07 października 2014

Ćwiczenia szkolne z wulgaryzmów?


Kiedy otrzymałem na fejsie fotkę strony zeszytu jednego z uczniów klasy II szkoły podstawowej miasta stołecznego Warszawy sądziłem, że to jest jakaś złośliwość sfrustrowanego rodzica lub niezadowolonego ucznia klasy szóstej. Tymczasem TVP-INFO poinformowała w sobotę swoich widzów, a przedrukowują to portale prasowe, następująco:

Skandal w podstawówce na stołecznym Ursynowie. Nauczycielka na lekcji języka polskiego uczyła dzieci rozróżniania spółgłosek i samogłosek na tekstach, w których roiło się od wulgaryzmów. Rodzice, którzy o sprawie dowiedzieli się z zeszytów swoich dzieci, są zszokowani. Szkoła na Kabatach dystansuje się od problemu.

Co to jest? Przedwyborcza "wrzutka" do Internetu, czyjaś prowokacja? Próba skompromitowania dyrektora (-ki) szkoły w obliczu nadchodzących wyborów do samorządu? Chęć czyjejś zemsty na nauczycielce siedmiolatków? Wydaje się to tak surrealistyczne, że aż niemożliwe. Wszystko się w tym komunikacie nie zgadza. Wiemy przecież, że we wczesnej edukacji nie ma nauczycieli przedmiotowych, tylko jest jeden nauczyciel-wychowawca kształcenia zintegrowanego który nie realizuje odrębnie zajęć z języka polskiego, osobno z matematyki, wiedzy o środowisku przyrodniczo-społecznym itd.

Dziennikarz komunikuje społeczeństwu (w jego tekście jest błąd ortograficzny):

Rodzice uczniów ze szkoły podstawowej nr 16 na Kabatach nie mogli uwierzyć własnym oczom – w zeszytach ich dzieci znajdowały się wycinki z prasy i książek, w których roiło się od wulgaryzmów. Okazało się, że nauczycielka na lekcji języka polskiego postanowiła uczyć dzieci rozróżniania spółgłosek i samogłosek na przykładzie tekstów, zawierających m.in. takie zwroty jak: "Idź p…l swoją matkę!", "P..l się Hitlerze", "Cześć rasiści".

Jeśli to prawda, to zdumiewająca i rodzice mają pełne prawo domagać się wyjaśnień od nauczycielki wczesnej edukacji, dlaczego tak postąpiła. Jako członkowie Rady Rodziców nic nie wskórają, gdyż opinie tego organu, ani jego wnioski nie są w żadnej mierze zobowiązujące dla dyrektora szkoły czy nadzoru pedagogicznego. Gdyby działała w SP nr 16 na Kabatach Rada Szkoły, to mogłaby przeprowadzić diagnozę zaistniałego zdarzenia, zaprosić na rozmowę nauczycielkę i podjąć decyzję o zastosowaniu odpowiedniej sankcji wobec niej jej bezpośredniego przełożonego. Dyrektor nie mógłby takiego wniosku zlekceważyć i nie zrealizować, gdyż wówczas Rada Szkoły złożyłaby wniosek do organu prowadzącego szkołę o ukaranie nie tylko nauczycielki, ale i dyrektora szkoły. Jej za naruszenie dobrych obyczajów i standardów pracy pedagogicznej w szkole, a jego za nierespektowanie prawa oświatowego.

Rodzice nie znają prawa oświatowego i nie wiedzą, że gdyby powołali do życia radę szkoły, to mogliby z własnej inicjatywy diagnozować problemy społeczno-wychowawcze w szkole lub powierzać tego typu badanie specjalistom, oceniać i opiniować pracę nauczyciela a nawet dyrektora szkoły, by móc wnioskować - w zależności od wyniku - o wyróżnienie lub karę do właściwych przełożonych.


Niestety, rodzice nie wiedzą, że ustawa o systemie oświaty zachęca do powoływania obok rady rodziców także rady szkoły, który to organ jest nadrzędnym ciałem społecznej kontroli i współpracy rodziców wraz z nauczycielami na rzecz uczynienia szkoły środowiskiem przyjaznym, wartościowym i godnym edukacji dzieci. Wolą wysłać anonimową wrzutkę do komunikatora społecznego, zainteresować problemem dziennikarzy, a ci ostatni dla zwiększenia poczytności odpowiednio wyolbrzymią sprawę. Może zatem warto zacząć od dołu, od własnej partycypacji, zainteresowania się tym, kto uczy nasze dzieci, kim jest, jakie ma kwalifikacje, jakie preferencje metodyczne w kształceniu i wychowywaniu itp. Może należałoby najpierw spotkać się z wychowawcą klasy, nauczycielem i porozmawiać z nim nie tylko o tym, jaki jest plan zajęć, czy i jak wysokie mają być składki na radę rodziców (chociaż wiadomo, że mogą być dla wszystkich zerowe), czego oczekuje od dzieci, a czego spodziewa się po rodzicach i jak można mu pomóc, a w czym i z kim razem z nim powalczyć?

A może to dzieci miały zadaną pracę do domu, by wkleiły dowolny tekst z gazety, jaką czytają rodzice? To Jaś wkleił, a pani pewnie przeżyła wstrząs? A może macie inne hipotezy?