31 marca 2016

Gdzie była pani minister edukacji?


Ostatni komunikat na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej wywołał zamieszanie wśród uczniów przygotowujących się do egzaminów zewnętrznych: do sprawdzianu dla szóstoklasistów po szkole podstawowej, egzaminu gimnazjalnego i matury.

Nieustannie pytają, gdzie była pani minister Anna Zalewska - na warszawskiej Białołęce czy w warszawskiej Białołęce? Powinni z tym pytaniem zwrócić się do prof. M. Bralczyka lub J. Miodka. Temat jednak wydał się ciekawy na blogowe spotkanie, bowiem każdy, kto wrzuci do internetowej wyszukiwarki treść: "w Białołęce" oraz "na Białołęce" , to spotka się z prawie tysiącem linków, w których ma miejsce ortograficzna dwoistość.



Ktoś strapiony jest dziś, nawet wielce
Bo niedługo egzamin go czeka
A on nie wie: na... czy w... Białołęce?
gdyż nieczynna już jest biblioteka.

Wrzuca w sieć zapytanie w rozterce,
gdyż na stronie MEN sam przeczytał:
„ministra była na Białołęce…”
a on uważał, że „w”, więc zapytał.

Bardzo szybko miał moc odpowiedzi
że ktoś na Białołęce coś zbroił,
więc w Zakładzie Karnym posiedzi
w Białołęce. Niech nikt się nie boi.

Tam jest nawet Dom Samotnej Matki
która śle do zakładu w podzięce
paczkę fajek i jakieś manatki,
bo chłop siedzi w ZK w Białołęce.

Ktoś jej pracę da na Białołęce
gdzie na kasie zarobi ze stówkę.
Żaden szef nie chce płacić jej więcej,
w Białołęce nikt nie spadł na główkę.

Tam na szczęście jest także klinika,
w której leczy się ludzi na serce,
zaś kiedy w mieście życie zanika,
jest jeszcze cmentarz na Białołęce.


Ciekawe, kto pisze tak nonsensowne komunikaty typu: "– Obecnie mamy do czynienia z dramatycznie pogłębiającym się niżem demograficznym – podkreśliła Minister Anna Zalewska. – Będę zachęcać organy prowadzące do współpracy, aby wyeliminować ze szkół system dwuzmianowy".

Treść tej wypowiedzi sugeruje, że samorządy z własnej woli wprowadziły dwuzmianowość, toteż trzeba je teraz zachęcić do tego, żeby zrezygnowały z ciemiężenia uczniów, szczególnie tych najmłodszych. Chyba Szkoła Podstawowa Nr 355 w Warszawie nie jest szkołą dwuzmianową? Dlaczego akurat w tej szkole trzeba było o tym rozmawiać?

Inna rzecz, że - jak mawia red. Jan Pospieszalski - rozmawiać warto. Tym bardziej warto, że organizatorem spotkania pani minister była Fundacja "Pistacja", która została zarejestrowana w październiku 2015 r. Czyżby trzeba było dać środki na rozruch? Jeśli tak, to proponuję, by zakładać fundacje i liczyć na ofertę zorganizowania dyskusji z udziałem pani minister. Taka promocja, o ile dobrze pamiętam, została skrytykowana, kiedy na początku swojej misji w resorcie edukacji Katarzyna Hall odwiedziła niepubliczną szkołę na podwarszawskiej lub w podwarszawskiej miejscowości.

Czytam zatem dalej prasowy komunikat MEN:

Minister Anna Zalewska dziękując uczestnikom za spotkanie, podkreśliła, że każdy głos w trwającej dyskusji na temat zmian w systemie edukacji jest bardzo ważny. – Każdy uczeń zasługuje na dobrą szkołę i dobrze przygotowanego nauczyciela. Zmieniając system oświaty liczymy na państwa opinie i propozycje – dodała szefowa MEN.

Nie wynika z treści tego komunikatu, ile było głosów w dyskusji i czego one dotyczyły? Czy w ogóle ktoś tam zabrał merytorycznie głos, poza powitaniem gości? Przybyli do szkoły: "przedstawiciele władz dzielnicy Białołęka, parlamentarzyści, reprezentanci lokalnych stowarzyszeń, instytucji, rodzice i nauczyciele z Białołęki i okolic."

To jeszcze jedno pytanie: Czy obradowali na sali gimnastycznej czy w sali gimnastycznej? :)







29 marca 2016

Nowy - międzyuczelniany kierunek studiów - "Rewitalizacja miast"


Nareszcie zaczyna się w szkolnictwie publicznym ruch zmian we właściwym kierunku. Uniwersytet Łódzki i Politechnika Łódzka powołują z nowym rokiem akademickim 2016/2017 wspólny kierunek studiów - "REWITALIZACJA MIAST".

Przed Świętami Wielkanocnymi w Art_Inkubatorze w Fabryce Sztuki w Łodzi został podpisany w tej sprawie przez władze miasta - Prezydent m. Łodzi Hannę Zdanowską oraz rektorów w/w uczelni - prof. Włodzimierza Nykiela i prof. Stanisława Bieleckiego list intencyjny. Tym samym zostanie uruchomiony unikatowy w skali kraju międzyuczelniany kierunku studiów magisterskich o profilu praktycznym – rewitalizacja miast.

Jak informuje Biuro prasowe UŁ:

Rewitalizacja to temat bardzo złożony, który obejmuje kwestie nie tylko urbanistyczne, ale również ekonomiczne i społeczno-kulturowe. Nowy kierunek studiów pozwoli studentom na interdyscyplinarne i wszechstronne podejście do zagadnienia rewitalizacji. Utworzenie w Łodzi takiego kierunku to m.in. odpowiedź na potrzeby miasta, które wdraża od lat programy rewitalizacyjne.

Program nowych studiów obejmie m. in. zajęcia z aktywizacji i partycypacji społecznej, gospodarki miejskiej, technologii budowlanych, architektury i urbanistyki, marketingu i planowania społecznego, tożsamości i dziedzictwa kulturowego miast. Studenci zyskają wiedzę i umiejętności dotyczące właściwego kształtowania procesów rewitalizacyjnych.

Studia przygotują wysokiej klasy koordynatorów i zarządców obszarów rewitalizacji, posiadających wszechstronną wiedzę i praktyczne umiejętności dotyczące kompleksowej odnowy obszarów zdegradowanych. Profesjonalna kadra pozwoli w przyszłości na sprawne kreowanie i wdrażanie programów rewitalizacyjnych w Łodzi, regionie i kraju.

W ramach kierunku Rewitalizacja studenci będą mogli wybrać jedną, z trzech ścieżek edukacyjnych: ekonomiczno-gospodarczą albo społeczno-partycypacyjną opracowywane przez Uniwersytet Łódzki oraz architektoniczno-budowlaną opracowywaną przez Politechnikę Łódzką.


Z nowym rokiem akademickim interdyscyplinarne i transdyscyplinarne studia będzie mogło podjąć 60 osób. Zwracam uwagę na to, że łódzka pedagogika ma w tym przedsięwzięciu swój znaczący udział.

28 marca 2016

Rozpoznać głosy ptaków czy ptaki po ich głosie?


Piękno ptasiego śpiewu nie jest tak łatwo słyszalne w mieście - wielkim i małym. Natomiast na jego obrzeżach, na wsi, w czasie wędrówki przez pola, lasy i łąki można usłyszeć dźwięki ptaków, chociaż nie zawsze jesteśmy w stanie je zidentyfikować.

Kto tak śpiewa? Bocian, kukułka, sójka, jaskółka, wróbel czy gil? Kto tak stuka w lesie? Na Wielkanocne Święta - jak co roku - przyjechał do mnie przyjaciel z Niemiec wraz z synami. On sam jest z wykształcenia nauczycielem przedmiotów matematyczno-przyrodniczych, autorem wielu książek, które traktują o kulturze przyjaźni w relacjach międzyludzkich, a więc o postpedagogice. Jego synowie zadziwiają taktem, skromnością, ale i poczuciem własnej wartości i godności. Miło obcować z rodziną, której członkowie darzą się autentyczną miłością, wzajemnym szacunkiem i wspomagają w różnych dziedzinach życia.

Hubertus - bo tak ma na imię tłumaczony także na język polski autor wielu książek z zakresu postpedagogiki (von Schoenebeck) - przywiózł mi najnowszą książkę Jespera Juula. Trochę mnie to zaskoczyło, bo ma ona niewiele wspólnego z jego podejściem do świata, do życia i relacji rodzice-dzieci, a przy tym nie jest to książka naukowa, tylko pedagogiczna popkultura. Zapewne wkrótce odwołam się do tej publikacji, bo autor ten został obwołany bestselerowym pisarzem. Nic dziwnego, wystarczy dobra, tzn. kosztowna kampania reklamowa i wciśnie się społeczeństwu niskiej jakości treść.

Zainteresowało mnie natomiast urządzenie, z którym przyjechali jego synowie, uczniowie szkoły podstawowej. Ma ono kształt dużego, wiecznego pióra, które w rzeczy samej jest skanerem z wgranym oprogramowaniem do ... wysłuchania głosów ok. 350 ptaków żyjących na terenie Europy i przemieszczających się po niej w zależności od pory roku. Do tego skanera została zakupiona książka-przewodnik po świecie ptaków, z prezentowaną w nim ich charakterystyką oraz miejscem stacjonowania. Wystarczy zbliżyć wspomniany skaner do symbolu ptaka, a usłyszymy jego naturalny śpiew.

Fenomenalne. Oto, jak rozwijają się w krajach uwolnionych od światopoglądowych sporów politycznych dzieci, gdzie szkolnictwo jest zdecentralizowane, a nauczyciele mogą suwerennie rozstrzygać o tym, w jaki sposób kształcić swoich uczniów, jakie wykorzystać pomoce dydaktyczne, by zajęcia były dla nich ciekawe i głęboko zapadające w pamięć. Koszt skanera to niecałe 100 zł. za to jego funkcje są niezwykle bogate. Może bowiem być też wykorzystywany do słowników i podręczników języków obcych, do prowadzenia zajęć dwujęzycznych, a więc stawać się dydaktycznym GPS-em po świecie dźwięków i znaczeń otaczającej nas kultury.

W Polsce zaś będziemy dotować "badziewne" książeczki, kolorowanki, zeszyciki, puzzle, które naszych dzieci już nie rajcują. To nie są środki adekwatne do coraz częściej poza szkołą cyfrowo warunkowanych umysłów. Co z tego, że nauczycielka przedszkola wychodzi z dziećmi swojej grupy codziennie na spacer, skoro nie jest w stanie powiedzieć im, co to za ptak śpiewa w pobliżu? Czasami zatrzyma się przy naszym ogródku i opowie im o tym, jakie kwitną w nim kwiaty. A ptaki śpiewają dla nieznających ich gatunku i rodzaju.

Nasunęłą mi się jeszcze jedna refleksja. Ptaki w Polsce śpiewają. Dzieci - niestety, nie (z wyłączeniem harcerzy i wszelkiej maści nielicznych juź zespołów).

26 marca 2016

Wielkanocne radości i nadzieje



Jak pisze JM Rektor i profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie ks. dr hab. Bogusław Milerski - Wielkanocne Święta są zawsze czasem wspólnym, czasem spotkań i pojednania. Ostatnie wydarzenia zewnętrzne podważyły ideę wspólnoty ponad podziałami. Dlatego tak ważne są świadectwa tego, że taka wspólnota jest możliwa i praktykowana. Jeżeli chcielibyście zobaczyć taki obraz wspólnego życia, to JM zaprasza na stronę:

http://www.tvp.pl/religia/programy-ekumeniczne/programy-redakcji-ekumenicznej/wideo/korytarze/24357959

Tegoroczne Święta Wielkanocne przeżywamy w Jubileuszowym Roku Miłosierdzia.

Przekazuję zatem najserdeczniejsze życzenia, byśmy przeżywając ten czas wpatrywali się w paschalne wydarzenia z radością obecności naszych Rodzin, Bliskich i Przyjaciół. Niechaj ten okres pozwoli spojrzeć na życie z optymizmem i nadzieją.

Pochylmy z pokorą nasze umysły i serca, by móc patrzeć z odwagą w przyszłość, a zarazem by móc dostrzec przejście z niewoli Zła do wolności Dobra. Niech to, co miało być porażką, stanie się początkiem zwycięstwa.

Życzę wszystkim dużo zdrowia i sił, by świąteczne dni przyniosły pokój, którego dziś tak bardzo potrzebujemy w obliczu różnych zagrożeń i niepewności jutra w naszym codziennym życiu.


Dzielę się życzeniami, które nadeszły drogą elektroniczną, by wzmocniły wspólnotę ludzkich serc, dusz i umysłów:

* spokojnych, radosnych i bardzo słonecznych Świąt Wielkanocnych. Niech będą wolne od wszelkich trosk i niepokoju, przepełnione miłością, nadzieją i wiarą.


* zdrowia, spokoju i wiele radości w rodzinnym gronie ze słońcem w tle;


* radości, odwzajemnianej życzliwości i aby stały się one źródłem wzmacniania duchowej struktury intelektu. Niech Zmartwychwstanie, które niesie odrodzenie (w zwątpieniu), napełnia sens życia zrozumieniem innych, jasnością umysłu i dystansem do siebie oraz innych.

* rodzinnych, pogodnych i spokojnych obchodów Świąt Wielkanocnych.
http://mojmac.pl/2016/03/23/wroaccessible16-prof-jan-miodek-teatr-modrzejewskiej/


* wszystkiego Dobrego na czas świąt dla Pana i Pana Bliskich w aurze źródłowego doświadczenia subiektywnie rozpoznawanych i przeżywanych egzystencjalnych sensów i znaczeń im przynależnych i domniemywanych:)

* dużo zdrowia i spokoju wewnętrznego, co w tej otaczającej nas atmosferze zaczyna mieć ogromne znaczenie. Życzę, aby Bóg przemienił Wam każde poczucie bezradności w nadzieję i aby smutek i niepokój zastąpiła Boża radość.
Wszelkiego Dobra


* Niech Zmartwychwstały Jezus Chrystus błogosławi, a w trudach codzienności darzy zdrowiem, siłami i ludzką życzliwością. Niech radość Wielkiej Nocy napełnia serce wiarą, nadzieją i pokojem.
Błogosławionych Świąt Wielkiej Nocy i zmartwychwstania z Jezusem do nowego życia.

* Požehnané sviatky plné nádeje a milosti prinášajú Vám zdravie, šťastie, samé radosti.

* K tomu korbáč, vodu, kraslíc moc, zase je tu Veľká noc. S láskou


* odrodzenia, nadziei i miłości, a także spokojnych i dobrych chwil w rodzinnym gronie. Alleluja!

* Surrexit Dominus de sepulcro qui pro nobis pependit in ligno

Drodzy bracia i siostry w Rzymie i na całym świecie, dobrych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego!

Z jakże wielką radością głoszę Wam: Chrystus zmartwychwstał! Chciałbym, aby ta wieść dotarła do każdego domu, każdej rodziny, zwłaszcza tam, gdzie jest najwięcej cierpienia, […] aby dotarła ona do wszystkich serc, bo tam Bóg pragnie zasiać tę Dobrą Nowinę: Jezus zmartwychwstał, jest nadzieja dla Ciebie, nie jesteś już pod panowaniem grzechu, zła! Zwyciężyła miłość, zwyciężyło miłosierdzie!
(papież Franciszek, Orędzie Wielkanocne 2016).


* krásné svátky jara a božího požehnání, proměn života v jeho nekonečnosti bohatosti, Vám a celé Vaší rodině s hlubokou pokorou


* głębokiego przeżycia Triduum Paschalnego oraz wielu łask płynących z Tajemnicy Zmartwychwstania!

* radości, pokoju wewnętrznego oraz chwili wytchnienia w gronie rodzinnym.


* Šťastie, zdravie, smiechu veľa,

* „Gdzie się podział krzyż? - Stał się nam bramą ” Cyprian Kamil Norwid

Miłości, co nie umiera,
Nadziei, co nie zawodzi,
Wiary, co góry przenosi

Na radosne święta Zmartwychwstania Pańskiego AD 2016


* życzenia wyrażone słowami Papieża Franciszka: „Miłosierdzie Boże zawsze zwycięża! Przyjmijmy łaskę zmartwychwstania Chrystusa! Pozwólmy, by odnowiło nas Miłosierdzie Boga, pozwólmy, aby Jezus nas kochał, pozwólmy, by moc Jego miłości przemieniła także nasze życie. I stańmy się narzędziami tego miłosierdzia, kanałami, przez które Bóg może nawadniać ziemię, by strzec całego stworzenia. Prośmy więc Zmartwychwstałego Jezusa, który przemienia śmierć w życie, aby otworzył przed nami przyszłość nadziei. Chrystus jest naszym pokojem, niech prowadzi was wszystkich i całą ludzkość po drogach sprawiedliwości, miłości i pokoju”.

Alleluja!


Wielkanoc 2016

Umieranie: (Mariusz Dembiński)

Wznoszenie się duszą odcieleśnianej bojaźni
W przestwór tchnienia spiętrzany upławem uczuć,
Kojonych spowalnianym biciem osierocanego serca,
Ku zwątpieniu z westchnieniem wyciszenia.

Tam:
Obejmując krzyża prężną posturę,
Po którym spływał przetaczany męką czas,
Cisza spowiła szelest Jego zwątpienia,
Karmiąc Wielkanocą pokutę dla mas.

Tutaj:
Po twarzach błąkają się zgliszcza doznawanych wspomnień,
Wśród których i zaorane pola ponurych wieczorów
Spędzanych w objęciach rodziców strwożonych jesienną mgłą.
Obok nich piętrzą się błotne fale laguną morskiego spojrzenia
W kolorycie ciemnej słomy przepoconej walką o lepsze facjaty.
A wśród nich On! – z błyszczącymi oczami w ciemnym zaułku dnia -
Ku któremu zwracają się poszarpane cienie z ich zachodzących słońc,
W poszukiwaniu ukochanych rąk, - dotyk zwątpienia z ponadludzkiego śladu.




24 marca 2016

(Nie-)skuteczność nauczania metodologii badań społecznych studentów pedagogiki


Przeglądając naukowe periodyki przypomniałem sobie artykuł socjolog Uniwersytetu Zielonogórskiego i jego profesor Ewy Narkiewicz-Niedbalec oraz dr Edyty Mianowskiej pod powyższym tytułem. Swoje doniesienie z badań opublikowały w Roczniku Lubuskim (2012 tom 38, część 2).

Autorki przeprowadziły wśród studentów nauk pedagogicznych w swojej uczelni sondaż, mający na celu sprawdzenie, czy nauczanie metodologii badań społecznych jest skuteczne? Same zapewne prowadziły kształcenie w tym zakresie, a zatem i diagnoza miała spełnić istotną rolę w rozpoznaniu i ewentualnym skorygowaniu tego procesu. Informacja zwrotna na temat efektów kształcenia powinna mieć właśnie taki, indywidualny charakter, by prowadzący zajęcia mieli świadomość tego, jakie są słabe punkty, a z czym ich studenci najlepiej sobie radzą.

Inna rzecz, że kiedy prowadzimy egzaminy, także testowe, to ich wynik jest także dla nas miarą nie tylko skuteczności uczenia się (studiowania) akademickiej młodzieży, ale także klarowności naszych zajęć. Prowadzący seminaria dyplomowe - głównie magisterskie, bo już nie piszę o doktoranckich, najlepiej przekonują się o jakości metodologicznego wykształcenia studentów. Tu są dopiero "schody", kiedy magistranci już w czasie pierwszych zajęć zaczynają od tego, co i jak będą badać, nie mając jeszcze za sobą porządnej kwerendy i merytorycznej analizy literatury przedmiotu.

Zapisane w KRK efekty kształcenia są świetne na papierze, ale wymagają przede wszystkim większych nakładów finansowych na to, by móc uzyskać jak najwyższy poziom metodologicznych kwalifikacji u studentów. Tymczasem oni mają najczęściej najtańszą formę zajęć, czyli wykłady, a rzadko ćwiczenia warsztatowe i zadania, wymagające samosprawdzenia własnych kompetencji. Co gorsza, nie ma już w ogóle nie tylko na pedagogicznych studiach tzw. terenowych obozów naukowych, w trakcie których młodzi ludzie uczyliby się zespołowego prowadzenia badań zgodnie z przyjętym modelem teoretycznym i wystandaryzowanymi narzędziami badań.

Pomiar zielonogórskich socjologów był niczym innym jak testem wiadomości i umiejętności. Odnotowano w badaniu poprzecznym w grupie dwóch roczników - kilkunastoprocentowy spadek poziomu wiedzy i umiejętności w przypadku zastosowanego testu w trudniejszej wersji i kilkuprocentowy spadek przy zastosowaniu łatwiejszego testu. Oceniano wiedzę i umiejętności w trzech kategoriach: "poniżej przeciętnej", "przeciętnej" i "powyżej przeciętnej". Można jedynie się domyślać, że ta pierwsza oznaczała de facto niezdolność do prowadzenia jakichkolwiek badań społecznych.

Dane są porażające, bowiem wynika z nich, że "poniżej przeciętnej" była wiedza z zakresu metodologii badań u 76,7% studentów, zaś ich umiejętności w tej kategorii obejmowały 77,1% studentów. Wiedzę ogólną z metodologii ogólnej nauk poniżej przeciętnej miało 66,4% studentów. To są realne efekty (braku)wykształcenia.

23 marca 2016

Indeksowane na liście MNiSW czasopisma punktowane


Każdy, kto przejrzy resortowy wykaz czasopism punktowanych, zorientuje się, że w ramach własnej dyscypliny naukowej niewielka ich część, ale jednak, została wprowadzona przez KEJN w wyniku tylko i wyłącznie biurokratycznego podejścia do tego procesu. W innych kwestiach resort szkolnictwa wyższego nie jest tak liberalny i jednak żąda jakościowych dowodów, a nie tylko wypełnionych przez zainteresowanych formularzy. Ileż w nich jest fałszywych danych, tego już nikt nie weryfikował?

Kwalifikowanie przez nawet najwybitniejszych ekonomistów czy socjologów wraz z naukoznawcami zgłoszonych przez redakcje czasopism tylko i wyłącznie na podstawie wypełnionych przez nie formularzy, bez sprawdzenia ich zawartości sprawia, że w naszym kraju mamy do czynienia m.in. z listą punktowanych czasopism obrotem surowców wtórnych i marnych zarazem.

Oto jedna z warszawskich wyższych szkół prywatnych chwali się, że jej czasopismo jest indeksowane na liście czasopism punktowanych MNiSW, toteż każdy opublikowany na jego łamach tekst będzie mógł być odnotowany w jednostce oceniającej jego autora. Tyle tylko, że opublikowanie na łamach takiego periodyku tekstu jest w rzeczy samej, kiedy dojdzie do oceny jakości osiągnięć naukowych osoby przez recenzentów w ramach postępowania habilitacyjnego czy tym bardziej na tytuł naukowy profesora, osłabieniem szans na awans.

Zwracajcie państwo uwagę na to, kto jest redaktorem naczelnym takiego pisma, bo może się okazać, że jakiś docent, który w oficjalnej bazie naukowców nie wykazuje się ani jedną publikacją, ba, nie wiadomo, na jakiej podstawie posługuje się statusem docenta. Chyba, że co do centa wylicza mu się płace, bo o jego doktoracie też niczego się nie dowiemy.

Dalej, zobaczcie, kto publikuje na łamach takiego pisma? Czy nie jest ono tylko i wyłącznie "gazetką ścienną" dla pracowników tej szkółki prywatnej, której właściciel, a czasami i rektor miał czy ma poważny problem z prawem, w tym z etyką własnej pracy akademickiej? Wystarczy wrzucić do wyszukiwarki nazwisko, by przekonać się, że publikowanie własnego tekstu w piśmie obok postaci niegodnych, świadczy o tym, że upełnomocniamy nie wartość własnych dokonań, ale jej brak u finansujących pismo.

Wreszcie, warto zobaczyć, czy aby w danym piśmie nie występują teksty w 90% pracowników szkoły wyższej je wydającej. Co z tego, że otrzymam kilka punktów, skoro stracę własną pozycję naukową wpisując się w "śmietnik pseudonaukowych tekścideł"?

Doprawdy, drodzy pedagodzy, jeśli zależy wam na publikowaniu wyników własnych badań, to nie czyńcie tego w pismach, które radykalnie obniżą ich jakość. Mam nadzieję, że KEJN wprowadzi wreszcie ujemną ocenę periodyków i zdejmie z listy te, które hańbią świat naukowych czasopism.

Powstają nowe periodyki. Nie są jeszcze w wykazie punktowanych czasopism. Mają za to bardzo interesujące teksty.

22 marca 2016

O podzwonnym dla intelektualistów


Brytyjski profesor socjologii Frank Furedi wyłożył przed kilku laty w jednej ze swoich książek tezę o zaniku roli intelektualistów w ponowoczesnym świecie, która nie ma żadnego potwierdzenia w badaniach socjologicznych czy psychologicznych, ale jawi się jako bardzo atrakcyjnie brzmiąca teza.

Świat nauki okazał się - jego zdaniem - uległy wobec presji polityki, bezosobowej siły rynku (jego „niewidzialnej ręki”) oraz instytucji publicznych obniżając własne standardy na rzecz instrumentalnego i filisterskiego podejścia do życia. Wynika to z internalizacji przez ludzi wolnych zawodów, jaki mi są akademicy i artyści, kultury schlebiania, w wyniku której zastąpili własną autonomię, elitarność pójściem na łatwiznę przez podporządkowanie się zewnętrznym naciskom. Zdradzili zatem uniwersytety i szkoły obniżając standardy wymagań wobec swoich studentów czy uczniów znudzonych realiami własnej edukacji.

W pewnej mierze przyczynił się do upadku autorytetu nauki i uczonych relatywizm wiedzy, która traci swój obiektywny status, skoro może być podawana w wątpliwość i porównywana z wieloma innymi jako jej równie zasadnymi. Z pewnością odkąd kształcenie akademickie nie może rościć sobie prawa do tego, by być ścieżką wiodącą do prawdy, jego znaczenie uległo zmianie (F. Furedi,2008, s. 11).


Podważanie autorytetu nauki zyskało już aprobatę także w naszym społeczeństwie, skoro w sprawach edukacji może być ekspertem każdy, kto tylko uczęszczał do szkoły lub ma w wieku obowiązku szkolnego dziecko albo wnuczka. Naukowcy potrzebni są władzy do upełnomocnienia własnej ignorancji, by dzięki nim obywatele nie dociekali już istoty i sensu podejmowanych decyzji politycznych.

Wystarczy zatrudnić w każdej agendzie rządowej specjalistę od public relations, czyli od manipulowania danymi, by ten przywoływał właściwych dla pozbawionej podstaw naukowych decyzji swoich przełożonych. Nie jest dla niego ważne, jaką ma przekazać społeczeństwu informację, gdyż tę musi sprzedać tak jak handluje się na rynku towarami. Jak słusznie pisze Furedi: Takie przekształcenie w produkt pozbawia wiedzę istotnej wartości i znaczenia: jako towar dostarczany przez domokrążców spod znaku ekonomii wiedzy staje się w istocie karykaturą samej siebie. Dlaczego? Dlatego, że bez związku z Prawdą wiedza nie ma żadnego istotnego znaczenia. Staje się pojęciem abstrakcyjnym, czymś, co łatwiej przekazywać, niż cenić i co można przetworzyć tak, by zyskało jak najbardziej przeciętny kształt. (tamże, s. 13)

Nauka ma być użyteczna dla społeczeństwa a kształcenie ogólne dla rynku pracy stając się wartościami heterotelicznymi. Kto dzisiaj będzie pracował naukowo dla poszukiwania Prawdy, skoro prowadzenie badań wymaga koniecznych nakładów finansowych, a ich dysponentami są politycy, którzy uzależniają dostęp do środków od spełnienia instrumentalnych oczekiwań władzy.

Nauki społeczne mają służyć inżynierii społecznej, socjotechnice władztwa politycznego, ekonomicznego, ale i edukacyjnego. Każda próba wyjścia poza obowiązujące w państwie standardy czy kanon prędzej czy później prowadzi na margines, do wykluczenia czy rezygnacji z projektu badawczego czy wdrożeniowego. Odkąd bowiem istota nauczania i sztuki przestała mieć sens społeczny, standardy zaczęły podlegać negocjacjom i łatwo podporządkowywały się celom pragmatycznym. (tamże, s. 20)

Nauczyciel akademicki poddawany jest nieustannemu dewaluowaniu jego misji, profesjonalizmu, wartości czasu i nakładu pracy, inwestycji w siebie, traci na znaczeniu, także dlatego, że można na nim zaoszczędzić. Uczeni są zbytecznym kosztem, obciążeniem dla podatników, budżetu państwa, zmarnowaną inwestycją.

Sprzyja to nie tylko negatywnej motywacji, ale i obniżaniu standardów własnej pracy przez część kadr, skoro i tak nie docenia się ich roli. Patologiom akademickiego świata można byłoby poświęcić poważne studium badawcze, tylko po co, skoro naruszyłoby to tzw. interes społeczny, a więc (prze-)trwanie tysięcy osób zbytecznie zatrudnionych w szkolnictwie wyższym?

20 marca 2016

Nie pozbawiajcie uczniów telefonów komórkowych w czasie lekcji
















(źródło: FB_IMG_1458295090017.jpg)



Dziennik The Guardian już jakiś czas temu informował o 20 sposobach wykorzystania przez nauczyciela w toku zajęć szkolnych uczniowskich tabletów (smartfonów, ipodów).

Niektóre aplikacje są odpłatne, ale większość jest dostępna bezpłatnie, toteż nauczyciele mogliby je wykorzystać do zaktywizowania uczniów w procesie uczenia się. Stąd apel do nauczycieli, by nie zabierali uczniom telefonów komórkowych, smartfonów czy tabletów, nie odkładali ich do skrzyneczek, na których tylko zarobi producent-rzemieślnik, bo stracą na tym przede wszystkim ich podopieczni. Chyba, że szkoła nie jest dla uczniów?

A zatem drodzy nauczyciele - w trakcie lekcji, wraz z uczniami:

1. wykorzystujcie wirtualne "360°-video" do zwiedzania i poznawania zagranicznych miejscowości czy nawet podmorskich wraków;

2. fotografujcie i nagrywajcie filmy, czy to na temat osiągnięć naukowych czy z klasowego show artystycznego. Odpowiednie aplikacje pozwalają na przycinanie filmów, dodawanie filtrów czy napisów.

3. komponujcie własną muzykę. Istnieje ogromna ilość aplikacji, które są dostosowane do wieku dzieci czy nawet konkretnych instrumentów muzycznych.

4. nagrywajcie muzykę lub inne audio (np. radiowe show), odpowiednie aplikacje pozwalają na ich opracowywanie.

5. wykorzystujcie rozpracowane i interaktywne wskazówki z klipów wideo, web-owe hiperłącza czy fotografie w ramach aplikacji. Można tak opracować wycieczkę terenową i referat z historycznych wydarzeń.

6. wykorzystujcie tabletowe wersje gier. Popularną AngryBirds można zastosować na lekcjach matematyki, odkrywać czy weryfikować dzięki nim prawa fizyki, pisać o nich opowiadania lub je opracowywać artystycznie.

7. przenieście digitalne treści do realnego świata; za pomocą aplikacji możecie wyświetlać - przenosić grafikę lub inne treści na plakaty, drzwi czy inne obiekty;

8. piszcie blog klasowy, a tabletowa aplikacja ułatwi wybór formy i posłuży komunikacji między uczniami.

9. testujcie uczniów za pomocą formularzy internetowych. Uczniowie mogą rywalizować o najszybciej udzieloną odpowiedź czy sami kontrolować własne odpowiedzi w trakcie powtarzania materiału.

10. poznawajcie świat i kraj za pośrednictwem internetowych map w 3D, za pomocą fotografii i przewodników.

11. urozmaićcie czytanie za pomocą aplikacji z funkcją czytania na głos lub czytania interaktywnego.

12. studiujcie sklepienie niebieskie, aplikacja sprzyja oglądaniu gwiazdozbiorów także za dnia.

13. posłuchajcie zagranicznej stacji radiowej.

14. opracujcie sobie nowoczesną formę gromadzenia dokumentów uczniowskich, a aplikacja pomoże w ich klasyfikowaniu, nauczyciel może je lekko korygować czy uzupełniać o nowe dane, zaś wgląd do tego mogą mieć także rodzice.

15. wykorzystujcie web-kamerę do obserwowania online klasowej przestrzeni czy w razie potrzeby do nawiązania kontaktu ze szkołą partnerską poza granicami kraju.

16. nagrajcie własne wideo, aplikacje pomogą w jego opracowaniu, także dźwiękowym.

17. stwórzcie własny komiks lub książkę.

18. twórzcie modele 3D z fotografii obiektów, względnie pozwólcie aplikacji na ich opracowanie.

19. dokonujcie tłumaczeń słów czy fraz w dowolnym języku obcym.

20. opanujcie podstawy programowania w formie zabawowej.

19 marca 2016

Świetlica dla absolwentów szkół wyższych


Wiele osób kończących wyższe studia ze stopniem magistra czy magistra inżyniera staje przed dylematem, co ma dalej robić? Odsetek zdezorientowanych, niedojrzałych, sfrustrowanych, źle wykształconych na własną odpowiedzialność magistrów różnej maści chciałby jeszcze odroczyć decyzję w sprawie dalszego losu.

Do pracy iść im się nie chce, bo adekwatnej do wykształcenia nie ma w ofertach pracy. Wyjadą do Irlandii czy Szkocji ci, którym jest wszystko jedno, czy będą magazynierami w wielkich hurtowniach, sprzątaczami ulic lub nocnych barów, ochroniarzami, ogrodnikami czy opiekunami starszych lub schorowanych osób. Obowiązuje tu zasada, że w kraju takiej pracy by nigdy nie podjęli, ale w Anglii... za funty? Czemu nie? Niech się wstydzi ten, kto widzi. Ojczyzna ich nie potrzebuje.

Sami nie są zdolni do stworzenia sobie miejsca pracy, założenia jakiejś firmy, bo prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu jest poniżej 50%. Wystarczy poczytać psychologię, by wiedzieć, że przy takim poziomie przewidywania sukcesu nikt firmy nie założy, chyba że jest frajerem, ma za dużo kasy od bogatych rodziców, albo z "szarej strefy". Tylko wówczas może pozwolić sobie na rozrzutność. Tak niski poziom szans na osiągnięcie celu nie jest dla początkujących, bez grosza przy duszy i bez własnego pomysłu czy chociażby spadającego jabłka na głowę.

Rządy kolejnych formacji politycznych - lewicowe, liberalne i prawicowe zapewniły im świetlicę, i to też nie wszystkim, tylko niektórym, a stały się nią instytuty lub wydziały uniwersyteckie, na politechnikach czy w akademiach (także nielicznych wyższych szkołach niepublicznych), które mają prawo do prowadzenia studiów doktoranckich. Budżetowe środki wsparcia dla tego poziomu studiów są niskie, toteż młodym absolwentom, często bardzo utalentowanym, zdolnym i pełnym energii do pracy twórczej daje się akademickopodobną pracę, za niskie stypendium oczekując od nich, że wciągu czterech lat przygotują i obronią rozprawę doktorską.

Jeśli zatem traktuje się studia doktoranckie jako jeszcze jeden poziom studiów akademickich, z obowiązkowymi zajęciami, z których muszą rozliczyć się ich zaliczeniem, zdaniem egzaminów, gdzie mają obowiązkową praktykę dydaktyczną (a więc zakłada się, że będą w przyszłości kształcić studentów), a na końcu czteroletniego okresu mają przedłożyć dysertację doktorską i ją obronić, to jest to nie do końca sprzyjająca temu zadaniu praktyka.

Czytałem wiele rozpraw doktorskich, sam wypromowałem czternastu doktorów nauk humanistycznych/społecznych z pedagogiki, ale tylko trzech uczęszczało na studia doktoranckie. Pozostali pracowali w uniwersytecie na ośmioletnim etacie asystenckim, albo byli bezrobotnymi lub pracownikami oświaty, dzięki czemu mieli dużo czasu na własną pracę naukowo-badawczą. Jeśli chcemy, by miała ona jak najwyższy poziom, to nie można ujmować je w tak sztywne i krótkie ramy czasowe (w naukach humanistycznych i społecznych) tylko dlatego, gdyż żaden historyk wychowania, pedagog ogólny, specjalny czy społeczny nie posiada tak jak lekarz medycyny czy weterynarz całego sztabu pomocniczego - techników, laborantów, pracowników administracji, których rolą jest wykonywanie zadań instrumentalnych w ramach rozwiązywanego przez młodego naukowca problemu.

Humaniści i badacze społeczni muszą swoją pracę badawczą - we wszystkich jej zakresach np. od kwerendy literatury, studiów porównawczych, analiz literatury, konceptualizacji badań itd. - realizować sami, chyba że są członkami zespołów badawczych, w których podział treściowy zadań pozwala na wyodrębnienie merytorycznie autorskich części. Co im zatem pozostaje? Studia doktoranckie, które są z jednej strony korepetycjami z naukoznawstwa, metodologii badań, szansą na konsultacje z promotorem, ale zarazem redukcją ich własnego czasu na wykonanie tego, czego nikt inny za nich nie zrobi. Akademicy wymagają, zadają, oceniają, a uczelnie coś płacą, co nie jest jednak warunkiem do prowadzenia samodzielnego życia osoby dorosłej, a doktorat mają pisać "po drodze", przy okazji, w międzyczasie.

Raport NIK z ubiegłego roku, który ponownie odgrzewają media, nie ma w tym sensie żadnej wartości poznawczej, skoro stwierdza się w nim, że studia doktoranckie nie są w pełni skutecznym sposobem kształcenia kadry naukowej a w ostatnich latach odsetek doktorantów, którzy uzyskali stopień naukowy doktora wynosi ok. 41 proc. Jeśli traktujemy doktorat jako kolejną pracę dyplomową, nieco lepszą (większą objętościowo?) pracę magisterską, to rzeczywiście skuteczność studiów jest niska.

Zapomina się jednak o tym, że od naukowców-promotorów oczekuje się jak najwyższego poziomu dysertacji doktorskich ich podopiecznych, a więc nie można formułować pokontrolnego wniosku na zasadzie rozczarowania czy może nawet rozrzutności władz jednostek akademickich, które prowadzą takie studia, bowiem to by oznaczało, że musielibyśmy albo pisać z doktorantami (lub za nich) ich prace doktorskie, albo radykalnie obniżyć poziom rozpraw. Cieszmy się zatem, że chociaż 41% kończy studia doktoranckie w terminie i z obronioną rozprawą doktorską.

18 marca 2016

Trwa "wojna" na pozory oświatowej debaty


Niestety, po zmianie władzy politycznej w naszym kraju szkolnictwo pozostało w kleszczach partiokracji. Nic się tu nie zmieni dopóty, dopóki edukacja nie stanie się dobrem ponadpartyjnym, interesem wszystkich Polaków, a więc DOBREM WSPÓLNYM. Nie pomogą temu żadne konsultacje, gdyż i tak władza zrobi to, co będzie uważała za stosowne, bo taki jest ustrój szkolny w naszym państwie. Taki, to znaczy centralistyczny, jak w PRL.

Wątpię zatem w dobre zmiany, chociaż nie twierdzę, że obecne kierownictwo resortu edukacji ma złą wolę czy jakąś szczególną niekompetencję. Ze względu na utrzymany przez rządzących centralizm państwowy (ideologia etatyzmu) utrzymuje się władztwo partyjne m.in. w oświacie, a dzieci i młodzież stają się jego zakładnikami. Duch homo sovieticus umościł się w gmachu na Szucha 25 i nie zamierza stamtąd wyjść. Tym samym niemalże codziennie będziemy otrzymywali newsy o kolejnych świetnych pomysłach zmian w szkołach od września: a to, że nie będzie jakiegoś egzaminu, a to, że do innego coś się doda, kolejnemu coś się odejmie itp., itd. Szkoła niesie z sobą takie bogactwo form, metod i technik działania, że właściwie codziennie minister edukacji mógłby ogłaszać jakąś zmianę, rzecz jasna - dobrą.

W społeczeństwach otwartych, pluralistycznych żadna władza usiłująca sterować edukacją w strategii "top-down" nie ma najmniejszych szans na samorealizację, gdyż zderzy się ze ścianą oporu tych, którzy tej władzy nie akceptują, nie szanują, a częściowo też nienawidzą. Dotyczy to każdej władzy - lewicowej, liberalnej czy konserwatywnej. Przez ponad 27 lat transformacji politycy nie nauczyli się jeszcze, że w wyniku wyborów mają sprawować władzę nad państwem, ale nie nad duszami jego obywateli i ich dzieci, a tym bardziej profesjonalnie przygotowanych do pracy z nimi nauczycielami.

Muszę przyznać, że śmiesznie prowadzona jest oświatowa wojna na górze, w formie tzw. regionalnych debat oświatowych, w których obie strony: rządzący i opozycja przerzucają się pozoranctwem, głoszeniem tez, idei, argumentów, które w żadnej mierze nie przekładają się na rzeczywistość, a co gorsza, są wobec niej, jak i wewnętrznie, sprzeczne. Marnowane są ludzkie siły, kapitał społeczny i pieniądze, bo przecież to także kosztuje. Ci ludzie spotykają się we własnym gronie, wśród popleczników własnych interesów lub sfrustrowanych ofiar szeroko pojmowanej przemocy, by prowadzić pseudo dialog, pseudo debatę.

Oto ministra edukacji narodowej organizuje do końca czerwca wojewódzkie konferencje/debaty oświatowe, które mają w każdym z regionów zajmować się jakąś cząstką polskiej edukacji. Nie ma w tym ani merytorycznej, ani strukturalnej logiki. Ot, wypuszczone jak balony w powietrze hasełka centralistycznej władzy, która musi podtrzymać w społeczeństwie potrzebę jej utrzymywania i finansowania. Jej działalność nie zmienia jednak istoty nauczania-uczenia się dzieci oraz młodzieży w przedszkolach i szkołach, gdyż o tym decydują nauczyciele, a nie którykolwiek minister, dyrektor departamentu, kurator oświaty czy jego wizytator.

Podobnie czyni opozycja. Organizuje w każdym z województw własne kontr-debaty, włączając do udziału w nich lewicowy Związek Nauczycielstwa Polskiego i skompromitowanych liderów PO i PSL, którzy swoją niekompetencją, arogancją władztwa w minionych latach mogą już tylko wspominać ośmiorniczki, finansowane ze środków UE bardzo kosztowne delegacje i konsumpcję tych środków dla "swoich" i znajomych królika. Rzeczywiście, zostali brutalnie odcięci od publicznej kasy, więc teraz muszą w swoich regionach utyskiwać na zło centrum edukacyjnego władztwa.

Psy szczekają, a karawana jedzie dalej...

17 marca 2016

Życie po śmierci, czyli pozytywnej resocjalizacji ciąg dalszy



Prof. dr hab. Marek Konopczyński - Rektor Wyższej Szkoły Nauk Społecznych PEDAGOGIUM w Warszawie - nie po raz pierwszy zaskakuje środowisko polskiej resocjalizacji odmiennym, bo głęboko osadzonym w kategorii budowania imperium humanum (określenie z pedagogiki Bogdana Suchodolskiego) czy "cywilizacji miłości" (idea św. Jana Pawła II) podejściu do osób skazanych za dokonaną zbrodnię.

Jakiś czas temu pisałem o inicjatywie, która zyskała ogromny oddźwięk w amerykańskiej sieci wirtualnej, związanej z jego projektem resocjalizacyjnym w Polsce pt. TATUAŻE WOLNOŚCI. W ub. roku we wrześniu wspomniałem o inicjatywie prof. M. Konopczyńskiego na rzecz przywracania do życia b. więźniów, a w tym przypadku rzecz dotyczyła autora wierszy - Sylwestra Kurowskiego, które pisał w okresie pobytu w więzieniu.

Dzisiaj pojawił się w Internecie klip filmowy o kolejnej akcji, tym razem podjętej wspólnie z Polskim Czerwonym Krzyżem. Nosi ona tytuł: Czy łatwiej jest odebrać życie, czy je uratować?

Wydaje się, że przysłówek "łatwiej" jest nieadekwatny do ludzkiego bytowania w świecie, bo przecież niczyje życie nie jest łatwe, a odebrać je można komuś w mgnieniu sekundy. To pytanie ma jednak moralny wymiar, introspekcyjny, wymagając od nas odpowiedzi na pytanie o poczucie własnego sprawstwa, o świadomość nieodwracalności pozbawienia kogoś życia lub możliwego przywrócenia komuś zdolności do życia.

To, że może mi być łatwiej, w sensie lżej, bez obciążenia własnego sumienia i cierpienia innych, z poczuciem autentycznej satysfakcji obdarzenia kogoś czymś, co jest niemierzalne i niewymienne, ma naprawdę głęboki sens. Ufam, że ci ludzie będą mieli szansę zadośćuczynienia już nie własnej ofierze, bo to jest niemożliwe, ale komuś, kto tego mógłby się po nich nie spodziewać, a jednak doświadczyć daru życia dzięki ich interwencji, pomocy. To pozwoliłoby środowisku ich życia, ale i im samym, dostrzec w odrodzenie własnej godności, poczucie własnej wartości i sensu życia.

Nie wiem, czy jest to przypadkiem, czy celowym zamiarem, ale pojawienie się tej akcji w Roku Miłosierdzia jest czymś obiektywnie niewytłumaczalnym, natomiast duchowo w pełni zrozumiałym. Kto jednak, poza teologami czy katolickimi publicystami, czytał wydany w Polsce przekład Papieża Franciszka "O miłosierdziu"? Po obejrzeniu tego krótkiego spotu warto sięgnąć i do tego dzieła.

Życie jest darem, który może ulec chwilowemu lub całkowitemu osłabieniu czy nawet zatrzymaniu w różnych jego momentach, wymiarach i zakresach. Sytuacje graniczne, których doświadcza dziecko czy osoba dorosła stają się chwilowym uświadomieniem jego kruchości lub mocy, trwałości lub niepewności, wartości lub bezsiły. Nie wystarczy współczesnej pedagogice poprzestanie na aspekcie formalnym prawa. Wierność normom prawnym, jak dowodzą tego dzieje kolejnej już dekady XXI w., w trakcie której znowu umierają, giną i cierpią miliony dzieci na świecie, nie wystarcza.

Trzeba zacząć budzić ludzkie sumienia, które są często uśpione oraz wchodzić coraz głębiej w serce Ewangelii, gdzie ofiary ludzkiej przemocy są uprzywilejowane przez Boże miłosierdzie. Jak pisze Jego Świętobliwość Papież Franciszek: Słowa Jezusa, które nawiązują do proroka Ozeasza – „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary(6.6)" – są bardzo znaczące w tym kontekście. Jezus potwierdza, że od tej pory reguła życia Jego uczniów będzie oparta na prymacie miłosierdzia. (Franciszek, Miłosierdzie to imię Boga. Rozmowa z Andreą Torniellim, przeł. Joanna Ganobis, Kraków: Wydawnictwo ZNAK 2016, s. 163)

To w takich sytuacjach okazuje się, kim tak naprawdę są ci, z którymi dotychczas żyliśmy, spotykaliśmy się, realizowaliśmy określone zadania czy role. To na granicy faktów i fikcji rozpoznawane są realia i potencjalne możliwości naszego istnienia, jego sensu czy głęboko skrywanych przed sobą lub innymi nadziei lub marzeń, choć te jeszcze spełnić się nie mogą. Można wierzyć w to, że jeśli tym razem udało się pokonać barierę istnienia, to, choć jesteśmy osłabieni, wzmocni nas w tym, czego dotychczas być może tak wyraźnie nie docenialiśmy.

16 marca 2016

Koniec turystyki habilitacyjnej na Słowację


Publicznie dziękuję wicepremierowi polskiego rządu oraz ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego dr. Jarosławowi Gowinowi za doprowadzenie do końca tego, co zamiatała pod dywan Platforma Obywatelska i PSL w czasie swoich rządów, a mianowicie do zablokowania handlowego szlaku turystycznego na Słowację, gdzie część pseudonaukowców "załatwiała" sobie tzw. habilitację w ramach stworzonej w 2005 r. rozbieżności prawnej między naszymi państwami. Komunikat MNiSW brzmi następująco:

Dziś wicepremier Jarosław Gowin i ambasador Słowacji Dušan Krištofik podpisali Umowę między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Republiki Słowackiej o zmianie umowy między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Republiki Słowackiej o wzajemnym uznawaniu okresów studiów oraz równoważności dokumentów o wykształceniu i nadaniu stopni i tytułów uzyskanych w Rzeczypospolitej Polskiej i Republice Słowackiej, sporządzonej w Warszawie dnia 18 lipca 2005 r.
Zmienią się zasady regulujące wzajemne uznawanie wykształcenia między Polską a Słowacją.

Dzisiejsza umowa będzie podstawą do wzajemnego uznawania okresów studiów i równoważności dokumentów o wykształceniu, jak świadectwa maturalne czy dyplomy ukończenia studiów wyższych. Na jej podstawie uznane zostaną też stopnie naukowe uzyskane w Polsce i na Słowacji do poziomu doktora. Umowa wejdzie w życie pierwszego dnia miesiąca następującego po wymianie odpowiednich not dyplomatycznych pomiędzy obydwoma państwami.


Skandaliczny w następstwie zastosowań dokument o rzekomo równoważnym wykształceniu Polaków i Słowaków podpisał w 2005 r. w imieniu ówczesnego rządu prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Michał Kleiber. Zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, że otworzył ścieżkę dla nieuczciwych, nierzetelnych nauczycieli akademickich, którzy mieli skorzystać na odmienności wymogów prawnych, by wwieźć do kraju rzekomo równoważny dyplom doktora habilitowanego.

To ci nieuczciwi, unikający lub niezdolni do pracy naukowo-badawczej, często wyłudzający na podstawie własnej pracy doktorskiej tytuł naukowo-pedagogiczny docenta z kierunku kształcenia, a nie z dyscypliny naukowej, spowodowali, że to polska strona musiała udowodnić, jak haniebne były praktyki w tym zakresie i wstydzić się z tego powodu za część naszych kadr akademickich. Podobny problem mają Czesi, bowiem ci, tak, jak niektórzy Polacy, także urządzili sobie wyjazdy po słowackie habilitacje. W ich kraju, z dorobkiem na niskim poziomie naukowym, nie mieliby żadnych szans zostać docentami czy profesorami.

Na tym kłamstwie, cwaniactwie części polskich kadr stracili uczciwi naukowcy, wysokiej klasy specjaliści, dla których wyjazd na Słowację nie wiązał się z żadnym szalbierstwem, tylko wynikał z uczciwie prowadzonych badań naukowych i współpracy międzynarodowej. Dla nich ścieżka kariery nie zostanie jednak zamknięta, bowiem jeśli tak jest, że ich dorobek jest znaczący, to po powrocie do kraju będą mogli z łatwością, bez żadnych problemów nostryfikować dyplom docenta czy tytuł profesora przed wybraną p[rzez siebie jednostką naukową z odpowiednimi uprawnieniami.

Z tego, co jest mi wiadome, to już niektórzy Polacy, mający rzeczywiście własny dorobek naukowy na poziomie polskiej habilitacji, dokonali jego rewaloryzacji i poddali się postępowaniu habilitacyjnemu w naszych uniwersytetach czy akademiach. Nie muszą się wstydzić tego, że mają dyplom docenta nie z dyscypliny naukowej, tylko jakiejś jej cząstki w ramach kierunku kształcenia i ... nic więcej.

Nauka nie rozwija się na podstawie zaświadczeń wydawanych przez nierzetelną urzędniczkę resortu nauki i szkolnictwa wyższego. O jakości badań naukowych i rozwoju kadr akademickich nie decydują czyjeś dyplomy, tylko wyniki ich rzeczywistych osiągnięć naukowych. Nareszcie zakończył się proces pozoranctwa, kupczenia dyplomami i tym samym niszczenia podstaw rozwoju nauk w naszym kraju oraz kształcenia młodych kadr naukowych.


Nie ukrywam, że miałem już dość nieustannych skarg, pretensji, listów anonimowych pedagogów z różnych uniwersytetów w naszym kraju (tak bardzo bali się o ujawnienie ich nazwisk), którzy wskazywali na konkretnych przykładach doktorów habilitowanych ze słowackim dyplomem, ale przysłowiową "słomą" w głowie, wzmacnianą arogancją czy pełnioną funkcją kierowniczą. To właśnie dla nowej generacji w polskiej nauce komitety naukowe PAN upominały się przez ostatnie osiem lat o zamknięcie turystycznego szlaku.

Z biegiem lat wyjdą na jaw wszystkie kulisy tak haniebnego procesu, który ponoć został uruchomiony dla żony jednego z czołowych polityków w naszym kraju. Jestem przekonany, że polskie służby specjalne dysponują pełnymi dowodami w tych sprawach, o których naukowcy nie mają nawet "zielonego pojęcia" sądząc o przypadkowości zawarcia porozumień międzyrządowych.

Do czego to podobne, żeby kraje przynależące do Unii Europejskiej zawierały bilateralne porozumienia ponad europejskimi regulacjami, tworząc jakieś wyjątki, które są nie tylko odstępstwem od praw państw narodowych, ale także etyki akademickiej.

15 marca 2016

W Olsztynie aż huczy, a wokół Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego tylko cisza wyborcza


Nie w każdej uczelni publicznej wybory stają się przedmiotem skargi do ministra nauki i szkolnictwa wyższego, zanim te zostaną w ogóle rozstrzygnięte. Tak się jednak dzieje w "moim" Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Podobno została zmieniona ordynacja wyborcza jako załącznik do statutu uczelni (Uchwała Nr 706 Senatu Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie z dnia 24 kwietnia 2015 roku) w taki sposób, że o tym, kto ma de facto rozstrzygać o wyborze rektora zadecydował Senat w składzie, który nie odpowiada właściwej strukturze elektorskiej. Został bowiem powołany przez Senat kończącej się kadencji.

Nie wiedziałem, o co tu chodzi, więc próbowałem odnaleźć właściwe dokumenty w BIP-ie UWM. Pracowników tego Uniwersytetu trudno jest o cokolwiek zapytać, gdyż albo boją się mówić, albo sami nie wiedzą, o co tu chodzi. Kiedy jednak usiłowałem znaleźć kontrowersyjne dokumenty, otwierały się różne teksty, w tym także nieaktualne.

Z tego, co mi wiadomo, to zmieniono zasady wyboru rektora na nową kadencję, a to w taki sposób, że zmieniono grono elektorów. Obecny Senat UWM sam sobie nadał takie uprawnienia, chociaż był wybierany cztery lata temu. W ciągu ostatnich trzech tygodni uzupełniano jego skład jeszcze na obecną kadencję, bo wygasły mandaty trzem senatorom. Pojawia się zatem pytanie, jaka jest wiarygodność podejmowanych wcześniej uchwał?

Obecnie skład elektorów jest następujący: 78 - to członkowie senatu kadencji 2012 - 2016, 42 - to obecnie wybrani elektorzy na poszczególnych wydziałach oraz w środowisku studenckim. Tylko ci w rzeczy samej posiadają status elektorów w ramach wyborów rektora w tym roku. Sporo jest na ten temat informacji na portalu "Debata", o którym pracownicy mówią, że jest jedynym źródłem ujawniania wątpliwych czy niezrozumiałych dla pracowników naukowych decyzji obecnych władz UWM.

Ktoś napisał skargę do byłej minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. dr. hab. Leny Kolarskiej-Bobińskiej, ale ta nie odpowiedziała na anonim. Natomiast przypomniał sobie o nim Departament Szkolnictwa Wyższego i Kontroli, który zwrócił uwagę ministrowi na nieprawidłowości w przeprowadzeniu wyborów rektora w UWM.

Zareagował na to obecny wicepremier i minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin pisząc list do JM Rektora UWM w Olsztynie - prof. dr. hab. Ryszarda Góreckiego (b. senatora PO). Pismo pana ministra trafiło pocztą elektroniczną do wszystkich członków senatu oraz komisji wyborczej, a dalej już zostało opublikowane na łamach elektronicznej gazety "Debata".

Zdaniem Adama Sochy - autora tekstu na temat tej sytuacji - "Na 600 profesorów i doktorów habilitowanych i 1500 doktorów nie znalazł się nikt odważny, by stanąć w szranki z urzędującym rektorem i przedstawić swoją wizję olsztyńskiej universitas. Jedyne, na co odważyła się jakaś grupa pracowników, to wysłanie anonimowej skargi do ministra nauki i szkolnictwa wyższego na uchwałę Senatu UWM praktycznie uniemożliwiającą przeprowadzenie demokratycznych wyborów rektora".

Może po prostu nikomu nie chce się podejmować ryzyka zarządzania tak wielką uczelnią w sytuacji, gdyż prof. R. Górecki był już przez trzy kadencje rektorem, a więc ma doświadczenie w tym zakresie?

Z listu min. J. Gowina wynika, że jeśli obecny rektor i zarazem jedyny kandydat do jednoosobowego organu władzy wykonawczej nie dokona zmiany w prawie wyborczym, może to zakończyć się konfliktem z centrum władzy, która nie godzi się na takie rozwiązanie. Jak pisze min. J. Gowin - wybory odbywają się z naruszeniem prawa, co prowadzi "(...) wprost do finału narażającego dobre imię uczelni i etos nauczycielski".

14 marca 2016

Co gach, to zamach


W 1980 r. przyszła na świat w kraju Lecha EDUKACJA, zrodzona z matki Polki i homo sovieticusa. Początkowo miała się dobrze, pomimo tego, że niemalże wszystko miała na kartki - pieluchy, szampon Bebiko, ser żółty, kakao, mleko, cukier a nawet wyroby czekoladopodobne. Nic dziwnego, że musiała od czasu do czasu żywić się szczawiem i mirabelkami. Na szczęście jej ojciec, zawodowy listonosz zakochał się w młodej SOLIDARNOŚCI.

EDUKACJA przeżywała jego zdrady, ale nie miała świadomości, że on rozstał się z jej matką-POlką i przy okrągłym stole uzgodnił podział majątku. Przez wiele lat żyła w ułudzie, że wszystko jest w porządku. Dobrze, że chociaż nadano jej numer PSL, dzięki któremu jej posag został właściwie zabezpieczony. Ona jednak tęskniła za swoim prawdziwym ojcem.

Z biegiem lat EDUKACJA przechodziła najróżniejsze kryzysy rozwojowe. MEN jej matki zmieniał się kilkanaście razy, a każdy następny był bardziej agresywny zadając jej cios z lewej czy z prawej strony. Każdy kolejny MEN miał inne wykształcenie - historyk, astronom, prawnik, elektrotechnik, marksistowski socjolog, matematyk, fizyk, filozof i dziennikarz. EDUKACJA już nie wiedziała, jak się zachowywać.

Na co jeden MEN pozwalał, drugi jej tego zabraniał, co kolejny skracał, następny wydłużał, gdy jeden był skąpy, to następny rozrzutny. Każdy miał inne oczekiwania wobec EDUKACJI - kiedy jeden MEN wprowadził religię do szkoły, to następny tego zabraniał, a nawet zachęcał do świeckości. Był też taki genderowiec, który postanowił kształcić ją seksualnie, ale już kolejny MEN potraktował tę sferę jako tabu.

Właściwie prawie każdy MEN-ski ojczym EDUKACJI czynił wszystko, by jej nowy dom miał centralne (u)rządzenie. EDUKACJA żyła jednak nadzieją, że jej naturalny ojciec wróci do matki i znowu będą RAZEM. Niestety, mamie podobała się NOWOCZESNA forma związków partnerskich, niezobowiązujących.

Przez ostatnich 27 lat, wciąż młoda, o niezwykłej urodzie EDUKACJA, wzrastała i żyła w (s)pokoju, w poczuciu zakłócanej zmianami szczęśliwości. Zmianie ulegały przecież treści, struktury i jej własny ustrój. Jej troską było głównie wyrównywanie szans edukacyjnych, o czym miały świadczyć wytwarzane co kilka lat PISA-nki.

PO pewnym czasie złe duchy, diabły i potwory sprawiły, że EDUKACJA zaczęła zapadać na zdrowiu psychofizycznym. Zdaniem s(pis)kowców jej kondycja była coraz gorsza, gdyż stawała się z każdym MEN-em jej matki bardziej agresywna. Nic dziwnego, że zdarzały się jej niewłaściwe zachowania, wkładanie nauczycielowi kosza na głowę, wzorowanie się na teletubisiach czy próby popełnienia samobójstwa.

POdobno znowu jakiś zamachowiec spiskuje przeciwko niej, by dokonać skutecznego zamachu. Ten niebezpieczny osobnik ośmielił się zaatakować EDUKACJĘ wykorzystując swoje wyborcze zwycięstwo! EDUKACJA zaś, jak to kobieta, nie potrafi bronić się przed kolejnym MEN-em, gdyż jest mało asertywna, nieuzbrojona, bezbronna, submisyjna, zaś spiskowiec jest uzbrojony po zęby. Bezwzględnie atakuje EDUKACJĘ, by ta uległa jego nowym (po)żądaniom.

Zbliża się wiosna, a więc pora roku, wraz z którą rodzi się nadzieja na nowe. Może zdarzyć się tak, że matka znowu zakocha się w kimś innym, w jakimś rycerskim MEN-ie, który sprawdził się na polu kilkunastu bitew wojewódzkich. Te ponoć są prowadzone pod sztandarem "Zamach na edukację. Stop!" EDUKACJA przyzwyczaiła się, że co gach, to zamach.

12 marca 2016

Berliński szczyt o nauczycielstwie



Po co minister edukacji pojechała do Berlina na "Szczyt o zawodzie nauczyciela"? Na to pytanie obywatele nie znajdą odpowiedzi w publicznie dostępnych źródłach. Politycy uwielbiają określenia na wspólne bankiety i ukryte przed społeczeństwem ustalenia mianem SZCZYTU. Tymczasem szczytem jest brak informacji na ich temat. Na stronie MEN czytamy:

Minister Edukacji Narodowej Anna Zalewska wzięła udział w szczycie poświęconym zawodowi nauczyciela w Berlinie.
Dwudniowy szczyt (International Summit on the Teaching Profession/ISTP) zorganizowały: Stała Konferencja Ministrów Edukacji i Kultury Republiki Federalnej Niemiec (KMK), Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) oraz tzw.„Międzynarodówka Nauczycielska” (Education International – EI) – ogólnoświatowa organizacja zrzeszająca związki zawodowe pracowników sektora edukacji i nauki.

Tematem przewodnim berlińskiego spotkania było uczenie się nauczycieli w kontekście ich rozwoju zawodowego oraz tworzenie warunków do zapewnienia wysokiej jakości nauczania oraz najlepszych efektów uczenia się. Ideę przewodnią spotkań „na szczycie” jest stworzenie płaszczyzny debaty ministrów edukacji oraz przedstawicieli nauczycielskich związków zawodowych na temat zawodu nauczyciela."


Ciekaw jestem, jak ta płaszczyzna debaty była stworzona i co z niej wynika dla polskiego szkolnictwa, a raczej dla polskich nauczycieli? Czy przy kolacji z ośmiorniczkami udało się pani minister dogadać z szefem Związku Nauczycielstwa Polskiego na temat tego, jak dalej manipulować naszym środowiskiem, by czegoś je pozbawić, a coś mu dodać, czy może ustalano przy deserze warunki nowelizacji ustawy Karta Nauczyciela? Czy do tego był potrzebny wyjazd do Berlina? Czy pani Anna Zalewska zabrała na Szczycie głos, a jeśli tak, to w jakiej sprawie? A może ktoś jej nie dopuścił do głosu?

To ciekawe, że ministrowie edukacji uwielbiają jeździć na zagraniczne SZCZYTY, natomiast pomijają krajowe. Zresztą, kto im takowy zorganizuje, skoro i tak władza nie przyjedzie? Wznoszenie na światowe szczyty nic nie znaczących konferencji ministrów zaczęło się w Nowym Jorku w 2011 r., a więc od kadencji Katarzyny Hall, a w 2012 r. miało ponownie miejsce w Nowym Jorku - chyba tylko po to, by miała okazję odwiedzić to miasto Krystyna Szumilas lub jeden z jej zastępców. Natomiast w 2013 r. ów SZCZYT odbył się w Amsterdamie. Zapewne rozważano tam kwestie (de-)legalizacji marihuany (?). Natomiast Joanna Kluzik-Rostkowska lub jeden z jej zastępców mogła polecieć do Wellington w Nowej Zelandii w 2014, a w rok później do Banff w Kanadzie.


Ubiegłoroczny Szczyt, który miał miejsce w kraju pachnącym żywicą, dotyczył zagadnienia: Schools for 21st-Century Learners: Strong Leaders, Confident Teachers, Innovative Approaches.

Annie Zalewskiej przypadła w tym roku na debatę stolica Niemiec. Chyba ze względu na potrzebę przypomnienia przedstawicielom związków zawodowych z różnych stron świata naszego udziału w obaleniu berlińskiego muru. Szkoda, że taki pobyt i treść konferencji otacza mur milczenia.

11 marca 2016

Zmarła andragog prof. Eugenia Anna Wesołowska


Polska pedagogika straciła Profesor, która przez pół wieku była filarem toruńskiej szkoły naukowej andragogiki. W dn.8 marca br. zmarła bowiem emerytowana już em. prof. Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, b. kierownik Zakładu Edukacji Ustawicznej i Pedagogiki Porównawczej - Eugenia Anna Wesołowska.

W ostatnich latach prof. E. Wesołowska zatrudniona była w dwóch wyższych szkołach niepublicznych. Najdłużej - w okresie emerytalnym - pracowała w Wyższej Szkole im. Pawła Włodkowica w Płocku, gdzie pełniła funkcję prorektora, prodziekana i kierownika katedry. Ostatnim miejscem jej zatrudnienia była Koszalińska Wyższa Szkoła Nauk Humanistycznych.

portal "pedagogika pracy" odnotowuje w krótkim biogramie:

WESOŁOWSKA Eugenia Anna, ur. 8.11.1929 roku w Wereszczynie. W 1977 r. obroniła pracę doktorską i pracowała w Instytucie Programów Szkolnych w Warszawie jako sekretarz naukowy, a w latach 1981–1990 kierowała Zakładem Kształcenia Dorosłych tego Instytutu. Następnie podjęła pracę na Wydziale Humanistycznym w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1991 r. otrzymała stopień naukowy doktora habilitowanego, zaś tytuł naukowy profesora otrzymała w 1996 roku.

Profesor Anna Wesołowska jest współtwórczynią kwartalnika "Edukacja Dorosłych", a także pierwszej w Polsce serii wydawniczej "Biblioteka Edukacji Dorosłych". W swoich publikacjach podejmowała zagadnienia obejmujące nie tylko edukację dorosłych, ale także pedeutologię, dydaktykę, pedagogikę pokoju i pedagogikę porównawczą.


Do najważniejszych rozpraw tej Autorki zalicza się:

* Problemy dydaktyczne i wychowawcze w szkołach dla pracujących (Warszawa 1985);

* Uczestnicy procesu dydaktycznego (Toruń 1994);

* Społeczeństwo ludzi wykształconych? – społeczne uwarunkowania edukacji (przekł. i oprac., Warszawa 1997);

* Edukacja dorosłych w erze globalizmu - materiały IV Zjazdu PTP Sekcja II (red. nauk., Płock 2002).

Panią Profesor poznałem w Łodzi w 1993 r. na Międzynarodowej Konferencji "Edukacja dorosłych w sytuacji przemian na tle porównawczym", którą zorganizowała na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego prof. dr hab. Olga Czerniawska. Na ponad dziesięć lat przed integracją Polski z Unią Europejską toruńska andragog przedstawiała zadania, jakie wówczas stały przed oświatowcami i badaczami, a mianowicie:

1. prowadzenie interdyscyplinarnych badań stanu świadomości społecznej, wiedzy o dokonujących się przemianach i warunkach życia, które kształtują autentyczne potrzeby edukacyjne, obejmując nimi różne środowiska populacji ludzi dorosłych, bez względu na wiek, miejsce życia czy inne uwarunkowania. (...)

2. Edukacja dorosłych - jej treści , formy organizacyjne i metody pracy musi być (zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej) ściśle związana z życiem społeczeństwa, z jego autentycznymi potrzebami , z rozwijającymi się procesami ekonomicznymi i społecznymi, z systemem politycznym, z lokalnymi warunkami czy specyfiką regionów. (...)

3. Wraz z rozwojem i zachodzącymi przemianami w otaczającym świecie edukacja dorosłych winna wprowadzać nowe treści kierunki kształcenia , modernizować proces dydaktyczny. (...)

4. Poszukiwanie optymalnych rozwiązań organizacyjnych i metodycznych w edukacji dorosłych , tworzenia nowych struktur kształcenia , krótszych, obliczonych na różnych uczestników procesów edukacyjnych, nastawionych na indywidualne sterowanie swoją nauką przez uczących się , odejście od formuły encyklopedyzmu w nauce, opartej głównie na metodach pamięciowych, na rzecz indywidualnych poszukiwań i wyborów (...);

5. Stworzenie - nieistniejącego np. w Polsce - systemu informacji służącej kształceniu dorosłych, jako podstawowego elementu warunkującego edukację.
(...). (Edukacja dorosłych a problemy integracji Europy, s. 170-171)


Upłynęły 23 lata od ukazania się tego tekstu, a ówczesne problemy edukacji dorosłych nadal są aktualne. Prof. Eugenia Wesołowska prowadziła niezwykle interesujące badania biograficzne w paradygmacie badań jakościowych i ilościowych. Dla mnie fascynująca była Jej analiza badań pięciu pokoleń na przykładzie jednej rodziny w Polsce. Przedstawiła ją w czasie kolejnej z międzynarodowych konferencji andragogicznych w Łodzi, która miała miejsce w Łodzi pod koniec września w 2000 r. na UŁ. Ówczesna debata poświęcona była drogom edukacyjnym i ich biograficznym wymiarom.

Ten pasjonujący poznawczo problem wymagał zbadania i sporządzenia biogramów 439 osób reprezentujących pięć generacji, począwszy od urodzonych w latach 1849-1873 poprzez grupy urodzonych w latach: 1875-1897; 1903-1926; 1926-1956 po urodzonych w latach 1957-1975.

Z tak pieczołowicie prowadzonych badań wynikało, że polska rodzina okazała się na przestrzeni dziejów: liczna, robotniczo-chłopska, przemieszczająca się ze wsi do miasta, pracująca głównie w zawodach wymagających pracy fizycznej, podejmująca się kursowego doskonalenia zawodowego, podwyższającą swoje wykształcenie z pokolenia na pokolenie, o malejącej dzietności w kolejnych generacjach, gdzie podstawowym źródłem utrzymania była w najstarszych pokoleniach praca na roli, a w młodszych - pomoc finansowa rodziców oraz gdzie osiągane sukcesy i klęski dotyczyły najbliższej rodziny. (Drogi edukacyjne pięciu pokoleń - na przykładzie jednej rodziny w Polsce, w: "Drogi edukacyjne i ich biograficzny wymiar", red. E. Dubas. O. Czerniawska, Warszawa: 2002, s. 123)


Z okazji 50-lecia pracy pedagogicznej i naukowej akademicy z całego kraju spotkali się na Wydziale Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu, by przekazać Profesor tom studiów pt. "Andragogiczne wątki, poszukiwania, fascynacje" pod red. Ewy Przybylskiej - pierwszej wypromowanej przez Profesor doktor, która oczekuje już tylko na nominację profesorską.


To tylko dowód na to, jak wielkim cieszyła się szacunkiem, uznaniem oraz jak znakomicie potrafiła wspierać młodych naukowców w ich drodze do akademickiego awansu. Każdy, kto zajmuje się andragogiką, powinien zajrzeć do rozpraw prof. Eugenii Wesołowskiej, które zostały wykazane w powyższym tomie.

Pogrzeb odbędzie się 14 marca o godz. 15.30 na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Polscy andragodzy łączą się w bólu z rodziną i bliskimi zmarłej Profesor.







10 marca 2016

Nie bądźmy głusi i ślepi na trudy codziennego świata życia ludzi głuchoślepych



Jakże piękny Jubileusz czeka Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomych w październiku 2016 r. Jego Przewodniczący Grzegorz Kozłowski wspomina w ostatnim numerze Magazynu TPG "Dłonie i Słowo" (2015 nr 6) jakże trudne okoliczności powołania do życia społeczności osób głuchoniewidomych, która do 1991 r. działała w strukturze Polskiego Związku Niewidomych.

Pragnęli stworzyć odrębne stowarzyszenie, skoncentrowane na potrzebie wspierania osób z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu, by nie tylko one mogły realizować swoje marzenia, zaspokajać jakże specyficzne potrzeby, ale także by możliwe było dostrzeżenie głuchoślepych osób przez pozostałą część społeczeństwa i tych instytucji rządowych oraz pozarządowych, które mogłyby wspierać żyjących w tak egzystencjalnie trudnych dla nich warunkach.

Nie chcieli pozostać na marginesie społecznego życia, bo tak samo jak wszyscy Polacy pierwszych lat transformacji chcieli włączyć do budowania społeczeństwa otwartego, demokratycznego, tolerancyjnego i inkluzyjnego. Jak pisze Prezes PTG:

"Zaczynaliśmy niemal od zera. Byłą wśród nas garstka specjalistów, którzy pracowali z osobami głuchoniewidomymi podczas turnusów organizowanych raz w roku. Z czasem zaczęły powstawać pierwsze kluby głuchoniewidomych, podjęte zostały działania na rzecz dzieci i ich rodziców, dzięki organizowanym przez nas szkoleniom przybywało specjalistów, pojawili się tłumacze-przewodnicy, rozszerzała się grupa osób głuchoniewidomych uzyskujących od nas konkretne wsparcie. Jak to w życiu - chwile radosne przeplatały się z trudnymi, a nawet bardzo trudnymi. Ale dzięki wspaniałym ludziom, którzy ofiarowali osobom głuchoniewidomym i TPG swoje serca, kompetencje i zaangażowanie, udało nam się przejść przez najtrudniejsze doświadczenia, kontynuując działalność.




Są wśród tych niepełnosprawnych osób różnej kategorii twórcy - poeci, pisarze, ale i blogerzy, dorastający do dorosłego życia, którzy używają do wzajemnej komunikacji różnych serwisów społecznościowych. Niestety, i oni spotykają się w tej przestrzeni z szykanowaniem, bowiem - jak pisze jedna z niepełnosprawnych blogerek - Anna Tokarska: "Nie wszyscy potrafią być asertywni, czyli nie wszyscy umieją otwarcie wyrażać swoje myśli, uczucia i przekonania, nie lekceważąc przy tym uczuć i poglądów innych." Nie rańmy tych osób tak głęboko przecież dotkniętych przez los.

Czasami młodzi ludzie poszukują sensu dla własnego życia, które upływa im między palcami, a przecież mogliby stać się życzliwym, nawet doraźnym wsparciem dla niepełnosprawnych osób. Rozejrzyjmy się, czy nie ma w naszym mieście ludzi o szczególnej wrażliwości i empatii, poszukujących przyjaznej dłoni, osobistego kontaktu, możliwości doznawania świata dostępnymi im zmysłami w poczuciu pełnego bezpieczeństwa.

Jedna z głuchoniewidomych pań relacjonuje w powyższym Magazynie swoją pasję, jaką stały się samodzielne wyprawy w Tatry. Teraz dzieli się doświadczeniem i wskazówkami z innymi osobami niepełnosprawnymi na temat tego, jak przygotować się do takiej wyprawy, jak się ubrać, co włożyć do plecaka i jak zapewnić sobie bezpieczeństwo.

Niepełnosprawna poetka Krystyna Łagowska opublikowała w jednym ze swoich tomików - wydanych przez Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym - wiersz pt. "Płomień", który dedykowany jest Janowi Pawłowi II. Zacytuję tu chociaż jego fragment, który przepięknie oddaje wspólnotę ludzkich serc:

"Od jednej świecy płomienia

Świec można zapalić tysiące

Rozgrzać miliony serc

Rozjaśnić nowe horyzonty

(...) "

(K. Łagowska, Z potrzeby serca, Warszawa 2013, s. 8)

Nie wszyscy korzystają z prawa do uwzględnienia w rozliczeniu roku podatkowego możliwego odpisu w wysokości 1% na organizację pozarządową. Tymczasem i w ten sposób możemy okazać wsparcie głuchoniewidomym, pomóc im dzieląc się tym odpisem, by mogli dalej przywracać wiarę i odkrywać na nowo piękno codziennego życia tych, którzy mają uszkodzony jednocześnie wzrok i słuch.

Nr konta Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomych: 60 1560 0013 2365 5015 3000 0007

Polskie Towarzystwo Głuchoniewidomych jako organizacja pożytku publicznego prowadzi też akcję: "Nie widzę problemu, nie słyszę sprzeciwu", w ramach której pozyskuje środki na udzielanie realnej pomocy osobom niepełnosprawnym. Jak piszą na swojej stronie:

Pomagamy superbohaterom – bo jak inaczej nazwać osobę niesłyszącą i niewidzącą, która nie patrząc na przeciwności robi fantastyczne rzeczy? Jednak każdy superbohater potrzebuje pomocnika, kogoś kto zadba o zaplecze i narzędzia dla swojego przyjaciela. Nie byłoby sprawiedliwości w Gotham City, gdyby Batman nie mógł liczyć na Alfreda i Robina, a Frodo Baggins nie dotarłby do Mordoru, gdyby nie pomoc oddanego Sama Gamgee. Jesteśmy po to by wspierać osoby głuchoniewidome w przełamywaniu barier, pokonywaniu przeciwności i realizowaniu się na każdym polu – czy to zawodowym, czy też prywatnym."

Jeśli możecie, okażcie wsparcie i pomoc dla osób głuchoniewidomych. Czasami tak niewiele może uczynić bardzo wiele.

07 marca 2016

Także Słowacy nie chcą już działalności na ich terenie BIURA TURYSTYKI HABILITACYJNEJ "DOCENT"



Słowackie media już poinformowały, że została przyjęta przez rząd Republiki Słowacji zmiana w dotychczasowej umowie bilateralnej o wzajemnej uznawalności dyplomów stopni naukowych docenta i profesora, po które Polacy jeździli od 2005 roku na Słowację.

Liderem dyplomowania okazał się Katolicki Uniwersytet w Rużomberku, a wraz z pozbawianiem jego wydziałów przez Słowacką Komisję Akredytacyjną uprawnień do nadawania tytułów naukowo-pedagogicznych m.in. z pedagogiki i z pracy socjalnej (ze względu m.in. na mające tam miejsce matactwa, fałszowanie dokumentów, niezgodne z prawem pobieranie dodatkowych opłat itp., co potwierdził także w swojej kontroli b. Rektor KU ks. prof. T. Zasępa, ale i prokuratura i Komisja Episkopatu Słowacji) rolę promowania naszych akademików przejęły inne uniwersytety, w tym także wyższe szkoły prywatne.

Jak wynika z przekładu dokumentu, który został przedstawiony na posiedzeniu rządu Ministerstwa Szkolnictwa, Nauki, Badań i Sportu Republiki Słowackiej zatwierdzono propozycję zawarcia Umowy pomiędzy rządem Republiki Słowackiej a rządem Rzeczypospolitej Polskiej, którą się zmienia i uzupełnia. Nasze Ministerstwo potwierdza, że umowa została zatwierdzona przez oba rządy i w najbliższych dniach zostanie podpisana. Zmiana wejdzie w życie z dniem podpisania tej nowelizacji, nie pozbawiając ważności stopni i tytułów naukowych dotychczasowych ich posiadaczy.

Oto treść słowackiej wersji inicjatywy w tym zakresie:

Umowa zawarta pomiędzy rządem Republiki Słowackiej a rządem Rzeczypospolitej Polskiej o wzajemnym uznawaniu części studiów i równoważności dokumentów potwierdzających uzyskane stopnie naukowe, godności i tytuły otrzymane w Republice Słowackiej i Rzeczypospolitej Polskiej, podpisana w Warszawie 18 lipca 2005 roku.

Bilateralna umowa o wzajemnym uznawaniu części studiów i równoważności dokumentów potwierdzających uzyskane stopnie naukowe, godności i tytuły otrzymane w Republice Słowackiej i Rzeczypospolitej Polskiej, podpisana w Warszawie 18 lipca 2005 roku, nawiązuje do wzajemnych stosunków społeczno–kulturalnych pomiędzy Republiką Słowacką a Rzeczpospolitą Polską. Republika Słowacka posiada bogate i bardzo dobre doświadczenia w realizowaniu umowy o wzajemnym uznawaniu dokumentów potwierdzających zdobyte wykształcenie z Rzeczpospolitą Polską, która była opublikowana w Zbiorze Ustaw pod nr. 3/2006 Z.z.

Ze względu na to, że obecnie obowiązująca umowa była podpisana w 2005 roku, nie w pełni odpowiada ona zmianom, jakie się dokonały na poziomie szkolnictwa średniego i wyższego, oraz na inne sytuacje, które nie pozwalają na efektywne jej stosowanie. Przedmiotem zmian w niniejszej umowie jest zawężenie obszaru jej obowiązywania z uwzględnieniem wyłączenia explicite uznawania dokumentów o uzyskanym wykształceniu lub specjalistycznych kwalifikacjach dla potrzeb wykonywania regulowanych profesji.

Z tego powodu wyłącza się z umowy uznanie tytułów naukowo–pedagogicznych, ponieważ na terenie Słowacji wykonywanie profesji nauczyciela akademickiego na stanowisku docenta i profesora jest profesją regulowaną. Z tego też powodu przy uznawaniu kwalifikacji nie postępowano zgodnie z umową bilateralną. Przy uznaniu kwalifikacji zawodowej nauczyciela akademickiego w Republice Słowackiej Ministerstwo Szkolnictwa, Nauki, Badań i Sportu Republiki Słowackiej - jako właściwy organ według ustawy nr. 422/2015 Z.z. określający warunki uznawalności dokumentów o uzyskanym wykształceniu i kwalifikacjach zawodowych oraz o zmianie i uzupełnieniu niektórych przepisów - uczyniono punktem wyjścia minimalne wymagania kwalifikacyjne, które są ustanowione dla nauczycieli akademickich w Republice Słowackiej.

Wykonywanie zawodu nauczyciela akademickiego w Rzeczypospolitej Polskiej nie jest profesją regulowaną, dlatego kwalifikacje zawodowe nie są w Rzeczypospolitej Polskiej wymagane. O ich uznaniu decyduje pracodawca danego specjalisty.

Propozycja niniejszej umowy jest w zgodzie z interesami polityki zagranicznej Republiki Słowackiej. Została opracowana zgodnie z porządkiem prawnym Republiki Słowackiej i powszechnymi zasadami prawa międzynarodowego, jak również ze zobowiązaniami Republiki Słowackiej wypływającymi z innych dokumentów międzynarodowych.
(źródło przekładu: Číslo materiálu:UV-9472/2016 Rezort: MŠVVaŠ SR, Rezortné číslo:2016-8489/1219:1-15CO. Materál: Schválený Č. uznesenia:68/2016).


Ten stan rzeczy potwierdziła już prasa słowacka. Na łamach gazety "Pravda" ukazał się artykuł pt. S Poliakmi si už nebudeme uznávať tituly docent a profesor" - Z Polakami nie będziemy już uznawać tytułu docenta i profesora". Autor artykułu Ivan Majerský wskazuje na odmienne regulacje prawne w obu państwach, które były przez niektórych Polaków nadużywane. Jak pisze: "Do zmiany umowy doszło pół roku po tym, jak polskie media ujawniły przypadki kupowania profesur czy docentur na Słowacji".

Prasa polska i słowacka od 2008 r. alarmowały o turystyce habilitacyjnej Polaków. Zaniepokoiło to także Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów w Warszawie. W istocie to był główny powód doprowadzenia do zmiany treści umowy.

Ministerstwo Republiki Słowacji potwierdza, że będą wzajemnie uznawane jedynie dyplomy w zakresie wykształcenia powszechnego i studiów I, II oraz III stopnia, a więc włącznie z doktoratami.

Na tym kończy się okres dziesięcioletniego nadużywania przez niektórych Polaków luki prawnej, celowo zresztą stworzonej przez lobbystów (swoistego rodzaju biuro turystyki habilitacyjnej), by można było habilitować "swoich" krewnych i znajomych oraz osadzić ich w polskich szkołach wyższych na intratnych stanowiskach w naszym środowisku akademickim. Przywołany w artykule "Pravdy" Filozofickej fakulty Univerzity Komenského w Bratysławie Martin Slobodník uważa, że to ograniczenie jest racjonalne. Przynajmniej ze względu na podejrzane praktyki przyznawania niektórych tytułów. Przykłady takich nieuczciwych docentów i profesorów rzucały przecież złe światło na wszystkie nasze uniwersytety".


Co ciekawe, ani generał słowacki ani nominowany przez Prezydenta Słowackiej Republiki sędzia nie mają prawa wykonywania swojego zawodu w Polsce. Nominowani zaś przez tego prezydenta profesorowie mogą takie zadania spełniać. Jest to kuriozalne, ale prawdziwe osiągnięcie III RP, na które wielokrotnie zwracała uwagę m.in. prof. Maria Czerepaniak-Walczak z Uniwersytetu Szczecińskiego jako wiceprzewodnicząca Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Niestety, tak władze naszego resortu jak i były prezydent powoływali się na powyższe porozumienie osłaniając powyższą praktykę.

Jaka szkoda, że niektórzy Polacy potrafią zniszczyć poza granicami kraju wizerunek naukowca, polskiej nauki wykorzystując luki i nieprecyzyjność prawa na rzecz kupowania czegoś, co im nie przysługuje. Możemy przeczytać na forum gazety "Pravda" także żal, że znaleźli się na Słowacji naukowcy, którzy współdziałali z Polakami w tym interesie. To było i okrywa się hańbą w obu krajach.

Oto jedna z wypowiedzi słowackiego czytelnika:

"Poliaci sa už nemohli dívať na to ako sa na Katolíckej univerzite udeľujú tituly, stačí odrecitovať základné modlitby každý deň a mať dostatočný finančný obnos. Tak nestrkajme hlavu do piesku, Katolícka univerzita, a žiaľ nielen ona, je hanbou nášho vysokého školstva" co w tłumaczeniu brzmi: "Polacy już nie mogli patrzeć, jak przyznaje się tytuły na Katolickim Uniwersytecie, że wystarczy wyrecytować codziennie modlitwę i mieć wystarczające środki finansowe. Tak więc, nie chowajmy głowy w piasek. Katolicki Uniwersytet, a szkoda, że nie tylko on, jest hańbą naszego szkolnictwa wyższego."


Jak już pisałem wcześniej, a wielokrotnie - także na wniosek komitetów naukowych Polskiej Akademii Nauk - ów proceder dotyczył także niektórych czeskich nauczycieli akademickich, którzy - podobnie jak nasi zabiegali i uzyskiwali na Słowacji docentury oraz profesury. Jak przyznaje słowackie ministerstwo, słowackie tytuły nie są uznawane w renomowanych uniwersytetach czeskich, a zatem widać wyraźnie, że Czesi szybciej i skuteczniej poradzili sobie z tym zjawiskiem. U nas jest wprost odwrotnie.

Im więcej szkół wyższych - państwowych i prywatnych, im bardziej naruszający etykę niektórzy rektorzy czy dziekani także polskich uniwersytetów, tym większa była presja na "import dyplomów", na ich czarny rynek. Wstyd.

Zbliżają się wybory rektorów i dziekanów. Warto kierować się dobrem nauki i rzeczywistą jakością osiągnięć naukowych tych, którzy aspirują do powyższych godności. Mam nadzieję, że idzie "dobra zmiana" w szkolnictwie wyższym.




06 marca 2016

Studiowanie za/na darmo

Czytając internetowe ogłoszenia można dojść do wniosku, że w naszym kraju właściwe wszystko jest za darmo. Wrzucam hasło w wyszukiwarkę i proszę bardzo:
Próbki Za Darmo
Muzyka Za Darmo
Yorki Za Darmo
Rzeczy Za Darmo
E-booki Za Darmo
Słodycze Za Darmo
Kosmetyki Za Darmo
Gry Za Darmo
Gry Do Pobrania Za Darmo
Muzyka Do Pobrania Za Darmo
Podręczniki Za Darmo
Leki Za Darmo
itd., itd.

Nic, tylko żyć za darmo. A jednak, wiele osób ma przeświadczenie, że żyje na darmo, bo nie stać ich na tak kreowane propagandowo (PR-owo) darmowe życie. Ich świat codziennego życia - jeśli zapytać, co w nim jest za darmo - obejmuje choroby za darmo, zmartwienia za darmo, wykluczenie za darmo, ludzką obojętność czy bezinteresowną życzliwość, a więc też za darmo itp. Za resztę muszą płacić, a często nie mają czym.

W Polsce ponoć można studiować za darmo. Kiedy jednak przyjrzymy się obowiązującym regulacjom, to okazuje się, że i w tym procesie nic nie jest za darmo. Szkoły publiczne (tzw. państwowe) miały być za darmo, ale darmowymi nie są. Już przed dostąpieniem zaszczytu bycia przyjętym na wymarzony kierunek studiów okazuje się, że trzeba się zarejestrować i wnieść opłatę rekrutacyjną. Jak ktoś nie zda, to wnosi opłatę za egzamin poprawkowy, a potem rejestracyjną na kolejny semestr lub rok studiów.

Są uczelnie niepubliczne, które pobierają opłaty w ramach czesnego. Ze względu na niż demograficzny zmalały one dość znacznie. Jednak wraz z obniżką opłat za studia kierunkowe właściciele podwyższyli opłaty za studia podyplomowe, kursy i kursidła oraz zwolnili najlepsze kadry, bo kosztowne. Tak więc studiujący mają "za darmo" nauczycieli "gorszego sortu". Wspomogła ten proces b. ministra szkolnictwa wyższego i nauki prof. Barbara Kudrycka obniżając wymogi formalne w zatrudnianiu nauczycieli akademickich do tzw. minimum kadrowego. Mamy więc w wielu szkołach prywatnych i państwowych pracowników doktoropodobnych i profesoropodobnych.


Były prezes Polskiej Akademii Nauk - prof. Michał Kleiber postuluje, by zmiany w uczelniach rozpocząć od wprowadzenia odpłatności jako fundamentalnego czynnika w strategii rozwojowej naszego kraju oraz wyeliminowania niesprawiedliwości społecznej. Na kosztownych - a przecież nieodpłatnych - studiach w uczelniach publicznych studiuje - zdaniem M. Kleibera - młodzież z wielkomiejskich, dobrze sytuowanych rodzin zabierając miejsca aspirującym do wyższego wykształcenia z środowisk wiejskich czy gorzej usytuowanych. To właśnie ci ostatni muszą płacić za swoje studia w szkolnictwie prywatnym, po ukończeniu którego powiększają tylko odsetek bezrobotnych absolwentów. "Wprowadzenie współfinansowania studiów połączone z przemyślanym systemem kredytów i stypendiów wydaje się być u nas nieodzowne (...)(źródło: M. Kleiber, Zmiany na uczelniach? Dziennik Gazeta Prawna 2016 nr 43, s. A15)

Dość demagogiczna to teza, która nie znajduje potwierdzenia w badaniach nauk społecznych. Studia w uczelni publicznej dla osób z uboższych środowisk, ale wymagające dojazdów lub zakwaterowania poza domem nie są już bezpłatne. Edukacyjne życie musi kosztować. Gdyby prof. M. Kleiber poczytał rozprawy socjologów edukacji, to wiedziałby, jakie są rzeczywiste powody korzystania z tzw. nieodpłatnych studiów przez dzieci z rodzin o wysokim kapitale społecznym i kulturowym, w tym także ekonomicznym.

Prowadzę seminarium magisterskie na studiach stacjonarnych, ale z młodzieżą, która nie żyje za darmo, tylko już pracuje. Niektórzy nie chcą żyć i studiować za darmo, ale za to czynią to w wielu przypadkach na darmo. Nie potrafią pogodzić studiowania z własną pracą, gdyż brakuje im w rozkładzie codziennych obowiązków czasu na to, co jest istotne, by zdobyć konieczną do przyszłego zawodu wiedzę i umiejętności. Nie pracują w zawodzie, do którego się kształcą, tylko w zawodzie, z którym po studiach nie będą chcieli mieć nic wspólnego.

W korporacjach zatrudnia się studentów z wszystkich możliwych kierunków, byle byli nieco rozgarnięci, czytali ze zrozumieniem i skutecznie zasugerowali klientom potrzebę zakupienia określonego produktu czy usługi. Przechodzą w firmie krótkie szkolenie psychologiczne w zakresie sztuki manipulowania informacją, klientem itp., by wciskać wszystko, co tylko się da, bez jakiegokolwiek poczucia przyzwoitości, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, wątpliwości czy poczucia odpowiedzialności za wciągnięcie swojego klienta w pułapkę pożyczki, kredytu, zakupu towaru itp. Oczywiście, i w tych ofertach muszą zaproponować swoim klientom coś za darmo - darmowe minuty, zerowe oprocentowanie, darmowe konsultacje itp.

Ich studiowanie jest jednak na darmo. Na pytanie, co panią/pana interesuje, pada odpowiedź - NIC. Właściwie, to jest studentowi czy studentce za darmo obojętne, na jaki temat miał(-a)by napisać pracę dyplomową, skoro żaden i tak nie zachwyca. Nie ma pomysłu na studia, bo goni z dyżuru na dyżur w korporacji, która stwarza elastyczne warunki pracy.

Akademicy też mają być elastyczni - nie wymagać, nie zobowiązywać, nie zadawać, nie oczekiwać tego, że cokolwiek będzie czytać, studiować, analizować, bo i po co miałaby to czynić, skoro studia ma za darmo. Jeśli miałby coś przeczytać, to w Internecie, bo przecież nie ma czasu na chodzenie do biblioteki, wyszukiwanie literatury przedmiotu, czytanie i wreszcie pisanie. Funkcje Ctrl+C i Ctrl+V powinny wystarczyć.