15 maja 2013

Resetowanie kadr akademickich wyższych szkół prywatnych



Wielkie miasta kuszą tegorocznych maturzystów ofertami niepublicznego kształcenia akademickiego lub wyższego zawodowego, bowiem założyciele wyższych szkół prywatnych („wsp”) bazują w nich w dużej mierze na akademickiej tradycji, jaką tworzą od lat uczelnie publiczne - uniwersytety, politechnika czy akademie. Mimo, iż tylko nieliczne tzw. "wsp" spełniają warunki zbliżone do uniwersyteckich, to i na ich statusie usiłują zyskiwać mali konkurenci. Im mniejsza jest wyższa szkoła prywatna, im mniej prowadzi kierunków studiów, tym mniej ma studentów i tym "gorszą" może mieć kadrę kształcącą. Właściciele zatrudniają w nich bowiem jak najtańszą "siłę roboczą", byle obniżyć koszty kształcenia i prowadzenia biznesu. Ministra Barbara Kudrycka poszła im nawet na rękę, bo obniżyła wymogi tzw. minimum kadrowego i w szkołach prywatnych, które kształcą na kierunkach o profilu zawodowym można zatrudniać (do 50% stanu kadrowego) zamiast jednego profesora - dwóch doktorów, a zamiast jednego doktora - dwóch magistrów. Prawda, że to wszystko jest w trosce o wyższą jakość kształcenia?

To zresztą z uczelni publicznych pochodzi najczęściej kadra w tzw. "wsp", ale jeszcze tylko do końca września br. Od października zacznie obowiązywać prawo o szkolnictwie wyższym, które po pierwsze przyzwala pracownikom naukowo-dydaktycznym uczelni publicznych na pracę w maksymalnie dwóch szkołach wyższych, a po drugie senaty uczelni publicznych przyjmują w swoich statutach zasadę niewyrażania przez rektorów/dziekanów zgody na wykonywanie pracy przez ich naukowców w szkolnictwie prywatnym w tym samym mieście. Tak więc, akademicy mogą sobie dorobić w innej szkole wyższej pod warunkiem, że będzie ona poza strefą tzw. konkurencji.

Ciekawe, co wydarzy się w październiku br. Czy takie regulacje ograniczą zatrudnianie się nauczycieli akademickich w szkolnictwie prywatnym? Czy może doprowadzą do tego, że część profesorów i doktorów opuści mury macierzystych uniwersytetów czy akademii, by podjąć pracę w jakiejś wyższej szkole prywatnej jako ich podstawowym miejscu pracy? Już mamy pierwsze ruchy kadrowe w szkolnictwie wyższym. Właściciele wyższych szkół prywatnych nawet nie ujawniają swoim dotychczasowym pracownikom, że wkrótce się z nimi rozstaną. Jak już nie będzie zajęć dydaktycznych, studentów, otrzymają oni do domu list polecony za potwierdzeniem odbioru, w którym będzie wypowiedzenie z pracy z dniem 30 września br. Oni już poza ich plecami szukają tańszych i bardziej uległych nauczycieli "akademickich", byle tylko spróbować jeszcze rywalizować o studentów I roku z uczelniami publicznymi. Te bowiem będą miały dość wysokie koszty studiów niestacjonarnych, a zatem można nawet dumpingową wysokością czesnego spróbować wyrwać im trochę studentów, a potem się zobaczy...

Potem zatrudnionym nauczycielom właściciel szkoły prywatnej nie będzie płacił regularnie pensji, zredukuje wszystkie możliwe koszty (częściowa wyprzedaż majątku - infrastruktury, nieregulowanie płatności w ZUS, obniżanie pensji pracownikom - aneksem po kilku miesiącach od podjęcia przez nich pracy itp.) Cała para pójdzie w public relation, czyli internetową propagandę. Ta właściwie niewiele kosztuje. Nie opłaca się zamieszczać ogłoszeń w prasie czy innych mediach, bo wiadomo, że kandydaci poszukujący taniej oferty nie czytają gazet i nie mają czasu na słuchanie radia. Można im zatem wciskać na stronie internetowej szkoły kit, operować skanami dokumentów (np. akredytacja PKA, certyfikat "Szkoły z...", albo "Szkoły bez..." itp.), zdjęciami z konferencji (ponoć naukowych), wydawnictwami (ponoć też naukowymi) i zrealizowanymi projektami unijnymi, marszałkowskimi czy międzynarodowymi. Nikt nie sprawdzi, że projekty już są historią podobnie, jak kadra, która je realizowała, a w tych szkołach już nie pracuje.

Ministra Barbara Kudrycka informuje o tym, że już (w połowie maja) trafiły do uczelni publicznych dodatkowe pieniądze na pensje pracowników naukowych. Ponoć Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego liczy, że jeszcze w maju trafią one bezpośrednio do pracowników. W kolejnych latach pieniądze na podwyżki pensji nauczycieli akademickich mają nieco szybciej trafić na uczelnie niż tegoroczna dotacja. Tu obowiązuje prawo, a w szkolnictwie prywatnym dobra lub zła wola pracodawcy, jego otwarte i szczere działania prawne albo manipulacje i ukryte interesy. Życzę zatem udanych wyborów i trafnych decyzji, tak pracownikom jednego, jak i drugiego sektora. Oby ten ostatni nie okazał się sekatorem i nie zresetował czyjegoś dorobku.