15 czerwca 2012

Edukacyjne kabarety

Ostatnio dużą popularnością cieszą się w Internecie klipy z wypowiedziami "menedżerów edukacyjnych" w ramach chyba jakichś konferencji, które zostały zorganizowane w wielkich halach widowiskowych, koncertowych czy salach teatralnych. Występujący na scenie wykładowcy są mistrzami monologu, który przekazują rzeczywiście bezpośrednio, w niesłychanym tempie, dynamicznie, w krótkim, bo liczącym maksymalnie 6 minut czasie, kierując swoją wypowiedź do zgromadzonych na widowni tłumów osób. Nie wiem, kim są słuchacze, uczestnicy tych konferencji, ale widać, że słuchają w skupieniu i nagradzają narratorów edukacyjnych rzęsistymi brawami. Właściwie, można uczyć się od tych osób wygłaszania w sposób niezwykle syntetyczny, ale i atrakcyjny treściowo tez, opowieści o realizowanych już gdzieś projektach edukacyjnych.

Istotą przekazu takich wykładowców jest przykucie uwagi całej widowni tak, by ją zainteresować, zafascynować a nawet zaskoczyć czy rozśmieszyć. Ze względu na panującą w sali teatralną ciemność nikt nie ma możliwości na zanotowanie czegokolwiek. Wszyscy są zdani na oglądanie i słuchanie, jak gdyby byli w teatrze na dobrym kabarecie czy monodramie. Zapewne przedstawienie jest dobrze wyreżyserowane, a wchodzący na scenę kolejni „aktorzy-edukatorzy” wiedzą, jak posługiwać się słowem, by nie pozwolić widowni zasnąć w tych ciemnościach. Ciekaw jestem, kiedy w Polsce będą tego typu konferencje, w trakcie których wykładowcy nie będą mówić przez 60 minut, zabierając większość czasu pozostałym referującym na wygłoszenie określonych tez?

Odnoszę wrażenie, że Anglicy czy Amerykanie są w stanie perfekcyjnie, w artystyczny sposób przekazać wszystko zgromadzonym słuchaczom tak, jakby to było odkryciem na miarę Kopernika czy Einsteina. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nikt nie będzie słuchał jednej osoby dłużej niż 6 minut. To i tak jest długo. „Występ” zatem musi być krótki, ale „soczysty” treściowo i w formie. Mało kto używa multimedialnej prezentacji czy odwołuje się do jakichś wykresów, statystyk czy filmów. Ten, kto wyszedłby na scenę i zaczął czytać, zostałby zapewne wygwizdany lub wytupany. Nikt by go nie słuchał.

No tak, ale tu stosuje się erystykę, komunikacyjne triki, by przykuć uwagę słuchaczy, zabawić ich, wpisać się w ich pamięć, bo być może dzięki temu kupią produkt, jakim jest jakaś idea pedagogiczna, model szkolnej edukacji. Oni to sprzedają jak na rynku warzywa, owoce czy świeże ryby. Nie jest ważne to, czy ktoś to zna, czy nie. Kluczowe jest to, by tak opowiedzieć kawał z brodą, by widownia zatrząsała się ze śmiechu. Spójrzcie na klip Gevera Tulleya, który opowiada o edukacji przez majsterkowanie, ilustrując swój krótki wykład fotografiami oraz filmami z lekcji w terenie, mających na celu rozbudzać dziecięca wyobraźnię. Och, żeby chociaz tak wyglądały nasze "Zielone szkoły"... On nazywa ten model edukacji - Szkołą Majsterkowania, gdzie za pomocą odpowiednich narzędzi, materiałów i wskazówek pedagoga dzieciaki rozwiązują problemy, budują unikalne łodzie, mosty, a nawet rollercoastera.
http://www.ted.com/talks/gever_tulley_s_tinkering_school_in_action.html

Tę wypowiedź obejrzało już prawie pół miliona osób. A w Łodzi odbyła się w tym tygodniu konferencja sumująca realizację projektu ze środków unijnych, w której uczestniczyło zaledwie kilka osób. Hotel, catering, ulotki i materiały, których wartość merytoryczna odpowiada cenie papieru, na którym zostały wydrukowane. Uczestnikami byli ci wszyscy, którzy realizowali w tym projekcie określone zadania i zarobili kasę. Żenada? Niestety. Nędzne badania, nic nie wnoszące ani do nauki, ani do praktyki. Ważne, że wyciągnęło się kasę z budżetu na banały, że upowszechnia się nędzę intelektualną, wciskając społeczeństwu kit. To już byłoby lepiej, gdyby tak, jak Gever Tulley lub Ken Robinson opowiedzieli o czymś sensownym, albo nawet stare kawały. Byłoby przynajmniej wesoło.