podziemiach szkolnych korytarzy, na terenie szkoły.

Nie wolno wyciągać wniosków z dużym kwantyfikatorem na podstawie jednego zdarzenia i kilku jego sprawców. Czy teraz dziennikarze będą wyszukiwać podobnych zdarzeń w innych środowiskach? Oczywiście. Już znalazł się jeden taki w "Dzienniku Łódzkim" (17.05.2017), który pomstuje na gimnazja. Właśnie opublikował tekst pt. „Dwie biły, inne patrzyły”, a rzecz dotyczy pobicia jednej z dziewcząt przez gimnazjalistki na jednym z osiedli, między blokami. To też jest powód, by zlikwidować gimnazja?

Dla dodania wiarygodności przesłania własnego tekstu redaktor przywołuje wyrwany z kontekstu fragment Raportu z badań PISA, którego autorzy – pracownicy IBE piszą równie publicystycznym, pseudonaukowym językiem: „21,1 proc. uczniów gimnazjów wskazało, że w ciągu ostatniego miesiąca było dręczonych – w psychiczny czy fizyczny sposób. Mogło tu chodzić o bicie, popychanie, zabieranie przedmiotów czy przedrzeźnianie - również w internecie” – informuje IBE. (podkreśl. BŚ)

Mogło to być czy było? Właśnie trafiam w sieci na artykuł: „Bił, pił, rozbijał, zdradzał, oszukiwał i zatajał? Poseł PIS ozdoba klubu PIS” , a jeszcze wcześniej, skoro mamy bazować w ocenach na incydentach, radny PIS, o którego opresji wobec żony dowiedziała się cała Polska. Tłumaczył się, że bił ją z miłości. To tak, jak niektórzy rodzice biją dzieci rzekomo „dla ich dobra”. Czy to oznacza, że należy rozwiązać Partię Prawo i Sprawiedliwość? W końcu w jej szeregach są ludzie dorośli, a nie gimnazjaliści, więc chyba tym bardziej byłoby zasadne podjęcie jakiejś restrykcyjnej akcji?


No cóż, można te demagogiczne „bójki polityczne” podsumować pytaniem: Czy jak kura zniesie jaja w chlewie, to muszą z nich wylęgnąć się świnie?

17 maja 2017

Doktorant jako zakładnik




Zbojkotowanie przez część środowiska naukowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zapowiedzianej obrony rozprawy doktorskiej mgr. Tymoteusza Marca pt. „Instytucja plea bargainingu w amerykańskim postępowaniu karnym – między ekonomią a sprawiedliwością”, którą napisał pod kierunkiem prof. Lecha Morawskiego (obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego), godzi - zdaniem ministra Jarosława Gowina w zasadę apolityczności uczelni. Moim zdaniem, takie postępowanie godzi w dobre obyczaje w nauce.

Na kilka dni przed wyznaczonym terminem obrony doktoratu dziekan Wydziału otrzymał informację, że nie będzie quorum. Nie stawi się bowiem na obronę część członków komisji, by w ten sposób zaprotestować przeciwko wypowiedzi prof. L. Morawskiego w czasie sympozjum w Oksfordzie. Mówił tam, że polska Konstytucja jest niejasna, a sędziowie Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego są skorumpowani.


Zdaniem rzecznika UMK - odwołanie obrony "uzgodniono z doktorantem, a ten przyjął to ze zrozumieniem". A co miał zrobić? Wyjść na ulicę i się podpalić? Obrazić się na profesorów z tego Wydziału i zrezygnować z prawa do obrony pracy? Co to jest - uniwersytet czy piaskownica?

Czegokolwiek by ów promotor nie mówił i jakiejkolwiek nie pełniłby roli zawodowej poza uczelnią, nie wolno nikomu - z powodu np. różnic w ocenie zdarzeń politycznych w kraju i poza jego granicami - pozbawiać prawa doktoranta do obrony dysertacji. Co ma z tym wspólnego ów magister? To, że napisał pracę pod kierunkiem nielubianej czy aktualnie odrzucanej przez to środowisko naukowe osoby, w niczym nie usprawiedliwia takiego postępowania profesorów- członków komisji doktorskiej.

Nie po raz pierwszy spotykam się w środowisku prawniczym z bezczelnym naruszaniem dobrych obyczajów. Na szczęcie Centralna Komisja mogła w znanych mi przypadkach skutecznie zareagować i uratować godność środowiska akademickiego, którego część niweczyła prywatą, uprzedzeniami, pozanaukową aktywnością skierowaną przeciwko "zakładnikom", a więc najsłabszym.

Gdyby członkowie każdej jednostki akademickiej z uprawnieniami do nadawania stopni naukowych "mścili się" w taki sposób na swoich byłych czy obecnych samodzielnych współpracownikach naukowych, to mielibyśmy w uczelniach totalny chaos i niezdolność do przeprowadzania obron prac doktorskich. Niemalże każdy kogoś ceni bardziej lub mniej w środowisku naukowym, ale są też i tacy, którzy kogoś nie lubią czy nawet nienawidzą, ale zasiadają w tej samej radzie naukowej. Rozgrywanie personalnych konfliktów w powyższy sposób, nawet jeśli mają podłoże światopoglądowe, ideologiczne powinno, spotykać się ze zdecydowaną repulsją ze strony władz akademickich.

Z informacji medialnych wynika, że 15 maja br. dziekan Wydziału prof. Zbigniew Witkowski odbył rozmowę z prodziekanami i podjął decyzję o zwołaniu nadzwyczajnego posiedzenia Rady Wydziału celem przeprowadzenia tej obrony. Nie doszło jednak do niej. Ufam, że na tym ta sprawa się nie zakończy. Jaki przykład dali profesorowie UMK młodym uczonym? Kim mają być w przyszłości? Też mścicielami?

....

Jak informuje PAP - Przewodniczącym Centralnej Komisji został prof. Kazimierz Furtak, b.rektor Politechniki Krakowskiej, przewodniczący Komitetu Inżynierii Lądowej i Wodnej PAN, a także Komisji Nauk Technicznych PAU.

Tryb wyboru został zmieniony już po wyborach styczniowych br. Nie po raz pierwszy prawo zmienia się tak, by obowiązywało wstecz.