12 października 2013

Trójstronna współpraca podmiotów szkolnej edukacji - pozór czy szansa uspołecznienia edukacji publicznej?
















Wewnętrzne życie szkoły jest szczególnym światem, w którym bierze się fikcję za rzeczywistość czy nazywa fikcję rzeczywistością. Największej iluzji – iluzji wspólnego świata nauczycieli, uczniów i ich rodziców, który może być światem rzeczywistej, partnerskiej wspólnoty – nie znosi także jej demaskacja. Taką iluzją jest opisana przeze mnie w książce „Klinika szkolnej demokracji” demokratyzacja szkoły, w której wszyscy mają ponoć równe szanse.

Kiedy jednak przyjrzymy się uważnie nie tylko ustaleniom prawnym, ale i skromnym próbom wdrażania takich regulacji prawnych, które mogłyby być zaczynem tych procesów okazuje się, że sama społeczność szkolna (rada pedagogiczna, rada rodziców i/lub samorząd uczniowski) uruchomi grę na rzecz podtrzymywania iluzji. Codzienność życia szkoły jest bowiem wkomponowana w warunki typowe dla instytucji totalnych, hierarchicznych, zawładających, w których nieustannie prowadzona jest gra o zwycięstwo kogoś nad kimś. Z tej zaś racji, że stanowi sferę zwykłych i koniecznych czynności i procesów (np. selekcji, stygmatyzacji, alienacji itp.), niechętnie poddaje się demaskacji, stając się w ten sposób naturalnym sprzymierzeńcem iluzji.

Charakterystycznym tego przykładem jest sytuacja wyobcowania ucznia z tytułu jego podległości tak wobec nauczycieli, jak i własnych rodziców, redukująca go do roli przedmiotu. Ci ostatni, w większości przypadków, bardziej się identyfikują i solidaryzują ze szkołą, niż z własnym dzieckiem. To właśnie na nim i w nim realizują swoje własne cele pedagogiczne rodzice, nauczyciele i szkoła jako instytucja. W ramach społecznie pożądanych wartości szkoła rozwija swoje własne struktury, stwarza instytucjonalne i organizacyjne ramy procesu kształcenia, które nie jest tak łatwo zmienić. Zdaniem Mertona mamy tu do czynienia z rytualizmem, czyli znormalizowanymi stosunkami, w których wyraźnie dominują formalistyczne metody postępowania typowe dla instytucji biurokratycznej. Ich przestrzeganie ma chronić interes gospodarczy, społeczny i polityczny państwa poprzez realizację 3 funkcji: kwalifikacyjnej, selekcyjnej i legitymizacyjnej.
Ten biurokratyczny aspekt funkcjonowania szkoły implikuje ciągłą dominację „rozkazodawczej” instytucji nad środowiskami pozaszkolnymi, w tym przewagę wychowawców klas i nauczycieli nad rodzicami. Jak w każdej biurokracji występuje tu egzekwowanie określonych zachowań zgodnie z założonym planem i rutyną w ramach obowiązujących praw, „uśmiercając” tym samym rzeczywistą i oddolną partycypację rodziców w życiu szkoły. Nic zatem dziwnego, że winą za brak współpracy szkoły z rodzicami obciąża się przede wszystkim samą szkołę, której naczelnym zadaniem jest w dalszym ciągu przystosowywanie uczniów do panujących w niej stosunków społecznych zgodnie z interesem władzy.
Jedną z barier szkolnych ograniczających współpracę z rodzicami jest degradowanie uczniów do roli przedmiotów, „kontenerów”, które muszą być wypełniane przez nauczycieli odpowiednim materiałem (treści kształcenia). Dobrym nauczycielem jest ten, który potrafi całkowicie napełnić ów kontener, zaś dobrym uczniem jest taki, który chętnie pozwala na wypełnienie swojego pojemnika. Wymagania instytucjonalnego świata życia szkoły nie uwzględniają szczególnych umiejętności, zdolności i talentów wszystkich uczniów (nikt ich o to nie pyta), lecz służą możliwości realizowania abstrakcyjnych celów, w których osobowość uczniów jest rozłożona na elementy. Nauczyciel jest tu podmiotem działań, zaś uczeń przedmiotem ich obróbki.

Ogólne problemy szkoły w małym stopniu interesują rodziców, natomiast w dużej mierze obchodzi ich sytuacja własnego dziecka, w tym szczególnie w pierwszych latach nauki. Tymczasem aktywność rodziców w szkole z uwzględnieniem potrzeb ich dziecka czy wymiana informacji o ich dziecku zachodzi względnie rzadko, a jeśli już, to jest bardzo skąpa. Zaangażowanie rodziców w procesy decyzyjne nie ma żadnego wpływu na osiągnięcia szkolne ich dzieci także wówczas, kiedy dotyczy rozwiązywania problemów bezpośrednio związanych z procesem lekcyjnym (np. decyzje o zakupie pomocy dydaktycznych). Współpraca rodziców w procesach organizacyjnych na terenie szkoły (zarządzanie, remonty szkolne, zbiórka pieniędzy, przygotowywanie uroczystości itp.), ani też pomoc rodziców w przedsięwzięciach klasowych nie mają naturalnie żadnego wpływu na efekty uczenia się dziecka.
Najbardziej zatem pożądanym modelem współpracy obu środowisk byłoby zaakceptowanie przez nauczycieli rodziców ich uczniów jako potencjalnych doradców, ekspertów, od których można i warto się uczyć oraz których wiedzę i umiejętności należałoby wykorzystywać w procesie dydaktycznym oraz wychowawczym szkoły. W tym też sensie rodzicielska partycypacja w codziennym życiu szkoły oznaczałaby także dla nich samych ciągłość uczenia się i rozwoju. Obie strony zyskałyby psychiczne wsparcie, jakże ważne dla poświęcenia się idei wychowywania młodego pokolenia. Jeśli wychowanie w szkole powinno być wspólnotowe, personalistyczne, dialogowe, pełne wzajemnego poszanowania wolności, podmiotowości, godności, niepowtarzalności, konkretnych praw i obowiązków nauczycieli, uczniów i ich rodziców, to wszystkie te jego atrybuty powinny najpierw zaistnieć w sposób naturalny i autentyczny w relacjach mikrospołecznych pomiędzy wszystkimi tymi podmiotami. Czy te strony są jednak do tego przygotowane? Czy odczuwają taką potrzebę odformalizowanej współpracy?