27 marca 2017

Periodyczni oszuści akademiccy


Gorąco polecam świetne teksty Emanuela Kulczyckiego dotyczące akademickich oszustów, którzy żerują na wtłoczonej naszemu środowisku konieczności zabiegania o publikowanie artykułów w zagranicznych czasopismach, rzecz jasna znajdujących się na punktowanej liście Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego określanej skrótowo jak pociski zbrojne: A-B i C.

Oszuści periodyczni to tacy, którzy żerują na zdezorientowanych autorach z postsocjalistycznych krajów oferując im rzekomo impaktowany periodyk. Jak pisze E. Kulczycki:

Od wielu lat otrzymujemy na swoje skrzynki mailowe mnóstwo zaproszeń od różnych szemranych czasopism, które właśnie mają trwający nabór i – co często podkreślane – posiadają wyliczone różne „uniwersalne impakt faktory”, są indeksowane na różnych lokalnych listach i bazach, które mają je uwiarygodnić.

Od czasu, kiedy prowadzę „Warsztat badacza”, otrzymałem wiele zapytań o status czasopisma, w którym ktoś właśnie opublikował (niestety bardzo często się zdarza, że naukowcy swój tekst wysyłają do czasopism, które istnieją tylko po to, aby zarabiać pieniądze w drapieżnym modelu).


Dobrze się stało, że ów uczony i zarazem bloger dokonał analizy znajdujących się w wykazie ministerstwa czasopism, które w istocie publikują wszystko, jak leci, bez jakiejkolwiek analizy jakościowej, recenzji, naukowej uczciwości, byle tylko wyciągnąć od autorów opłatę za druk w danym periodyku. Kto jednak tę listę zatwierdził? Kto pracował w naszym resorcie nad wpisaniem periodyków do każdej z list? Może warto sprawdzić nazwiska profesorów i doktorów, którzy zapewnili byt drapieżnym wydawcom (ang. predatory journals publishers)?

Od kilku lat komitety naukowe Polskiej Akademii Nauk zabiegały o to, by Zespół Ewaluacji Czasopism przestał tworzyć wykazy i przyznawać punkty periodykom tylko i wyłącznie na podstawie wypełnionych przez redakcje czy inne podmioty deklaracji! Mam wrażenie, że odbywa się gra fałszywymi kartami z środowiskiem naukowym, która jest podobna do tej, jaka toczy się w Ministerstwie Zdrowia. Tyle tylko, że tam w grę wchodzą miliardy zysków lub strat z tytułu wpisywania na listy leków takich czy innych preparatów.

Kto zatem ma interes w tym, by na Listach czasopism A-B i C znalazły się takie, a nie inne czasopisma bez ich rzeczywistej, merytorycznej weryfikacji? Ilu jeszcze nie tylko drapieżnych, ale przede wszystkim kiczowatych wydawców będzie chronić nasz resort i jego Zespół, skoro nie ma możliwości transparentnego zweryfikowania powodów znalezienia się takich a nie innych czasopism w tych wykazach? Niech pan E. Kulczycki nie obciąża tym patologicznym stanem środowisko naukowe en block, tylko wreszcie dostrzeże, że ten stan wytwarza określone gremium w centrum władzy.

Apelowałem, ale bezskutecznie, by przeprowadzona przez komitety naukowe PAN po raz pierwszy i tylko jeden raz weryfikacja jakościowa periodyków naukowych z powyższych list skutkowała nie tylko podwyższaniem punktacji, ale także wykluczaniem niektórych, a pseudonaukowych czasopism oraz by obniżać punktację tym pismom, których redakcje zaczęły lekceważyć standardy piśmiennictwa naukowego.

Tylko częściowo zgodzę się z E. Kulczyckim, że: "Naukowcy naukowcom ten los zgotowali". Owszem, pod warunkiem, że usytuuje ich najpierw w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego oraz w Zespole Ewaluacji Czasopism. Niestety, ale i tym razem jego analizy potwierdziły fakt psucia się "ryby od głowy".

To nieustanne chwalenie się naukowców reprezentujących nauki przyrodnicze, techniczne, medyczne wysokim indeksem cytowań wymaga jednak większej uczciwości, na którą ich nie stać, bo przecież fakt dopisywania się do publikacji wielu tylko z racji bycia zatrudnionymi w instytutach, a nie rzeczywistego wniesienia osobistego wkładu w powstanie wyników badań i publikacji na ten temat, budzi wśród humanistów uzasadniony dyskomfort etyczny. Złamią się czy już są na tej samej ścieżce klonowania rzekomych twórców?