31 grudnia 2012

OŚWIATOWE KITY i HITY 2012 roku (część 1)


Zacznę podsumowanie 2012 roku od KITU w polityce oświatowej III RP:

1) Kolejny rok potwierdził, że Ministerstwo Edukacji Narodowej jest zupełnie zbyteczną instytucją. Mimo posiadanego, a rozbudowanego ponad stan aparatu nadzoru pedagogicznego, z budżetu państwa środki na kontrolę wydatkowane są znacznie efektywniej przez Najwyższą Izbę Kontroli, która nie tylko planuje, co będzie badać i oceniać, ale także dysponuje możliwościami egzekwowania koniecznych zmian. MEN tak nadzoruje samo siebie i podległe sobie struktury, by żadne zmiany w nim i w nich nie nastąpiły. Zapowiadana przez premiera i b. minister K. Hall likwidacja kuratoriów oświaty okazała się wciskaniem ludowi kitu. Nadal zatem wykorzystywano te struktury do umacniania centralistycznego, typowego dla państwa totalitarnego (np. socjalistycznego), władztwa.

Wśród tematów tegorocznej kontroli NIK znalazły się m.in.:

"Efekty kształcenia w szkołach podstawowych i średnich",

"Przygotowanie gmin i szkół do objęcia dzieci sześcioletnich obowiązkiem szkolnym",

"Kształcenie uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych",

"Projekty edukacyjne w ramach Priorytetu III Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki",

"Funkcjonowanie szkół niepublicznych o uprawnieniach szkół publicznych",

"Wychowanie fizyczne i sport w szkołach publicznych i niepublicznych" oraz

"Finansowanie szkół niepublicznych przez jednostki samorządu terytorialnego".

O efektach kontroli MEN-owskiego nadzoru czytaliśmy, że są bublem, produkcją fikcji i pozoru. Papier jest cierpliwy, wszystko przyjmie.


2) Kolejnym kitem okazała się w wojnie samorządowców z rządem (w tym z MEN) próba nakazania nauczycielom przebywania w szkole po 8 godzin dziennie. W świetle stanowiska Głównego Inspektora Pracy nie jest możliwe ścisłe rozliczanie czasu pracy nauczycieli. Znacznie wcześniej podobne zdanie miał w tej kwestii wiceminister edukacji Andrzej Karwacki (w rządzie Jerzego Buzka) odpowiadając na interpelację poselską. Samorządowcy udawali albo się jeszcze nie douczyli, że Wojewódzki Sąd Administracyjny w Krakowie wydał w 2005 r. w tej sprawie wyrok o powyższej treści.
Postanowiono zatem sięgnąć po inne środki politycznego mobbingu wobec nauczycielskiego środowiska. Postraszono nauczycieli, że Karta Nauczyciela i tak zostanie zlikwidowana oraz że władze „naukowo” badają czas pracy nauczycieli. Wkrótce więc wyjdzie „szydło z worka”.

3) Obowiązek szkolny dla sześciolatków zostaje przesunięty przez minister K. Szumilas o dwa lata - do 2014 roku. We wrześniu do klas pierwszych trafiło około 20 proc. wszystkich dzieci sześcioletnich, toteż MEN manipulował propagandowo wykreowanymi danymi z niektórych gmin, które mały sugerować ogólnopolski zasięg tego procesu.

Rodziców zdradziło Polskie Stronnictwo Ludowe, które odpuściło sprawę sześciolatków, pod warunkiem, że PO skoryguje propozycję w sprawie składki zdrowotnej dla rolników. To przypominam, że ówczesny wicepremier i szef ludowców Waldemar Pawlak obstawał w rządzie za tym, żeby dać rodzicom wybór na zawsze, czy dziecko pójdzie do szkoły w wieku sześciu, czy siedmiu lat. Po raz kolejny jednak okazało się, że można – nawet w Roku Janusza Korczaka – handlować losem dzieci za zachowanie przywilejów rolników. Od 2012 r. takie podejście do dzieci określane jest przez PSL-owców mianem „kompromisu”. (Jan Bury, przewodniczący klubu PSL. - Chcieliśmy odsunąć w czasie reformę i tak się stanie. Nasza propozycja szła wprawdzie dalej, ale skoro się nie udało, dobrze, że są chociaż dwa lata więcej dla rodziców).

Władze zemściły się na samorządach, które nie wywierały skutecznej propagandowo presji na rodziców, by jednak posłali swoje 6-letnie dzieci do szkół i tak przykręciły „kurek z pieniędzmi” , by subwencja oświatowa nie wystarczała na prowadzenie placówek przez samorządy. Nałożono bowiem na nie dodatkowe obciążenia, co miało tylko pogorszyć złą sytuację wielu z nich i spowodować pragnienie ludu, by odebrać samorządowcom prowadzenie placówek oświatowych. Wojna zatem trwa.

4) Zamykanie, likwidowanie, wygaszanie przez samorządy szkół publicznych, likwidowanie w działających placówkach bibliotek, stołówek, a zastępowanie ich badziewiem w postaci ograniczonego dostępu do internetu (w gabinecie dyrektora i pracowni informatycznej, zamkniętej po południu) i cateringu (zimny, nie na czas, niesmaczny).

Spośród 28 tys. działających szkół zlikwidowano co najmniej kilkaset.
Samorządy nie mogą korzystać ze wsparcia organizacji pozarządowych przy prowadzeniu placówek oświatowych, bez uprzedniej jej likwidacji i przejęcia jej potem przez stowarzyszenia. Dotyczy to jedynie małych placówek do 70 uczniów. Zastąpienie likwidacji przekazaniem pozwala na zachowanie ciągłości w otrzymywaniu subwencji z budżetu.

5) W unijnym programie Kapitał Ludzki przybyło 62,5 mln euro na tworzenie i wspieranie przedszkoli i 150 mln euro na programy indywidualizacji nauczania w pierwszych klasach szkół podstawowych. Część z tych środków wydano na objazdowe, propagandowe konferencje minister w poszczególnych kuratoriach, w tym na hotele, catering, propagandowe plakaty, ulotki i inne gadżety.

Dodatkowe pieniądze na przedszkola miały trafić do 30 proc. gmin z każdego regionu, gdzie poziom upowszechnienia edukacji przedszkolnej jest najniższy, ale wiele z nich o nie się nie ubiegała, bowiem musiałyby zapewnić wkład własny o wartości 15 proc. inwestycji. Skorzystały zatem z tego programu bogatsze gminy. I o to przecież chodziło…

Aż lub tylko 40 mln euro z programu Kapitał Ludzki przeznaczono na preferencyjne pożyczki na założenie własnego biznesu, w ramach których np. bezrobotni pedagodzy wczesnoszkolni czy opiekuńczy mogli się ubiegać o pożyczkę w wysokości do 50 tys. zł na utworzenie prywatnego żłobka, przedszkola czy nawet szkoły. Tyle tylko, że obywatele nie są na tyle bogaci, by mogli płacić za podstawową opiekę i edukację dzieci w prywatnych placówkach. A publicznych placówek z tego tytułu wcale w Polsce nie przybyło. Zmniejszyło to zatem wskaźniki bezrobocia. Tylko wskaźniki. Powoływane do życia przedszkola czy szkoły niepubliczne nie miały bowiem klientów.

6. Tylko do końca wakacji można było ubiegać się o zaświadczenie o dysleksji gwarantujące szereg ułatwień na egzaminach państwowych. MEN chciał w ten sposób, dzięki nowym przepisom, zmniejszyć liczbę młodzieży bezpodstawnie uzyskującej zaświadczenie. Polacy nie poznali jednak wyników diagnozy w skali kraju, która wskazywałaby na zakres takich wyłudzeń. Z badań mojej doktorantki w województwie łódzkim wynikało, że uczniowie ze środowisk wiejskich nie mają szans na diagnozę, czy są dyslektykami, więc wskaźnik korzystających z „ułatwień” był tu poniżej 1%. O wyłudzeniach nie świadczyła kontrola poprawności wydawania tych zaświadczeń, tylko… liczba arkuszy dla dyslektyków, jakie wydano im na egzamin. Wszystko to działo się w tym roku z równolegle mającym być wdrożonym programem wspieranie uczniów o specjalnych potrzebach. Wsparcie, że ho, ho, ho!

7) Ośrodek Rozwoju Edukacji - agenda podległa Ministerstwu Edukacji - wystawił w raporcie poświęconym sytuacji oraz statusowi zawodowemu dyrektorów szkół bardzo niepochlebną opinię dyrektorom, oskarżając ich o sabotowanie reform i zalecając zmiany w sposobie mianowania. Stwierdzono bowiem, że prawie wszyscy dyrektorzy są nauczycielami, a większość kieruje placówką, w której wcześniej pracowali jako pedagodzy. To źle, bo najlepiej, gdyby dyrektorami były bezrobotne prządki, zwolnieni z Poczty Polskiej donosiciele lub nikomu niepotrzebni na rynku socjolodzy czy marketingowcy po prywatnych szkółkach. Za patologiczne zjawisko uznano wysoki poziom niesformalizowanych relacji pomiędzy organem prowadzącym placówkę szkolną, czyli najczęściej gminą, a dyrektorem, co skutkuje tym, że w co piątej gminie wiejskiej konkursy na dyrektorów szkół w ogóle się nie odbyły, a stanowiska zostały powierzone tym samym władcom.

O skostniałym układzie zarządzania oświatą ponoć świadczy fakt, że co drugi dyrektor kieruje szkołą ponad 8 lat, czyli ponad dwie kadencje, a co siódmy - co najmniej cztery kadencje. W ORE było jeszcze lepiej, bo tu rządziła osoba z wyrokiem za paserstwo kradzionych aut. Świetna rekomendacja, bo w oświacie, wiadomo, trzeba najpierw ukraść milion, by mieć dostęp do kolejnych milionów z UE.

8) ZNP zamiast zajmować się tylko i wyłącznie sprawami pracowniczymi nauczycieli i administracji, nadal uważa, że powinien być Komitetem Centralnym Ministerstwa Edukacji Narodowej. Opracował zatem "Pakt dla edukacji" wyróżniając cztery obszary polskiej oświaty, które wymagają zmian. Są to obszary:

- "problemów związanych z prowadzeniem szkół i placówek oświatowych",

- "problemy dotyczące uczniów i wychowanków",

- "problemy pracowników oświaty",

- "problemów systemu szkolnictwa wyższego i nauki".

ZNP ma głównie problemy z tym, jak uzasadniać racje swojej działalności, by pobierać z wysokich już nauczycielskich pensji składkę członkowską. Jak się napisze, że oświata ma problemy, a kto ich nie ma, to można tak trzymać się na powierzchni oświatowego kitu przez jeszcze wiele lat.

Zdaniem rządu oświata nie ma problemów, więc Premier nie pozwolił na odwołanie minister Krystyny Szumilas. "Pakt dla edukacji" nie jest w niczym zobowiązujący dla rządu, tylko dla edukacji. Świetnie za to nadaje się pod nóżkę chwiejącego się co jakiś czas stolika władzy.

cdn.