07 października 2013

Wyjątkowa manipulacja MEN w sprawie sześciolatków






Na stronie MEN ukazała się "Informacja ministra właściwego do spraw oświaty i wychowania o stanie przygotowań organów prowadzących do objęcia obowiązkiem szkolnym dzieci sześcioletnich". Przyznam szczerze, że tak zmasowanej manipulacji w przypadku ewidentnie patologicznej zmiany strukturalnej w szkolnictwie nie mieliśmy już od czasów PRL, kiedy to wmawiano Polakom, jak to będzie dobrze, kiedy powstanie dziesięcioletnia szkoła ogólnokształcąca. W kilka lat później, tylko dzięki powstałemu wybuchowi protestów społecznych i ruchowi "Solidarność" urzędnicy MEN szybciutko wycofali się z tego projektu i do wdrożenia dziesięciolatki na szczęście nigdy nie doszło.

Teraz mamy sytuację równie patologiczną, bowiem władze MEN usiłują wmówić polskiemu społeczeństwu, że rozpoczęcie edukacji szkolnej przez dzieci w wieku 6 lat jest uzasadnione naukowo. Oto w załączonym Raporcie stwierdza się:

Z licznych badań krajowych i międzynarodowych wynika, że im wcześniej dziecko rozpocznie edukację w szkole, tym

- lepiej wykształci kompetencje społeczne i szybciej zintegruje się ze środowiskiem rówieśniczym;

- będzie miało większe szanse na wyrównanie swojego poziomu wiedzy w stosunku do innych rówieśników, co jest szczególnie ważne w kontekście uwarunkowań społecznych dzieci z uboższych rodzin oraz rodzin zamieszkałych na terenach wiejskich.


Już nie chcę wchodzić w szczegóły tej propagandowej hucpy, która z nauką nie ma nic wspólnego. Dziwię się, że niektórzy naukowcy, z tytułami profesorskimi, wpisują się w tę politykę, no ale pecunia non olet. Nie po raz pierwszy w dziejach polskiej edukacji poziom służalstwa w krainie kłamstwa jest wspierany przez niektórych naukowców. Wprawdzie już usiłują się delikatnie z tego wycofywać. Zaczynają mówić o tym, że przecież ich wyniki nie dotyczyły procesów kształcenia i wychowania, ba, zaczynają nagle uświadamiać sobie to, że dziecko sześcioletnie wymaga innego podejścia i odmiennych warunków - nie tylko w toku zajęć dydaktycznych, ale także po ich zakończeniu itd. To jest żałosne.

Otóż klasycznym przykładem manipulacji - niezależnie od powyższych, probabilistycznych, a więc pozbawionych prawdy sądów typu " zintegruje się...", "będzie miało..." - jest stwierdzenie w tym Raporcie:

W szczególności dzieci, które w porównaniu z innymi dziećmi z grupy rówieśniczej na starcie szkolnym wykazywały niższy poziom umiejętności, rozwijały się znacznie szybciej dzięki nauce w szkole. Z badań TUNSS wynika, że dla tych sześciolatków nauka w pierwszej klasie przynosi nawet dwukrotnie większe korzyści niż nauka w przedszkolu. Ponadto badania te pokazują, że po roku nauki w szkole podstawowej dzieci sześcio- i siedmioletnie osiągają podobny poziom umiejętności.


Efektem gry MEN ze społeczeństwem „fałszywymi kartami” jest ogłoszenie wyników badań nad sześciolatkami w szkole, które całkowicie pomijają proces dydaktyczno-wychowawczy, koncentrując się na pomiarze instrumentalnych zmiennych, jakimi są poziom dziecięcych umiejętności, z całkowitym pominięciem tego, co tak naprawdę wydarzyło się w klasach szkolnych, że wyniki są takie, a nie inne? Czy doprawdy przystoi niektórym naukowcom uczestniczenie w propagandowej manipulacji, która polega na tym, że władza zabrania nauczycielom przedszkoli prowadzenie zajęć z sześciolatkami (które nie poszły do szkół) w zakresie czytania, pisania i liczenia, by ogłosić tryumfalnie istotną statystycznie różnicę między ich wiedzą a tymi samymi zmiennymi u ich rówieśników uczęszczających do klasy pierwszej wraz z siedmiolatkami?

Czy skupieni w resortowym instytucie badacze i urzędnicy MEN uważają, że nie wiemy i nie pamiętamy o wykreśleniu z podstawy programowej wychowania przedszkolnego przez ministrę K. Hall wiedzy i kompetencji dla dzieci uczęszczających do przedszkoli, gdyż te zostały przeniesione do edukacji szkolnej? Czy nikt już nie pamięta, że wizytatorzy przedszkolni kontrolowali, by nauczyciele w podległych im placówkach nie uczyli sześciolatków liter? Udajemy, że nie wiemy o ściąganiu z przedszkolnych ścian tablic z literami, a ze sprzętów etykiet z ich nazwami, które wcześniej pomagały przedszkolakom w nauce pisania? Jak zatem wyniki badań miały być inne? Czym chełpi się władza i wyzuty z pedagogicznej tradycji badań naukowych resortowy instytut niektórych pseudobadań edukacyjnych?

Socjolodzy mają ten sam problem, co psycholodzy a mianowicie, czy można wyzwolić naukę o społeczeństwie ze schematów ideologii społecznych, od dominacji ideałów polityczno-światopoglądowych oraz czy w związku z tym konieczna jest rezygnacja z możliwości wpływania za pomocą rezultatów badań społecznych na bieg wydarzeń politycznych i społecznych? Zdaniem N. Eliasa jest wprost przeciwnie. Kiedy socjolodzy przestają oszukiwać samych siebie, dokonując projekcji do swych koncepcji badawczych rzeczywistości, jaką pragnęliby widzieć lub jaka – ich zdaniem – powinna zaistnieć, użyteczność wyników ich pracy jako narzędzia praktyki społecznej wzrasta" (N. Elias, O procesie cywilizacji. Analizy socjo-i psychogenetyczne, tłum. Tadeusz Zabłudowski i Kamil Markiewicz, Warszawa: Wydawnictwo WAB 2011, s. 49)