30 czerwca 2012

Polityczne gospodarowanie prawdą o wynikach matur


W głównych "Wiadomościach" TVP1 w dn. 29.06.2012 r. minister edukacji Krystyna Szumilas oznajmiła z radością, że w tym roku matury wypadły lepiej, niż w poprzednim, gdyż w 2011 zdało ją 75,5% młodzieży, a w tym roku egzamin dojrzałości zdało 80% uczniów. Można zatem cieszyć się z tego, bo chociaż tej próby nie zdał co piąty maturzysta (65 tys. uczniów) z przystępujących do matury, a 13% maturzystów oblało tylko jeden przedmiot, to jednak jest jeszcze szansa na podwyższenie wskaźnika sukcesu. W sierpniu zainteresowani będą mogli zdawać maturę poprawkową, a jej pozytywny wynik może podwyższyć wskaźnik sukcesów tegorocznych maturzystów. Wówczas już rząd będzie skakał do góry nie tylko na Narodowym Stadionie im. Kazimierza Górskiego w Warszawie.

Analizując poszczególne przedmioty egzaminacyjne, CKE poinformowała, że z języka polskiego zdało 97% uczniów, z matematyki 85% zaś z języka angielskiego aż 91% uczniów. Niemały odsetek, bo wynoszący 7% spośród wszystkich zdających maturę, stanowią osoby, które nie zdały z więcej, niż jednego przedmiotu. Mało kto zwraca uwagę na to, że egzamin maturalny, podobnie zresztą jak pozostałe egzaminy państwowe, jest przygotowywany na bazie tylko standardów edukacyjnych, gdyż nie są one jedynym czynnikiem jego konstruowania. Innym, ukrytym jest bowiem wynik wcześniejszego egzaminu próbnego, na podstawie którego ustala się dla danego rocznika poziom jego możliwych osiągnięć egzaminacyjnych. To na tej podstawie "kalibruje" się poziom trudności zadań maturalnych do pożądanego przez rządzących wyniku. To politycy zarządzają wynikiem egzaminów państwowych.

Wystarczy obniżyć poziom wymagań, by podwyższyć dla kolejnego rocznika szanse zdania matury na wyższym poziomie, niż miało to miejsce w ubiegłych latach. W ten sposób władza może z każdym rokiem doprowadzać do coraz wyższych wyników matur, chwaląc się na prawo i lewo, jak to znakomicie poprawił się za jej rządów proces kształcenia. Ujawniał ten proceder b. dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej prof. Krzysztof Konarzewski, kiedy w jednym z wywiadów stwierdził, że w Polsce wygrywają
(...) testy podporządkowane nie tyle wymogom teorii pomiaru, ile wyobrażeniom polityków o sprawiedliwych pytaniach. Sprawiedliwych, czyli niebudzących oburzenia wśród nauczycieli i rodziców. To dlatego resort edukacji bez przerwy zmienia reguły gry. Wcześniej, kiedy nie był dyrektorem CKE pisał wprost:

Egzaminy służą selekcji uczniów w obrębie systemu. O samym systemie nie mówią nic. Jest tak dlatego, że każdy egzamin musi być dostosowany do średniego poziomu egzaminowanych. Budowę testów egzaminacyjnych otwiera decyzja polityczna w sprawie pożądanego odsetka porażek (powiedzmy - między 10 a 20 proc. abiturientów). Następnie dobiera się progowy wynik (powiedzmy - 30 proc. możliwych punktów) pozwalający uzyskać założony odsiew. Jeśli chcemy ocenić jakość wykształcenia Polaków i pracę szkół, powinniśmy się włączać w międzynarodowe badania porównawcze. Dają one znacznie szersze, rzetelniejsze i bardziej miarodajne informacje o naszej oświacie, a kosztują sto razy mniej. (http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_050722/publicystyka/publicystyka_a_9.html)

Po co więc burza w szklance wody i rozdzieranie szat w mediach tytułami artykułów: "Maturzyści znowu polegli na matmie" (notabene w tym artykule jest kilka błędów ortograficznych!), "Co piąty maturzysta nie zdał", "Maturalny pogrom" itp., skoro nie podaje się prawdy o tym, jak politycy manipulują egzaminami państwowymi? "Wiadomości" TVP1 też zmanipulowały moją wypowiedź i to dwukrotnie, raz podając nieprawdziwą informację pod moim nazwiskiem "Polska Akademia Nauk" (nikt nawet nie raczył mnie zapytać o mój status zawodowy, chociaż wywiadu udzielałem przed gmachem Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, gdzie prowadzę zajęcia dydaktyczne ze studentami), a drugi raz wycinając wszystkie zdania krytyczne o polityce oświatowej Platformy Obywatelskiej. Tak konstruuje się w społeczeństwie fałszywą świadomość.

Dzisiejszy wywiad "Rzeczpospolitej” z Ireneuszem Wywiałem - nauczycielem historii w warszawskim gimnazjum i liceum ogólnokształcącym jest egzemplifikacją konfliktu między nauczycielami a resortem edukacji w realizacji kolejnych, nieudanych prób reformowania polskiego szkolnictwa. Co z tego, że osoby posiadające na poziomie co najmniej 30% wiedzę i umiejętności przychodzą na studia, skoro już na pierwszym roku trzeba nie tylko przypominać im elementarne rzeczy z kierunkowych dyscyplin, ale i organizować "korepetycje", by w ogóle mogły studiować? Co z tego, że wszyscy narzekamy na bylejakość egzaminów państwowych, także na manipulacje polityków przy ich kalibrowaniu, skoro i tak uczestniczymy w tym procesie bez szans na jego naprawę? Jak słusznie stwierdza implicite I. Wywiał - pozwalamy się oszukiwać propagandzistom twierdząc, że rozwiązania MEN zbliżają nas do Europy, a tymczasem jest to skądinąd dość oszczędne gospodarowanie prawdą.

29 czerwca 2012

Edukacja dla równości czy edukacja dla najlepszych?


Próby odpowiedzi na powyższe pytania przewijały się w referatach i dyskusjach uczestników niezwykle interesującej konferencji, jaką zorganizowali naukowcy Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu w dn. 28-29 czerwca 2012 r. - dr hab. Agnieszka Gromkowska-Melosik, prof. UAM, dr hab. Tomasz Gmerek, prof. UAM oraz dr Michał Klichowski. W debacie uczestniczyli profesorowie i doktorzy nauk humanistycznych z akademickich uczelni w naszym kraju, którzy od wielu lat zajmują się w swoich badaniach problematyką socjalizacji dzieci, młodzieży lub osób dorosłych, w tym także w toku edukacji szkolnej. Referowali profesorowie: Zbigniew Kwieciński, Mirosław J. Szymański, Zbyszko Melosik, Bogusław Śliwerski, Ewa Solarczyk-Ambrozik, Agnieszka Cybal-Michalska, Iwona Chrzanowska, Wiesław Ambrozik, Mirosława Nowak-Dziemianowicz, Jerzy Modrzewski, Magdalena Piorunek, Joanna Ostrouch- Kamińska, Andrzej Ćwikliński, Ewa Jarosz, Tomasz Gmerek, Eva Zamojska, Marek Budajczak, Beata Dyrda oraz młodzi doktorzy - Ewa Bielska, Marek Bernasiewicz, Jarema Drozdowicz i Michał Klichowski.


W pięknej sali Rady Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu pojawiły się w toku debaty (hipo-)tezy badaczy, które warto wziąć pod uwagę w procesie kształcenia i wychowywania młodych pokoleń oraz stymulowania autoedukacji osób dorosłych. Zanim ukaże się publikacja z tej debaty, warto w tym miejscu je odnotować, bo chociaż skończył się rok szkolny 2011/2012, to przecież wraz z wakacjami rozpoczyna się kolejny cykl edukacji publicznej i niepublicznej. Jak znam nauczycieli, to jeszcze przed wyjazdem na wakacje będą analizować przydział zajęć dydaktycznych, szkolnych i pozaszkolnych. Przytoczę tu tylko niektóre z (hipo-)tez, bowiem pełne teksty wystąpień i głosów w dyskusji ukażą się w odrębnej publikacji:



* Uczniowie mogą mieć kapitał kulturowy, ale go nie uruchomić lub nie rozwinąć w wyniku okoliczności nie zawsze zależnych od nich;

* Od poziomu szacunku każdego z nas dla siebie zależy to, czy angażujemy się w rozwój własny i społeczny;

* Badania potwierdzają wzajemne relacje między wykształceniem jednostki a jej pozycją w społeczeństwie;

* Wiele podmiotów prowadzących wyższe szkoły prywatne przyczynia się do patologii oferując na sprzedaż nieświeże produkty edukacyjne, chociaż w pięknym opakowaniu akademickiego marketingu;

* Nie nastąpią zmiany jakościowe w procesie kształcenia akademickiego pod wpływem innego sposobu i innej formy opisu treści i ich operacjonalizacji (KRK). Co innego będzie w dokumentacjach szkół wyższych, a co innego w toku zajęć dydaktycznych. Podobne słabości mają już miejsce w oświacie powszechnej;

* Rodzice nie są w stanie odróżnić, która szkoła spełnia najwyższe standardy, gdyż kierownictwo tych placówek manipuluje informacjami na ten temat;

* Od czasów II RP nie zniknęły negatywne problemy selekcyjne w naszym szkolnictwie. Dostęp bowiem do dobrej szkoły na wsi jest nadal bardzo ograniczony. Lepiej jest wprawdzie z dostępem do wyższych szkół, gdyż te - w większości jako szkoły niepubliczne - funkcjonując w małych miejscowościach często oferują najmniej atrakcyjne i przydatne na rynku kierunki studiów oraz nie mają kadry na najwyższym poziomie. Dyplom ukończenia jednej szkoły nie jest zatem równy dyplomowi innej szkoły tego samego stopnia kształcenia, zaś masowość kształcenia wyższego sięga już studiów III stopnia, rzutując na inflację dyplomów;

* Szkoły publiczne stosują praktyki wykluczające uczniów, którym potrzebna jest właśnie pomoc, inkluzja;

* Nauczyciele szkół integracyjnych w większości są przeciwni procesom włączania do procesu kształcenia dzieci z różnymi rodzajami niepełnosprawności, zaś gminy oszczędzają na zatrudnianiu nauczycieli wspomagających, którzy są specjalistami w zakresie pedagogiki specjalnej. Tym samym szkoły integracyjne zaprzeczają swoim założonym funkcjom, wzmacniając procesy wykluczania dzieci z dysfunkcjami rozwojowymi;

* W Polsce ok. 25% dzieci żyje w warunkach głębokiego ubóstwa, toteż nie mają one wsparcia kulturowego i społecznego we własnych środowiskach życia, a szkoły ze swoim represyjnym systemem klasowo-lekcyjnym pogarszają ich sytuację społeczną;

*Niemożliwe jest zagwarantowanie wszystkim ludziom równości warunków do uczenia się i osobistego rozwoju, zaś idea wyrównywania szans najsłabszym nie sprawdziła się ani w socjalizmie, ani w ustroju demokratycznym o gospodarce rynkowej;

* Radykalnie zmniejszyła się autonomia szkolnictwa publicznego w wyniku postępującej biurokratyzacji, immunizacji MEN na kontrolę społeczną, narzucania nauczycielom form i metod pracy, szczegółowych rozwiązań dydaktycznych, utrwalaniu systemu klasowo-lekcyjnego, który jest nieadekwatny do konieczności edukowania dzieci i młodzieży zgodnie z konstruktywistycznym podejściem do procesu uczenia się;

*Masowo kształceni nauczyciele nie mają potencjału emancypacyjnego i twórczego, toteż przejawiają postawy konformistyczne wobec nadzoru pedagogicznego;

* W społeczeństwie wielokulturowym, jakim jest np. Szwecja, postępuje kryzys pedagogiki międzykulturowej, bowiem chociaż jest wyraźna akceptacja społeczeństwa dla różnorodności etnicznej, religijnej, kulturowej, a w ślad za tym idą rozwiązania edukacji inkluzyjnej, to jednak przybysze z innych krajów świadomie rezygnują z asymilacji, zamykając się w swoich wspólnotach (izolacjonizm).


W dyskusji prof. Zbyszko Melosik zachęcał do odpowiedzi na pytania: Czy możliwe jest społeczeństwo ludzi równych? Czy celowe jest – w świetle kompromitacji wszystkich dotychczasowych prób w tym zakresie - dążenie do budowy takiego społeczeństwa? A może wszystkie społeczeństwa muszą być w nieuchronny sposób hierarchiczne? A może muszą mieć kształt piramidy lub drabiny po szczeblach której ludzie będą się wspinać? Jeśli założymy, że jakieś nierówności – w formie dostępu do władzy i dobrobytu – muszą istnieć; innymi słowy, jeśli przyjmiemy, że nie jest możliwa „absolutna równość”, to powstają pytania: jakie kryteria powinny decydować o miejscu człowieka w społeczeństwa?; Co powinno wyznaczać jego status i pozycję?


27 czerwca 2012

Akademickie transfery i pożegnania


Ruch kadrowy w szkolnictwie wyższym osiąga swój szczyt. Dzisiaj odbyło się ostatnie w bieżącym roku akademickim posiedzenie Rady Wydziału Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, w trakcie którego kończący drugą kadencję Dziekan dr hab. Janusz Gęsicki, prof. APS (fot. 1) ze wzruszeniem dziękował wszystkim swoim współpracownikom naukowym, administracyjnym i prodziekanom dr. Radosławowi Piotrowiczowi
dr. Danucie Urydze i studentom za wieloletnią współpracę. Przypomniał, w jak trudnych i jakże skromnych przed 7 laty warunkach infrastrukturalnych rozpoczynał swoje urzędowanie w jednowydziałowej Akademii, a dzisiaj z poczuciem wielkiej satysfakcji przekazuje zupełnie nową jednostkę organizacyjną, z której wyłonił się Wydział Nauk Społecznych APS, pod skrzydła nowego Dziekana - dr. hab. Macieja Tanasia, prof. APS.

Nie ulega wątpliwości, że pozyskanie w ostatnich latach, jak sam to określił J. Gęsicki, w ramach tzw. akademickich transferów - kolejnych profesorów tytularnych, wzmocniło jednostkę, która generując powstanie drugiego Wydziału i oddając zarazem jemu nowy, a utworzony jako pierwszy w Polsce kierunek studiów "praca socjalna", uruchamiając studia z zakresu "socjologii", musiała także zatroszczyć się o to, by nie tylko zachować pełne uprawnienia akademickie do nadawania stopni i tytułu naukowego profesora, ale i sukcesywnie rozwijać swój potencjał naukowo-badawczy.

To właśnie na Wydziale Nauk Pedagogicznych APS prowadzone są na najwyższym poziomie w naszym kraju studia z pedagogiki (studia pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia (doktoranckie), z pedagogiki specjalnej (studia pierwszego i drugiego stopnia oraz s edukacji artystycznej w zakresie sztuk plastycznych, także studia pierwszego i drugiego stopnia, które łącznie oferują młodzieży kilkadziesiąt specjalności! Tu nie oszczędza się kosztem jakości kształcenia, ale podtrzymuje wielość zajęć warsztatowych, rozwijających w ramach ćwiczeń i zajęć specjalistycznych, wzbogaconych o różne formy artystyczne, kreatywne, umiejętności profesjonalne do pracy w zawodzie pedagoga. To na tym Wydziale jest najmłodszy doktor habilitowany z pedagogiki w naszym kraju, a zajmujący się pedagogiką twórczości (dr hab. Maciej Karwowski, prof. APS), bowiem dba się tu o naukową młodzież, zapewniając jej korzystne warunki do rozwoju. Wystarczy zajrzeć na stronę internetową Wydziału, by zobaczyć, jak znakomita kadra akademicka służy swoją wiedzą i umiejętnościami tak własnemu środowisku, jak i wszystkim tym akademikom z kraju, którzy oczekują wsparcia czy weryfikacji własnych dokonań w ramach otwieranych przewodów naukowych.

Nie jest łatwo rozstawać się z funkcją, która przez wiele lat wpisywała się - w wydaniu Dziekana Janusza Gęsickiego w najwyższe standardy akademickiej kultury, budowania wspólnoty uczonych, otwartego komunikowania się z każdym i włączania do dialogu czy mediacji w najróżniejszych sprawach dla naszego środowiska. Właśnie za to dziękowali Mu dzisiaj kierownicy podległych jednostek, jak dyrektorzy instytutów i katedr czy pracowni. Była już po obradach Rady symoboliczna lampka wina do wzniesienia toastu i podziękowań, a zarazem podzielenia się nadziejami z jeszcze aktywnym do końca sierpnia tego roku i już nowym Dziekanem Wydziału na kontynuowanie oraz dalsze rozwijanie nauki, ofert kształcenia itp.


Cieszę się, że miałem możliwość uczestniczenia w posiedzeniach Rady Wydziału Nauk Pedagogicznych APS, które nie przypominały w żadnej mierze "partyjnych operatywek", sprzyjały współtworzeniu kultury porozumienia i prowadzenia autentycznych debat naukowych. Jak w każdej akademickiej społeczności, która ponosi odpowiedzialność tak za jakość kształcenia, jak i proces rozwoju młodych kadr naukowych, promowania naukowców z całego kraju, bo niemalże co miesiąc otwierane i zamykane są tu przewody doktorskie, habilitacyjne, a także pojawiają się wnioski o nadanie tytułu naukowego profesora.


To wszystko jest najlepszym świadectwem osiągnięcia przez dra. hab. Janusza Gęsickiego, prof. APS sukcesu w zarządzaniu niezwykle dużą, silną naukowo i dydaktycznie jednostką akademicką. Kosz kwiatów był symbolicznym podziękowaniem za lata poświęconego czasu, wysiłku i troski o wspólne dobro. Dziekani wraz ze swoimi zastępcami są tymi osobami, których codzienna, w większości niewidoczna praca także o charakterze biurokratycznym, odbywa się kosztem ich osobistego, rodzinnego życia, poświęcenia czy ograniczenia w jakiejś mierze własnych pasji naukowych, by zadbać o warunki pracy innych.

26 czerwca 2012

Standardy i dobre praktyki w badaniach pedagogicznych w klimacie empiryczno-buddyjskim


Przedmiotem obrad Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk w dniu 26 czerwca 2012 r., które toczą się dzisiaj na Wydziale Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu jest jakość badań naukowych w pedagogice.

Gospodarzem całości spotkania jest Dziekan Wydziału - prof. zw. dr hab. Aleksander Nalaskowski, zaś merytorycznym inicjatorem i współorganizatorem tego spotkania jest Prodziekan - prof. zw. dr hab. Krzysztof Rubacha, który pół roku temu zaproponował zorganizowanie debaty naukowców zainteresowanych odpowiedzią na paradoksalne pytanie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle z jakością badań w naukach pedagogicznych? Wspiera tę inicjatywę Redakcja Naukowa „Przeglądu Badań Edukacyjnych” przy Wydziale Nauk Pedagogicznych UMK, która zaproponowała wydanie pierwszego numeru tego czasopisma w 2013 r. z tekstami referatów i omówieniem dyskusji z tego spotkania. Rozmawiamy i dyskutujemy zatem o tym, jak nie prowadzić badań w naukach o wychowaniu, ale i o tym, co jest ich siłą, a co słabością? Na co powinniśmy zwrócić większą uwagę, by mieć większe poczucie nie tylko satysfakcji, ale i uzasadnionego wkładu w rozwój własnej dyscypliny naukowej?

W treści zaproszenia, którą przytaczam poniżej, prof. Krzysztof Rubacha zachęcał wszystkich zainteresowanych do wystąpień, ale też i dyskusji, wspólnej rozmowy, podzielenia się przez naukowców swoimi doświadczeniami, wątpliwościami czy propozycjami rozwiązywania dylematów metodologicznych: Wartość wyjaśniająca badań pedagogicznych zależy, w dużym stopniu, od jakości ich podstaw metodologicznych. Przegląd tekstów będących raportami z badań publikowanych na łamach polskich czasopism pedagogicznych, a także nasze codzienne doświadczenia jako recenzentów w przewodach naukowych, stanowią źródło informacji na temat praktyk metodologicznych stojących za projektami badawczymi.

Po pierwsze, można zaobserwować zmniejszanie się liczby tekstów opartych na wynikach badań empirycznych. Po drugie, w doniesieniach z badań empirycznych widoczna jest tendencja do koncentracji na obrzeżach przedmiotu badań pedagogicznych. Rzadziej natomiast badacze/ki koncentrują się na centralnych dla naszej dyscypliny zagadnieniach, zarówno na poziomie badań stosowanych, jak i podstawowych. Po trzecie, w badaniach pedagogicznych zaczęła przeważać strategia jakościowa nad ilościową. Zjawisku temu nie towarzyszy jednak troska o budowanie systemu standardów metodologicznych dla strategii jakościowej, zwłaszcza na poziomie analizy danych. Problem tych standardów został już w dużej mierze rozwiązany w przypadku strategii ilościowej, co wcale jednak nie znaczy, że stan ten odbija się pozytywnie na praktyce badań pedagogicznych, realizowanych w tej strategii.

Po czwarte, wątpliwości może budzić zakres w jakim badania wyrastają z podstaw teoretycznych. Wydaje się, że etap konceptualizacji i problematyzacji badań nie jest traktowany jako kluczowy i decydujący o przyszłych wynikach. Po piąte, spora cześć tekstów pedagogicznych powstaje poza świadomością metodologiczną ich autorów/ek. W ramach strategii ilościowej, na przykład, niezmiernie rzadko losuje się próbę do badań, a przecież jest to warunek bazowy dla generalizowania wniosków na populację, co jest głównym kryterium decydującym o racji bytu tej strategii.

Ta pobieżna i spłycona charakterystyka naszych tekstów naukowych skłania do refleksji o charakterze diagnostycznym i projektującym. Jaki jest poziom metodologiczny badań pedagogicznych? Co należy zrobić dążąc do podnoszenia tego poziomu? Z tych dwóch perspektyw będziemy chcieli przyjrzeć się praktykom metodologicznym w badaniach pedagogicznych. Zrobimy to w odniesieniu do następujących kryteriów porządkujących warstwy metodologiczne tekstów – raportów z badań:

- poziom konceptualizacji i problematyzacji rzeczywistości edukacyjnej

- poziom operacjonalizacji i zbierania danych

- poziom analizowania danych: ilościowych, jakościowych

- poziom stosowanych interpretacji uzyskanych rezultatów

- poziom etyczny badań: w odniesieniu do badanych osób oraz
powstających tekstów (plagiaty, nadużycia w cytowaniach, itd.).

- poziom umiejętności pisania prac naukowych.


W trakcie posiedzenia zostanie wręczona przez Redaktora Naczelnego "Kultury i Edukacji" a zarazem profesora Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu Ryszarda Borowicza Nagroda dla laureata VI Edycji Konkursu KiE na najlepszą monografię podejmującą problematykę kultury, społeczeństwa i edukacji. Należy w tym miejscu przypomnieć, że po ocenie wartości naukowej rozprawy, najważniejszą zasadą ubiegania się o tę nagrodę jest cenzus wieku autora, bowiem w chwili wydania książki nie może mieć ona/on więcej niż 35 lat.

Dla przypomnienia, laureatami w poprzednich edycjach tego konkursu byli:

• Rok 2011: Paweł Rudnicki, Oblicza buntu w biografiach kontestatorów. Refleksyjność, wyzwalające uczenie się, zmiana.

• Rok 2010: Bartosz Wojciechowski, Interkulturowe prawo karne. Filozoficzne podstawy karania w wielokulturowych społeczeństwach demokratycznych.

• Rok 2009: Maria Theiss, Krewni - Znajomi - Obywatele. Kapitał społeczny a lokalna polityka społeczna.

• Rok 2008: Arkadiusz Karwacki, Błędne koło. Reprodukcja kultury podklasy społecznej.

• Rok 2007: Joanna Jagodzińska, Misterium romantyczne.

Jak podaje redakcja KiE na swojej stronie, w tym roku o prymat ubiegali się autorzy następujących książek:

• Dagna Dejna, Amisze. Fenomen wychowania endemicznego.

• Agnieszka Gutkowska, Zjawisko molestowania seksualnego w uczelniach wyższych w Polsce i USA. Aspekty prawne i kryminologiczne.

• Małgorzata Karczmarzyk, Co znaczą rysunki dziecięce. Znaczenia i potencjał komunikacyjny rysunku dziecka sześcioletniego.

• Katarzyna Kowal, Między altruizmem a egoizmem. Społeczno-kulturowe uwarunkowania przeszczepów rodzinnych.

• Joanna Kulesza, Lus Internet. Między prawem a etyką.

• Artur Laska, Sprawiedliwość społeczna w dyskursie polskiej zmiany systemowej.

• Robert Pawlak, Reforma oświaty "po polsku", czyli o tym jak rząd posyła sześciolatki do szkół.

• Jacek Poniedziałek, Postmigracyjne tworzenie tożsamości regionalnej. Studium współczesnej warmińskomazurskości.

• Ewelina Wejbert-Wąsiewicz, Aborcja. Między ideologią a doświadczeniem indywidualnym. Monografia zjawiska.

• Marcin Zaborski, Współczesne pomniki i miejsca pamięci w polskiej i niemieckiej kulturze politycznej.

• Radosław Kossakowski, Budda w kulturze konsumpcji.



To właśnie książka Radosława Kossakowskiego uzyskała najwyższe uznanie ekspertów. Prof. dr. hab. Leszek Karczewski tak napisał w recenzji wydawniczej o jej wartości:

Radosław Kossakowski przekonuje, że idee buddyjskie mogą koegzystować z innymi koncepcjami na różnych poziomach rozpatrywania, że buddyzm jest praktyczną filozofią „dopasowaną” do gustów zindywidualizowanych przedstawicieli Zachodu. Buddyzm może przekładać się również na szerszy kontekst, czego egzemplifikacje znajdujemy również w tej pracy. Wskazane zostały liczne przykłady wykorzystywania buddyzmu do próby „naprawy” społeczeństwa konsumpcyjnego, począwszy od świadomego konsumeryzmu, opartego na duchowym fundamencie, aż do wykorzystania buddyzmu w ekonomii i w rozwoju społecznej integracji (niesienie pomocy bezdomnym, prowadzenie medytacji w zakładach penitencjarnych).

Nie jest to pierwsza książka tego młodego naukowca, bowiem w 2009 r. wydał w Krakowie rozprawę pt. Diamentowa droga. Wspólnota religijna w świecie duchowości refleksyjnej. Jego zainteresowania akademickie koncentrują się na zagadnieniach związanych z kulturą konsumpcyjną oraz tzw. zachodnim buddyzmem. Dotychczas opublikował kilkadziesiąt prac naukowych i popularnonaukowych, m.in. w „Studiach Socjologicznych”, „Kulturze i Społeczeństwie”, „Przeglądzie Religioznawczym”, „Humanizacji Pracy”, „Kulturze i Edukacji”, „Odrze”, „Przeglądzie Powszechnym” i w tomach zbiorowych.

Ciekawostką niech będzie to, co ma ścisły związek - nie tylko okolicznościowy, ale i merytoryczny - z dzisiejszą debatą KNP PAN, że laureat powyższej nagrody prowadzi na Uniwersytecie Gdańskim zajęcia m.in. z "Metod pomiaru i skalowania w socjologii", zaś w wielu swoich publikacjach pokazuje relacje między naukami empirycznymi a wiarą (religią).

Biorąc pod uwagę to, że mamy jeszcze w kraju EURO 2012, można przyrównać dzisiejsze spotkanie do swoistego rodzaju "odnowy metodologicznej" przed jakże ważnymi dla każdego z nas "debatami międzynarodowymi" w nauce. Czas toczących się w Polsce i na Ukrainie mistrzostw powinien sprzyjać nabraniu większego dystansu do własnych dokonań i przyjmowania, tak jak czynią to tysiące kibiców, z większym poczuciem humoru to, co jest w tym czasie stylistyką moich wpisów.


25 czerwca 2012

Strzały karne rozstrzygają o wyniku także w szkolnictwie wyższym

Emocjonujący mecz Anglia – Włochy oddał sprawiedliwość piłkarzom z południa Europy, którzy w pełni zasłużyli na zwycięstwo. Niedawno pisałem o czerwonych i żółtych kartkach w szkolnictwie wyższym, jakie rozdało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego rektorom niektórych szkół publicznych i prywatnych. Piszą do mnie studenci z zapytaniem, co będzie z nimi w tej sytuacji, gdy wyższej szkole prywatnej minister zawiesił prawo do prowadzenia naboru na studia I lub II stopnia na kierunku pedagogika?

Ta kara dotyczy tylko i wyłącznie zawieszenia naboru dla nowych kandydatów na studia na – w tym przypadku - tym kierunku kształcenia, bo przecież nie dotyczy ona tylko pedagogiki. Pismo, jakie otrzymali rektorzy tych uczelni, którym zawieszono uprawnienia, jest jednoznaczną decyzją administracyjną. Jak pisze dyrektor Departamentu Nadzoru i Organizacji Szkolnictwa Wyższego – tego typu decyzja wynika z materiału dowodowego w sprawie zawieszenia uprawnień na kierunku „pedagogika” zgodnie z art. 77§1 ustawy – Kodeks postępowania administracyjnego (Dz. U. z 2000 r. Nr 98, poz. 1071 z późn. zm).

W związku z powyższym władze resortu poinformowały zarazem rektorów, że zgodnie z art. 10 § 1 Kpa strona ma prawo czynnego udziału w każdym stadium postępowania, a przed wydaniem decyzji prawo wypowiedzenia się co do zebranych dowodów i materiałów w terminie 7 dni od dnia doręczenia im tego postanowienia. Stronie przysługuje prawo przeglądania akt dotyczących ww. sprawy, znajdujących się w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego w powyższym Departamencie.

Skoro po złożeniu wyjaśnień przez rektorów tych „wsp” – a więc wyższych szkół państwowych i wyższych szkół prywatnych wpłynęło na ich ręce pismo, będące już administracyjną "Decyzją" władzy, to dalsze odwołania w ciągu 14 dni związane z możliwością złożenia wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy, jeśli nie podważają zgromadzonych dowodów, na nic się zdają. ZAWIESZENIE UPRAWNIEŃ do prowadzenia studiów na kierunku ma miejsce na podstawie art. 11b ust.2 oraz art. 11c ust. 1 i 2 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (Sz. U. Nr 164, poz. 1365, z późn. zm.) i ZOBOWIĄZUJE uczelnię w terminie nie dłuższym niż dwanaście miesięcy do usunięcia stwierdzonych naruszeń.

Tym samy rektorzy otrzymali "Decyzję" w świetle, której w okresie zawieszenia uprawnienia do prowadzenia studiów pierwszego czy drugiego stopnia zostają wstrzymane przyjęcia studentów na dany kierunek i poziom kształcenia. Innymi słowy, jeżeli "Decyzja" dotyczy wstrzymania uprawnień do prowadzenia studiów pierwszego stopnia, szkoła może prowadzić dalej kształcenie dla już przyjętych w niej studentów tego poziomu kształcenia, natomiast nie wolno jej prowadzić naboru dla nowego rocznika.

Decyzji minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego nadaje rygor natychmiastowej wykonalności. Załącza do niej uzasadnienie, w którym wyjaśnia powody, dla których dana szkoła zaprzestała spełniać warunki do prowadzenia studiów na kierunku „pedagogika”. Jak się okazuje, tym warunkiem najczęściej niespełnionym są zmiany w stanie zatrudnienia wpływające na uprawnienie do prowadzenia studiów. Jeżeli jest to wyższa szkoła prywatna, to o tych zmianach nie decyduje senat, rada wydziału, tylko założyciel czy/i kanclerz, a więc pracodawca. To na tę osobę spada odpowiedzialność za zwalnianie profesorów i doktorów z pracy w szkole, już po rozpoczęciu roku akademickiego lub niezatrudnienie odpowiedniej kadry przed jego rozpoczęciem, przez co naruszony jest ustawowy wymóg w zakresie tzw. minimum kadrowego.

Sam pamiętam, że kiedy byłem rektorem wyższej szkoły prywatnej, to nie pozwalałem na to, by stan zatrudnienia w jakimkolwiek momencie mógł naruszyć ów wymóg. Założyciel w pełni to wówczas akceptował i zatrudniał o co najmniej jedną osobę więcej w ramach tzw. minimum kadrowego, by w sytuacji różnych, często nieprzewidywalnych okoliczności życiowych, nie nastąpiło jakiekolwiek zagrożenie dla ciągłości kształcenia. Trzeba jednak być rektorem znającym prawo i czuwającym oraz je egzekwującym. Inaczej minister, który dysponuje po 15 października każdego roku akademickiego obowiązkowo przesyłanym do resortu wykazem m.in. kadr akademickich, może stwierdzić, czy prawo w tym względzie nie zostało naruszone.

Są niestety, założyciele czy rektorzy, którzy albo lekceważą prawo, albo mylnie je interpretują, albo ignorują z przeświadczeniem, że są najmądrzejsi na świecie, albo z braku kompetencji czy doradców prawnych (ci też często nie znają się na prawie akademickim), albo lekceważąc normy, nie biorą pod uwagę tego, że w przypadku niezawiadomienia w wyznaczonym terminie o zaprzestaniu spełniania przez wyższą szkołę warunków do prowadzenia studiów, de facto sami prowadzą do kryzysu. Minimum kadrowe dla kierunku studiów musi być spełnione nie w trakcie roku akademickiego, ale przed jego rozpoczęciem, do 30 września poprzedzającego rok akademicki. Do minimum kadrowego wliczani są nauczyciele akademiccy zatrudnieni w uczelni na podstawie mianowania albo umowy o pracę, w pełnym wymiarze czasu pracy, nie krócej niż od początku roku akademickiego.
.
Wielu założycieli tzw. „wsp” wie o tym, toteż nie bez powodu nie rejestrowało swoich szkół w bazie POL-on, by nie zostały wykryte owe braki. Niektórym wydawało się, że mogą po swojemu interpretować prawo o szkolnictwie wyższym. Taki strzał karny do własnej bramki wynika z zarządzania opartego na niewiedzy, arogancji lub cwaniactwie. W takich sprawach wynik meczu jest przesądzony - 4:2 dla Ministerwstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Pojawia się nadzieja, że tak, jak w piłce nożnej, konieczna jest kontrola elektroniczna zdarzeń, które mogą rzutować na wynik meczu, jeśli sędzia pomyli się i czegoś nie dostrzeże lub nie będzie chciał dostrzec, podobnie i w szkolnictwie wyższym ta wydawałoby się banalnie prosta forma rejestracji danych, jakie kierują władze uczelni do organów władzy centralnej, staje się jednym z dowodów materialnych na mające miejsce w niektórych wyższych szkołach prywatnych czy państwowych nieprawidłowości. Warto zatem analizować warunki przyszłego studiowania czy pracy zawodowej w środowisku, w którym nie wszystkim zależy na postępowaniu fair play wobec jego klientów.



24 czerwca 2012

Władze uczelni i wydziałów pedagogicznych zostały już wybrane

Kilka miesięcy trwały zmagania na akademickich "boiskach" o to, która drużyna wprowadzi swojego kandydata na funkcję rektora, a następnie dziekana własnego wydziału. W tych mistrzostwach wzięły udział tylko uczelnie publiczne i kilka zaledwie wyższych szkół prywatnych, w których władze wybierane są przez społeczność akademicką, a nie są namaszczane przez założyciela tzw."wsp" czy wnoszone w pakiecie uzależnień od decyzji organu założycielsko-kanclerskiego.

Jak wynika z toczących się "rozgrywek kadrowych" niektórzy z naszych profesorów - PEDAGOGÓW ubiegali się o reelekcję, większość jednak spośród kandydatów przystępowała do tych "zawodów" po raz pierwszy. Niektórzy chcieliby i mogliby ponownie sprawować swój urząd, ale albo było to niemożliwe ze względu na regulacje prawne (kadencyjność) albo z powodu głosu akademickiego ludu. Jedni czynili to zapewne z wielką pasją, zaangażowaniem, chęcią samorealizacji dla dobra universitas, inni być może z przymusu, presji własnego środowiska, gdyż mimo spełnienia wszystkich a koniecznych na funkcji rektora lub dziekana wymagań, woleliby własną pracę naukowo-badawczą i dydaktyczną lub - niezależnie od wszystkiego - święty spokój. Nie wszystkie uczelnie informują o wynikach wyborów swoich władz. W niektórych jeszcze trwają dogrywki. Mam nadzieję, że obędzie się bez "(w-; wy-)rzutów karnych".

Do dzisiaj wyniki akademickich meczy są następujące:

REKTORZY- PEDAGODZY:

Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie
dr hab. Jan Łaszczyk, prof. APS (reelekcja)

Chrześcijańska Akademia Teologiczna w Warszawie
Dr hab. Bogusław Milerski prof. ChAT

Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach
dr hab. Tamara Zacharuk, prof. UP-H

Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu
dr hab. Robert Kwaśnica, prof. DSW

Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZNP w Warszawie
prof. dr hab. Stefan Mieszalski

Pedagogium Wyższa Szkoła Nauk Społecznych w Warszawie
dr hab. Marek Konopczyński prof. WSNS



DZIEKANI (w większości - PEDAGODZY) wydziałów z pełnymi uprawnieniami akademickimi do nadawania wszystkich stopni naukowych oraz rozptarywania wniosków o nadanie tytułu naukowego profesora:

Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Wydział Studiów Edukacyjnych - prof. zw. dr hab. Zbyszko Melosik (reelekcja)

Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
Wydział Nauk Pedagogicznych - dr hab. Piotr Petrykowski, prof. UMK

Uniwersytet Śląski w Katowicach
Wydział Pedagogiki i Psychologii - prof. zw. dr hab. Stanisław Juszczyk
Wydział Etnologii i Nauk o Edukacji w Cieszynie - dr hab. Zenon Gajdzica, prof. UŚl

Uniwersytet Jagielloński w Krakowie
Wydział Filozoficzny - dr hab. Jarosław Górniak, prof. UJ

Uniwersytet Warszawski
Wydział Pedagogiczny dr hab. Anna Wiłkomirska, prof. UW

Uniwersytet Gdański
Wydział Nauk Społecznych - dr hab. Beata Pastwa-Wojciechowska, prof. UG (reelekcja)

Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
Wydział Pedagogiki i Psychologii - dr hab. Ryszard Bera, prof. UMCS (reelekcja)

Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
Wydział Nauk Społecznych - dr hab. Małgorzata Suświłło, prof. UW-M

Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy
Wydział Pedagogiki i Psychologii - dr hab. Ewa Zwolińska, prof. UKW,

Uniwersytet Wrocławski
Wydział Nauk Historycznych i Pedagogicznych -
dr hab. Elżbieta Kościk, prof. UWr (reelekcja)

Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie
Wydział Nauk Pedagogicznych – dr hab. Maciej R. Tanaś prof. APS

Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu
Wydział Nauk Pedagogicznych - dr hab. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, prof. DSW (reelekcja)



DZIEKANI (w większości - PEDAGODZY) wydziałów z uprawnieniami akademickimi do nadawania stopnia doktora nauk humanistycznych/społecznych w dyscyplinie pedagogika:

Uniwersytet Szczeciński
Dziekan Wydziału Humanistycznego - dr hab. Barbara Kromolicka , prof. USz (reelekcja)

Uniwersytet Łódzki
Wydział Nauk o Wychowaniu - dr hab. Danuta Urbaniak-Zając, prof. UŁ

Uniwersytet Rzeszowski
Wydział Pedagogiczno-Artystyczny - dr hab. Ryszard Pęczkowski, prof. URz

Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
Wydział Nauk Pedagogicznych - dr hab. Jadwiga Kuczyńska-Kwapisz, prof. UKSW (reelekcja)

Uniwersytet Zielonogórski
Wydział Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu -
dr hab. Ewa Narkiewicz-Niedbalec, prof. UZ

Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach
Wydział Pedagogiczny i Artystyczny - dr hab. Marek Kątny, prof. UJK (reelekcja)
Filia Uniwersytetu JK w Kielcach w Piotrkowie Trybunalskim
Wydział Nauk Społecznych - prof. dr hab. Andrzej Felchner

Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach
Wydział Humanistyczny - dr hab. Stanisław Jaczyński, prof. UP-H w Siedlcach

Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie
Wydział Pedagogiczny - dr hab. Zofia Szarota, prof. UP

Uniwersytet w Białymstoku
Wydział Pedagogiki i Psychologii - dr hab. Mirosław Sobecki, prof. UwB.


Akademia Pomorska w Słupsku
Wydział Edukacyjno-Filozoficzny - prof. dr hab. Iryna Surina (reelekcja)

Chrześcijańska Akademia Teologiczna w Warszawie
Wydział Pedagogiczny - dr hab. Tadeusz Zieliński, prof. ChAT

Uniwersytet Opolski
Wydział Historyczno-Pedagogiczny - dr hab. prof. UO Janusz Dorobisz

Katolicki Uniwersytet Lubelski
Wydział Nauk Społecznych - ks.dr hab. Stanisław Felprof. KUL


Serdecznie gratuluję wszystkim Profesorom wyboru i wyrażenia zgody na zarządzanie jednostkami, którego efekty pozwolą cieszyć się wszystkim - nie tylko w związku z kończącą się za cztery lata kadencją.


23 czerwca 2012

Niemcy roznieśli Greków, a obywatele roznoszą autorów podręczników oraz politykę MEN

"Ja i moja szkoła" to zbiór ćwiczeń dla uczniów edukacji wczesnoszkolnej, kształcenia zintegrowanego, który zawiera liczne błędy. Rodzice postanowili przerwać milczenie i walczyć z nieprzemyślaną strukturą i treścią niektórych zadań. To oni bowiem muszą reagować na dziecięcą bezradność w sytuacji, gdy ich zdaniem niektóre zadania rozmijają się z sensem i logiką. Co ma zrobić rodzic, kiedy dziecko pyta je:

Mamo, co znaczy - To mata Toma? (fot.1. ćwiczenie)




Jak pisze do mnie jeden z refleksyjnych rodziców, a zapewne edukowany w swoim dzieciństwie na zupełnie innym zestawie podręczników i zeszytów ćwiczeń: Są jeszcze ciekawe imiona w niektórych ćwiczeniach np. Otto, Momo, Atma. To jest dopiero edukacja kreatywna. Niech dzieci uczą się w tym kraju międzykulturowego podejścia. Może wkrótce przyjdzie do ich klasy dziecko o imieniu - Momo, albo Atma czy Otto. Takie imiona poznaje uczeń w pierwszym semestrze I klasy. A może to biuro podróży się reklamuje? :)


Powstała oddolnie, w opozycji do MEN, w dn. 19 maja 2012 Obywatelska Komisja Edukacji Narodowej zamierza utworzyć zaplecze eksperckie do wspomagania nauczycieli i rodziców, którzy pragną "przywrócić polskiej szkole jej cele zgodne z polską racją stanu". Utworzyły ją środowiska protestujące przeciwko reformie programowej kształcenia ogólnego w szkołach ponadgimnazjalnych. Prof. Jan Żaryn przedstawił w tym tygodniu na konferencji prasowej program dziania tej komisji, który przewiduje m.in. rozwijanie ruchu protestu przeciwko katastrofalnym zmianom w polskiej oświacie, kreującym szkołę o coraz niższych wymaganiach, której absolwenci prezentują coraz niższy poziom rzeczywistego wykształcenia, przeciwko zmianom prowadzącym w istocie do zanegowania polskiej tradycji edukacyjnej i demokratycznej".

Wzywa się zatem rodziców, nauczycieli i wszystkie osoby dobrej woli, by powoływali do życia w lokalnych społecznościach - przy szkołach publicznych i niepublicznych, szkołach wyższych, parafiach, w lokalnych środowiskach - koła Obywatelskiej Komisji Edukacji Narodowej, koła narodowego i obywatelskiego sprzeciwu. Potrzebni będą specjaliści w zakresie prawa oświatowego, organizacji i finansowania edukacji, autorzy rzetelnych programów kształcenia, którzy zechcą poświęcić swój czas i wysiłek na działalność pro publico bono tak, aby szkole polskiej przywrócić jej cele zgodne z polską racją stanu - kształcenie i wychowywanie świadomych swych praw obywateli, zakorzenionych w polskiej tradycji, zdolnych przekazywać ją następnym pokoleniom"

To właśnie dzięki temu, jakże młodemu ruchowi protestu MEN zaproponowało kompromis obiecując, że moduł edukacji w ramach historii w liceach pt. "Ojczysty panteon i ojczyste spory" będzie w minimalnym wymiarze godzinowym obowiązkowy. Nie godzą się także na redukcję zajęć w liceach z fizyki, chemii, biologii oraz informatyki. Jak stwierdzono w czasie konferencji prasowej OKEN:

"W istocie rezultatem reformy jest fakt, że dwie ostatnie klasy liceum straciły charakter kształcenia ogólnego, co jest ruiną idei nauczania licealnego. W wieku 16 lat uczeń musi dokonać wyboru specjalizacji na całe życie. To wbrew logice współczesnego, szybko zmieniającego się świata - wiadomo, że dla młodych ludzi najważniejsza jest obecnie elastyczność, możliwość dopasowania się, ewentualnej zmiany kwalifikacji, do czego przydaje się rozległa wiedza ogólna. Tymczasem obecna reforma jest przysłowiowym przywiązywaniem szewca do kopyta, ograniczaniem młodemu człowiekowi możliwości wyboru w przyszłości, wpychaniem go w specjalizację w wieku, gdy jest on jeszcze za młody na dokonywanie takiego wyboru. Szkoła nie powinna przygotowywać do sprawnego rozwiązywania testów, tylko do rozwiązywania problemów, jakie niesie życie" -

Czy w sporze obywateli z MEN będą oni - przez analogię do ćwierćfinałowego meczu - Grecją czy Niemcami? To mata Toma?


(źródło: http://www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/eksperci-beda-wspomagac-nauczycieli-i-rodzicow,34254_2.html)

22 czerwca 2012

Jak zdobyć profesurę pod "zamkniętym dachem futbolowego stadionu"?

-"Wspinaczka po profesurę - od upadków na kolana i ciosów w plecy do zaszczytów. Przewodnik satelitarny po karierze akademickiej" jest tylko pozornie żartobliwym Vademecum dla (niekoniecznie) ambitnych naukowców, którzy chcieliby zrobić karierę profesorską. Już sam podtytuł i okładka poradnika na temat tego, jak przeżyć w akademickim środowisku i zrobić w nim karierę, zapowiada dobry humor. Jego autorem jest profesor zwyczajny matematyki Gianfranco Gambarelli z Uniwersytetu w Bergamo, który pisze wiersze i eseje, a więc człowiek renesansowo podchodzący do swojej profesji. Można zapytać, a po co Polakom włoski przewodnik po świecie nauki, skoro w gorącej Italii nie ma habilitacji? Czego zatem możemy nauczyć się od il professore?



Książeczkę przetłumaczył profesor AGH Zbigniew Łucki, też matematyk, autor m.in. "Matematycznych technik zarządzania". Znakomicie, że są profesorowie, którzy potrafią o sprawach poważnych i trudnych mówić językiem łatwym, klarownym i zarazem żartobliwym. Mamy zatem publikację, której treść jest grą słów, skojarzeń, odniesień do realiów akademickich procedur, okraszanych żartem, wierszykami i ciekawymi metaforami. Jak pisze w zakończeniu wierszem G. Gambarelli:


Naprzód

Rosnąć, iść naprzód, piąć się,
przechodzić, wyprzedzać, dryblować
wierzyć, słuchać, rozkazów, walczyć,
nie widzę końca: naprzód, naprzód, naprzód;
szeregowiec-kapral-sierżant,
porucznik-kapitan-pułkownik,
generał jednogwiazdkowy - dwugwiazdkowy,
i do nieba;
nasienie -kiełek-pączek-stokrotka;
jajo-pisklę-kurczak;
uczeń-student-absolwent,
stażysta-pracownik-kierownik,
dyrektor-wielki szef,
emeryt.

(s. 129)


Nie traktowałbym tej popkulturowej książeczki jako poradnika, dzięki któremu rzeczywiście można zrobić karierę, bo wiele jest w niej banałów, oczywistości, choć i także humoru, ironii i dużego dystansu do niedostępnego dla wielu świata wielkiej nauki. Możemy jednak dzięki temu studium przekonać się, że i na południu Europy wcale nie podchodzi się z taką nabożnością do systemu bolońskiego. Także tam uczy się młodych adeptów tego, jak przechytrzyć proceduralizm, "zabezpieczyć sobie" karierę naukową, by móc po latach jej konsumowania pisać tego typu książeczki.

W kraju mamy pełno tego typu poradników na temat tego, jak przeżyć szkołę, jak wychować kota i męża, jak bić dzieci, jak oszukiwać w szkole lub jak przeżyć radę pedagogiczną. Gambarelli pisze o tym, co jest ważne przy doktoracie i dlaczego mimo różnych regulacji ustawowych nie da się zapewnić obiektywności ocen członków komisji. Dowiemy się też, jak utrzymać się przy szefie oraz co zrobić z donosicielstwem i zmową milczenia (nie tylko) w tym środowisku. Jest też rozdział o tym, jak przetrwać studentów, jak poradzić sobie z recenzentami oraz jak przygotować się do wygłoszenia referatu czy obrony pracy naukowej. Organizatorzy konferencji dowiedzą się też, jak poradzić sobie z maruderami czy przedłużającymi swoje wystąpienia.

Najzabawniejsza jest na końcu ta część książki, w której autor prezentuje lokalną zoologię akademicką. Już widzę oczami wyobraźni, kto spośród znanych mi osób mógłby być zaliczony do "szarańczy" lub "fagocytów", kto byłby "gołębicą" a kto "wężem". W ogólnej zoologii akademickiej znajdą się też sklasyfikowani akademicy jako "kukułki", "aniołki", "bąkojady" i "zajączki".

Niektórzy, choćby nie wiem, jak się starali, biegali po boisku, strzelali w kierunku bramki przeciwnika, faulowali, zabiegali o względy sędziego bocznego czy nawet głównego, to jednak pod zamkniętym dachem pseudo akademickiej szkoły wyższej, z kiepskim trenerem i prezesem small biznesu tylko się spocą, nabiegają, stracą siły, a gola nie zdobędą. Jak Czesi we wczorajszym meczu z Portugalią.

21 czerwca 2012

Kontuzjowani na boiskach swoich życiowych pasji odnajdują wsparcie





Muzeum Miasta Łodzi, które mieści się w przepięknym Pałacu Poznańskiego, umożliwiło Fundacji „Połączeni Pasją” zorganizować charytatywny wieczór z Piotrem Bałtroczykiem. Mimo, że w Łodzi jest wiele wyższych szkół prywatnych i publicznych, kształcących na kierunku pedagogika, praca socjalna, nauki o zdrowiu czy pedagogika specjalna, żadna z nich nie stała się ani sponsorem, ani nie objęła swoim patronatem takiego przedsięwzięcia. Gdyby same mogły na tym zarobić, wynajmując swoje sale, galerie, patio itp., to kto wie, ale żeby tak dać coś bezinteresownie innym?



Fundacja „Połączeni Pasją” zrodziła się w środowisku artystów, sportowców, kaskaderów filmowych - osób, dla których realizacja własnych pasji wiąże się z nieustannym balansowaniem na krawędzi ryzyka. Niestety, zdarzają się wypadki czy inne nieprzewidziane okoliczności, które powodują, że ci tak wspaniali i silni ludzie wraz z rodzinami stają w obliczu choroby, kalectwa, bezradności. Przykrą, ale i zarazem jakże pełną serdeczności i daru płynącego z ludzkich serc była okazja do spotkania się z ludźmi potrzebującymi materialnej pomocy i oferującymi ją. Uczestników tego spotkania, któremu patronowała m.in. Wojewoda Łódzki Jolanta Chełmińska, poruszyła wypowiedź matki 20-letniej Ani o tym, jak doszło do wypadku rujnującego zdrowie młodej pasjonatki koni. Ania pochodzi z rodziny o tradycjach sportowych, gdyż jej tata był reprezentantem Polski w siatkówce, srebrnym medalistą ME, uczestnikiem Mistrzostw Świata i Olimpiady w Moskwie. To po rodzicach odziedziczyła miłość do sportu, wiążąc swoją pasję sportową i miłość z końmi.

W 2010 roku Ania ukończyła Szkołę Mistrzostwa Sportowego, a po maturze postanowiła szlifować swoje umiejętności w Niemczech, gdzie rozwijała swoje jeździeckie i trenerskie umiejętności. Tam jednak uległa w czasie pracy z końmi wypadkowi, została przez jednego z nich kopnięta w twarz, co spowodowało złamanie podstawy czaszki, złamanie kości jarzmowej i szczęki, złamanie kości nosa, złamanie dna obu oczodołów i wstrząs mózgu. Matka Ani wzruszająco mówiła o tym, jak trudno jej było pokonać pierwszy okres walki o życie córki, a teraz o jego rekonstrukcję tak, by mogła w nim dalej się realizować, na miarę swoich już ograniczonych możliwości. To, czego się nauczyła, jak nam mówiła, to przede wszystkim cierpliwości, pokory i umiejętności zabiegania o pomoc. Wie, że to, co jej córka otrzyma od bezinteresownych dawców, prędzej czy później zostanie niejako oddane innym. Tak rodzi się i rozwija ludzka solidarność i współpraca.

To właśnie mama Ani poprosiła swojego kolegę z lat szkolnych o to, by zgodził się wystąpić charytatywnie na rzecz pozyskania środków do ratowania życia i rehabilitacji Ani. Tą osobą okazał się Piotr Bałtroczyk.



Sala Muzeum Miasta Łodzi była wypełniona po brzegi. Jakże ambiwalentne, bo wzruszające i zarazem radosne spotkanie, także z poprzedzającym je występem zespołu jednego z Domów Pomocy Społecznej w Łodzi, okazało się wartością nieprzekładalną na inne walory życia w postrobotniczym mieście. Dobrze, że są jeszcze tacy, którzy chcą i potrafią się dzielić z innymi tym, co dla jednych jest tragiczne i bolesne, z tymi, którzy potrafią nie tylko współczuć, empatycznie towarzysząc w ich dramatach, ale i wesprzeć realną i duchową pomocą.

-------

Tymczasem niektórzy nauczyciele "kontuzjują" psychicznie dzieci i ich rodziców. Mama jednego 8 latka z Łodzi głowiła się nad tym, jak rozwiązać zadany przez nauczycielkę do domu rebus. Dziecko nie może sobie z tym poradzić. Rodzice zaczęli dociekać, o co tu może chodzić, ale sprawa bardzo szybko się wyjaśniła. Zajrzeliśmy do Wikipedii a tam stoi jak wół: Serso (fr. Cerceau – okrąg) – gra rekreacyjna polegająca na rzucaniu i chwytaniu wiklinowego kółka na kijek. Wywodzi się ze starożytnego Rzymu, popularna w XIX i XX w. Prawdopodobnie uczęszczające na lekcje dziecko nie zapamiętało nazwy tej gry, a rodzice, którzy przyszli na świat w drugiej połowie lat 80. XX w. zamiast bawić się jako dzieci w serso, musieli wystawać ze swoimi rodzicami w kolejkach po mięso, mleko, masło i wyroby czekoladopodobne na kartki. Uczniom z gimnazjum, którzy czytają Stanisława Lema, proponuję rebus sep-UL-ki. Gdyby w rebusie była nazwa gry komputerowej lub na PSP, to nie byłoby tego kłopotu.





20 czerwca 2012

Hipokryci nie tylko w postfutbolu


Grzegorz Lato w listopadzie 2011 roku powiedział w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego, że jeśli Polska nie wyjdzie z grupy na Euro 2012, to nie będzie ubiegał się o reelekcję. W czasie konferencji prasowej w dn. 19 czerwca 2012 r. zaprzeczył tym słowom i oskarżył dziennikarzy o manipulację, ale - w dzisiejszych czasach dokumentacja medialna jest twardym argumentem na rzecz obnażania tego typu prób manipulowania opinią publiczną. Wywiad był autoryzowany. Wyszło szydło z worka, o czym donosi dzisiejsza "Rzeczpospolita".

Podobnie postępują założyciele czy kanclerze niektórych wyższych szkół prywatnych w naszym kraju. To taka polska specjalność i cooltura zarządzania. Kiedy zatrudniają w swoich - początkowo deklarowanych szkołach wyższych - profesorów czy doktorów, obiecują góry i nieba, byle tylko chcieli oni podjąć w szkole pracę i realizować swoje pasje (zawsze tak mówią na początku, kiedy zamierzają podpisać kontrakt). Kryje się za tym jednak hipokryzja, którą akademicy odczytują po kliku latach, bo przecież dłużej utrzymać swojej lisiej postawy owi założyciele czy kanclerze nie potrafią - i to nie w momencie, kiedy w szkołach jest źle, ale na odwrót, kiedy zyski właściciela takiej "wsp" przekraczają poziom jego odporności na pokusę, by móc już pozbyć się tych, których oni traktowali jak "wabiki", a nie naukowców, i dalej już rozkręcać własny biznes pod szyldem nowej linii rozwoju. Zapytani dzisiaj, jak to się stało, że nagle zmienili zdanie, postawę, że dokonują fałszerstw, manipulacji, okłamują swoje kadry prowadząc na zapleczu firmy swoje biznesowe interesiki, powiadają, ależ skąd, proszę zobaczyć, jak ja dbam o was (czyli o tych, co przetrwali), jak świetnie funkcjonujemy (a na koncie firmy niespłacone kredyty, osłabiona płynność finansowa itp.).

Odnoszę się do tej hipokryzji, bo właśnie trwa ruch kadrowy w szkolnictwie wyższym, tak publicznym, jak i prywatnym. Piszą do mnie profesorowie, którzy byli zatrudnieni w tzw. „wsp” a teraz przyznają mi rację, że jednak zostali oszukani, wyprowadzeni w pole, bo kanclerzom byli potrzebni do biznesowych, a skrywanych przed nimi, celów. Niektórzy już z końcem maja dowiedzieli się o tym, że są już niepotrzebni, zrobili swoje, inni właśnie w tych dniach otrzymują wymówienia. Planujący wybór kierunku studiów w takich wyższych szkołach prywatnych nie wiedzą, bo i ich kadry też nie mają orientacji, że w nowym roku 2012/2013 ktoś zupełnie inny będzie w tych szkołach zatrudniony, jeśli w ogóle uruchomią one ten kierunek. Jak wiadomo, spada zainteresowanie kształceniem na socjologii, pedagogice, marketingu i zarządzaniu oraz administracji. Coraz rzadziej brane są pod uwagę nauki o polityce czy nauki o rodzinie. Jako takim zainteresowaniem jeszcze cieszy się praca socjalna, choć kandydaci wiedzą, że w tym zawodzie mogą myśleć jedynie o dzieleniu biedy. Nie o tym tu jednak mowa, ale o hipokryzji, o dawaniu fałszywego świadectwa.

Naczelną zasadą hipokrytów po podpisaniu przez naukowca umowy o pracę jest - w przypadku zatrudnienia jej/go na I etacie (co wiąże się z odejściem z uczelni publicznej) – hasło: WITAMY CIĘ!, które po dłuższym lub krótszym czasie zamienia się w hasło: MAMY CIĘ! Takim założycielom czy kanclerzom wydaje się, że ze skrywaną, a nieuczciwą wobec zatrudnianego, motywacją długo pociągną swój biznesplan. Tak jest w sporcie, bo cóż piłkarze mają innego do sprzedania, jak nie swoje ciała i umiejętności. Im jest obojętne, kto im płaci i jak zdobywa środki na ich wysokie pensje. Jak piszą autorzy „Postfutbolu” – Ich nabycie ma podnosić prestiż właściciela lub uwiarygodniać go i jego działalność. (…) Piłka nożna przestaje więc być w takim ujęciu celem; kapitał futbolowy, by sparafrazować Pierre’a Bourdieu , staje się środkiem do kumulowania zysków w innych obszarach. (s. 220)

Otóż w świecie szkolnictwa wyższego, także tego skapitalizowanego, prywatnego, w błędzie są hipokryci, jeśli uważają, że mają kogoś jak towar, jak rzecz, którą mogą dowolnie handlować. Chyba, że znajdzie się taki czy taka, który(-a) się na to godzi. To już jest jego/jej problem, to jego/jej wybór i utrata własnej godności. Na rynku istotnie ma miejsce utowarowienie stosunków międzyludzkich, ale dotyczy to tylko tych, którzy siebie też tak traktują. Nie każde ciało i umysł naukowca są uprzedmiotowione. Paradoks masy, powszechności kształcenia wyższego sprzyjał temu, że niektórzy „dali się świadomie wykorzystać”. Być może korzystali czy jeszcze korzystają z „dopingu” typu samochód służbowy, ekstra płaca, zatrudnienie osób z własnej rodziny (żony, kochanki, siotry itp.), ale towarzyszy temu zawsze jakieś ale… Odczarowanie tego świata przychodzi z każdym rokiem, kiedy okazuje się, że owi założyciele muszą w którymś momencie wyłożyć karty na stół, albo profesor „sprawdza” ich rzeczywiste powody zaangażowania w szkołę.

Okazuje się, że w tzw. wyższych szkołach, które kształcą na kierunku pedagogika powinny być zachowane i realizowane jak najwyższe standardy. Tymczasem – w świetle tego, o czym piszą profesorowie – jest zupełnie inaczej. Niektórzy ich założyciele sami zaczynają faulować, stosować instrumenty nikczemności, łamania reguł, zarówno pod względem prawnym, jak i moralnym. Cóż to za rektor, który podpisuje pod presją założyciela dokumenty, które nie odzwierciedlają prawdy, tylko ją fałszują, z nadzieją, że może nikt tego nie dostrzeże, a może i popartą innego rodzaju nieuczciwością (bo i władza bywa skorumpowana).

W czasach postakademickich patronat naukowo-dydaktyczny w oczywisty sposób ustępuje miejsca w tzw. „wsp” patronatowi biznesowemu w najgorszym wydaniu. Ostentacyjny konsumpcjonizm wypiera działanie dla dobra studentów, nauczycieli akademickich i nauki. Po dzień dzisiejszy proszą mnie o pomoc w sprawach naukowych ci, którzy mają swoich kierowników katedr, dziekanów, prorektorów czy rektorów, których nie tylko w sensie formalnym, ustawowym, ale wydawałoby się że także czysto ludzkim powołaniem w tych rolach powinno być zatroszczenie się o młodych, o ich rozwój, ale także o własną dyscyplinę i środowisko naukowe. Gdzież tam. Hipokryzja konsumpcyjna i egoistyczna jest tu na pierwszym planie. Oni troszczą się o siebie i grają, co ich kanclerze do tej samej bramki sądząc, że są nieprzezroczystymi bytami. A świat ich obserwuje i wystawia im świadectwo osób wyzutych z wartości, którym przyrzekali inaczej służyć, kiedy odbierali swój dyplom doktora nauk.

A propos, bo mnie pytają czytelnicy blogu, co słychać na Słowacji?

Na Słowacji jest constans, czyli polscy pedagodzy - dzięki obojętności MNiSW na uchwały Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN - szturmują tamtejsze uniwersytety, by uzyskać habilitację i profesurę. Niektórzy wiedzą, że nowe przepisy, nowa procedura tylko pozornie wydają się łatwiejsze i bardziej dostępne. Dla innych wynika to z innych przesłanek, nie zawsze tak oczywistych, jakby się komuś wydawało. Prof. B. Kudrycka wprowadziła rozwiązania, które są niemalże identyczne ze słowackimi, ale nasze ustawy bardziej zabezpieczają procedury przed możliwymi próbami wyłudzania przez niektórych kandydatów stopni naukowych na podstawie przedłożonego wykazu publikacji i CV. W Polsce komisje mają prawo, a nawet obowiązek zażądać od habilitanta czy kandydata na profesora kopii czy oryginałów publikacji, które mają być przedmiotem oceny osiągnięć. Na Słowacji zamiast kolokwium habilitacyjnego należy wygłosić wykład habilitacyjny i odpowiedzieć - jak w czasie polskiej obrony pracy doktorskiej - na związane z nią pytania. Niekórzy twierdzą, że to "bułka z masłem".

W dn. 16 maja 2012 r. habilitował się na Słowacji w Wyższej Szkole Zdrowotnej i Pracy Socjalnej im. Św Elżbiety w Bratysławie (Vysoka škola zdravotníctva a sociálnej práce sv. Alžbety) z Lublina dr Wieslaw Kowalski , który bronił pracy habilitacyjnej pt. Wioski Dziecięce SOS w systemie opieki zastępczej w Polsce (Lublin 2011). Temat jego wykładu habilitacyjnego brzmiał: Współczesne wyzwania dla pracy socjalnej w Polsce. Autor tej książki jest znany w naszym kraju z badań i upowszechniania modelu opiekuńczo-wychowawczego, jakim są Wioski Dziecięce SOS.

Natomiast w dniu dzisiesjszym powinien odbyć się przewód habilitacyjny w Uniwersytecie Mateja Beli w Bratysławie przed radą naukową Pedagogickej fakulty UMB w Banskej Bystrici wykład habilitacyjny ppłk.dra Lecha Kacprzaka z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Pile na temat: Prevencia sociálno-patologických javov v školskom prostredí (Prewencja zjawisk społeczno-patologicznych w środowisku szkolnym“)

Tematem pracy habilitacyjenj polskiego wykładowcy UKW jest: „Idea a prax všestranného vzdelávania v poľskej edukačnej stratégii“, co można przetłumaczyć jako: "Idea i praktyka wszechstronnego kształcenia w strategii polskiej edukacji". Roczaruję tych z państwa, którzy sądzą, że przeczytają tę ostatnią publikację, chociażby po słowacku. Natomiast MNiSW informuje w swojej bazie o Habilitancie, że tematem jego pracy doktorskiej, której bronił w 1990 r. w Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego był: Wpływ nauk społecznych na przygotowanie absolwentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Samochodowej do pracy dowódczo-wychowawczej w jednostkach wojskowych.


Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego publikuje coraz bardziej liczne oferty pracy dla naukowców, którzy chcieliby prowadzić badania i zajęcia dydaktyczne w uczelniach publicznych. Niektórzy mają problem - czy pierwszy etat realizować w tzw. "wsp" czy może jednak w uniwersytecie, na politechnice lub w akademii. Niektórzy woleliby trochę tu, trochę tam, skoro i tak niewiele potrafią i nie wnoszą już niczego do nauk o wychowaniu. Są też tacy, którzy potrafią niezwykle intensywnie i twórczo realizować zadania naukowo-dydaktyczne, niezależnie od tego, gdzie pracują i w ilu uczelniach. Ten świat jest nieporównywalny, więc nie można jedną miarą mierzyć wszystkiego.





Postfutbol w "Katedrze" nauk społecznych

Tego by się pewnie nikt nie spodziewał, tymczasem na rynku wydawniczym pojawiła się wielce obiecująca nowa oficyna pod nazwą „Wydawnictwo Naukowe KATEDRA”, która zainaugurowała swoją działalność znakomitym tytułem, wydanym na czas, w wygodnym dla czytelników formacie (mały, miękka okładka, a więc wygodny do zabrania ze sobą w podróż lub na działkę) no i w oryginalnym składzie autorskim. Oto profesor antropologii kultury Mariusz Czubaj wraz z doktorantem Jackiem Drozdą i trenerem oraz analitykiem piłkarskim Jakubem Myszkorowskim wydali książkę pt. POSTFUTBOL. ANTROPOLOGIA PIŁKI NOŻNEJ”.



Wprowadzenia dokonał niekwestionowany autorytet naukowy w tej dyscyplinie prof. Wojciech J. Burszta, dla którego tekst książki stał się dodatkową okazją do wspomnień i nostalgicznych ewokacji z czasów, kiedy – jak pisze – sam był uczestnikiem boiskowej communitas, toteż najchętniej sam opowiadałby o tym w nieskończoność. A jednak, to nie on dokonuje tej narracji, tylko przedstawiciele trzech pokoleń połączonych wspólną pasją odczytywania kulturowych znaczeń, jakie wpisują się w świat piłki nożnej od czasów jej powstania i rozwoju w perspektywie kultu amatora, poprzez jej paleotechniczny raj aż po ponowoczesny futbol, czyli postfutbol (nie kojarzyć proszę tego z religijnym pojęciem postu).

Książkę czyta się „jednym tchem”, gdyż wciąga nie tylko fascynującą narracją, analizą zjawisk, które dotychczas przeciętnemu (w sensie statystycznym) kibicowi nawet nie przyjdą na myśl, ale i odsłoną kulis piłki nożnej wraz z towarzyszącą jej oprawą. Mimo tego, że dla każdego chłopca piłka nożna jest tylko grą, którą feministki usiłowały zdewaluować jeszcze przed EURO 2012, gdyż ich zdaniem bieganie 22 spoconych mężczyzn za czymś okrągłym przyczyni się jedynie do zwiększenia procederu prostytucji, to jednak antropolodzy kultury pokazują to, co jest dla nas niewidoczne. Piszą o tym, co tworzy zupełnie nowe wymiary kultury w naszym codziennym życiu prywatnym, społecznym i zawodowym. Ich agresja chyba jeszcze bardziej wzrośnie po lekturze tej książki, bowiem jej autorzy piszą także o tym, dlaczego piłka nożna ma płeć kulturową, czyli o powodach i mitach stwarzających bariery dla kobiet w tym sporcie. Zwolennicy Ruchu Janusza Palikota i SLD -Leszka Millera dowiedzą się przy tej okazji, kto był pierwszym powszechnie znanym gejem wśród piłkarzy mimo jakże typowego przekonania, że jest to dyscyplina hetero-, macho- i metro-centryczna.

Genialny pomysł badawczy został zrealizowany w niezwykle subtelny, jak dla naukowców sposób, bowiem tę książkę może przeczytać każdy, kto w ogóle nie studiował ani humanistyki, ani nauk społecznych czy tym bardziej nauk o kulturze fizycznej. To jest publikacja napisana językiem naukowym, ale w taki sposób, by nie zrazić do przekazywanych treści każdego miłośnika sportu. Tak więc i akademicy znajdą w niej fundamentalne dla science odniesienia do źródeł i liderów światowej wiedzy o tym sporcie zespołowym, podobnie jak jego komentatorzy, animatorzy czy kibice.

Polacy, nic się nie stało! Sromotnie przegraliśmy Euro 2012, ale za to, ile zyskaliśmy przy tej okazji – przejezdne autostrady, nową infrastrukturę sportowo-turystyczną, nieco zmodernizowane koleje i lotniska, no i odzyskaliśmy na czas tych „igrzysk” wspólnotę narodową, patriotyczną, które tak bardzo potrzebne są każdemu narodowi, każdej wspólnocie w czasach kryzysów, podziałów i konfliktów.

Nic tak bardzo nie jednoczy ludzi, jak własna drużyna walcząca w ich imieniu o godność zwycięzcy. A Polacy zwyciężyli już przed Euro 2012, skoro pojawiły się także w świecie nauki, projekty opisania tego, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę. Sam mam coraz więcej studentów, którzy w mijającym roku akademickim zgłaszali chęć napisania prac dyplomowych o aktywności wychowawczej czy samowychowawczej młodzieży w ramach pasjonującej ich dyscypliny sportowej. Być może zatem właśnie dzięki Euro 2012 mamy książkę o postfutbolu!

Nie zdradzę treści tej rozprawy, bo w tym przypadku byłoby tak, jakbym opowiedział przed pójściem Państwa do kina na sensacyjny film, kto, kogo i dlaczego zabił oraz czy został z tego tytułu pojmany i ukarany. Nic z tego. Warto sięgnąć po ten antropologiczno-kulturowy „kryminał”, bo w istocie zaczyna się on od niezwykle intrygującego zdania: dzieje piłki nożnej nie rozstrzygają się na boisku podczas finałowego meczu o mistrzostwo świata lub kontynentu, ale w zaciszach gabinetowe i przy negocjacyjnych stołach”.(s. 15) Mam nadzieję, że czytający moją zapowiedź książki pracownicy IPN lub prokuratury nie wszczną postępowania z urzędu, chociaż mające miejsce konferencje prasowe polityków (Solidarna Polska) na temat potrzeby przygotowania raportu o sytuacji w Polskim Związku Piłki Nożnej, a nawet sygnalizowany przez PiS projekt nowej ustawy tego dotyczącej.

Dzięki temu studium dowiadujemy się, dlaczego postfutbol wiąże się z technopolizacją i cyborgizacją futbolowych doświadczeń, koneksjami, które dokonują się między piłką a obszarami ekonomii, polityki, marketingu, reklamy i sportowego wizerunku, przemysłu, neotelewizją, a zarazem konserwatywną postawą władz FIFA i UEFA wobec propozycji wykorzystania nowych technologii do rozstrzygania o kontrowersyjnych golach, faulach, rzutach rożnych itp. Wytrawni poszukiwacze nowych metafor i teoretycznych podejść w badaniach podstawowych w humanistyce znajdą tu odniesienia socjokulturowe do postrzegania piłki nożnej jako sportu okrucieństwa, przemocy, panoptykonu, sprytu i przebiegłości nie tylko zawodników, przestrzeni dla karnawalizacji, ale i mistyfikacji, dynamicznego rozwoju edukacji, demokratyzacji lub szlachetnego elitaryzmu.



Przywołana tu narracja futbolowa Władimira Proppa z jego schematem konstruowania przez kibiców przegranej drużyny bajki magicznej, by podtrzymać legendę o szczególnej mocy własnej drużyny, pozwoli nam znieść gorycz porażki sprzed kilku dni. A może komuś spodoba się odpowiedź Kupera i Szymanskiego na pytanie, które nie mogło mieć przecież w czasie jej powstania związku z wynikiem meczu Polska-Czechy, dlaczego ten model budowania tożsamości – w oparciu o poczucie, że zwycięstwo się należy, ale nie jest ono możliwe wskutek nagromadzonej złej woli wokół nas – jest tak żywotny.(s. 50) Ba, antropolodzy ujawniają także kulturowe kulisy nie tylko stadionu, ale i przestrzeni szatni w przerwie między rozgrywanymi połowami meczu.

Dziękuję też autorom tej książki za wyjaśnienie powodu, dla którego piłka nożna ma angielskie korzenie, ale francuską jakość. Zrozumiemy dzięki temu, dlaczego Brytyjczycy, tak jak Polacy, nie potrafią uczyć się na własnych błędach, w związku z czym to inni zbierają laury za ich innowacyjność. Są w tej książce także Polonica demistyfikujące powody, dla których władza ludowa okresu PRL w brutalny sposób zmieniła semantykę ligi piłkarskiej, proletaryzując nazwy klubów piłkarskich o tradycjach niepodległościowych oraz dlaczego kardynał Karol Wojtyła mógłby nie zostać wybrany papieżem, gdyby w 1978 r. polska drużyna pokonała w finale Niemców. Wątek „co by było, gdyby” bardzo mnie ucieszył, bo dzięki niemu okazuje się, że antropologia kulturowa jest na tym samym poziomie naukowości, co pedagogika.

Po tej lekturze, której treść znakomicie koresponduje z rozprawami pedagoga prof. Zbyszko Melosika z UAM w Poznaniu (zob. Tożsamość, ciało i władza w kulturze instant, IMPULS, Kraków 2010) na temat roli i miejsca popkultury oraz ciała, cielesności i władzy w ponowoczesnych społeczeństwach, sam zastanawiałem się nad tym, czy włókna mięśniowe w mięśniach moich nóg są szybkokurczliwe czy wolnokurczliwe, a tym samym czy mam jeszcze szansę zaistnieć w piłce nożnej już jako kibic.
Wszechobecność ciała kibicowskiego miesza się w tej rozprawie z oralnością piłkarskiego spektaklu i sportowego przemysłu, stadionowa nagość z ujarzmianiem przez władze kibolizmu w „strefach kibica”. Ucieszyła mnie przy tym konstatacja naukowców, że ciało kibica jest podmiotowe, a ciało piłkarza utowarowione, choć zarazem pozbawione potencjału ułomności. Zrozumiałem także jaka jest różnica między dziesiątkami tysięcy graczy, którzy potrafią wykonać każdy element techniczny w komfortowych warunkach w porównaniu z Lewandowskim, który w czasie mistrzostw, osamotniony w ataku pozycyjnym mógł (?) korzystać z tych umiejętności w warunkach ostrej rywalizacji.

Antropokulturowa opowieść o piłce nożnej wbrew przedmiotowi swoich dociekań, nie jest dziełem zamknięty, z introdukcją, rozwinięciem i kodą, gdyż dopiero teraz można ją rozwijać na wszystkie z możliwych w naukach społecznych sposoby. Także specjaliści od dziennikarstwa, komunikacji społecznej i mediów dowiedzą się o regułach mówienia i pisania o piłce nożnej w świecie, o jej herosach i postaciach tragicznych, wynoszonych pod niebiosa i wykluczanych z własnych drużyn przez jej kibiców. Zachęcam do lektury, bowiem jest ona nie tylko wyjątkowa w warstwie merytorycznej, edytorskiej i stylistycznej, ale także pedagogicznej. Do niektórych wątków będę zatem jeszcze powracał, bowiem świat piłki nożnej, który tak bardzo zmienił się z romantycznej i bezinteresownej rywalizacji w swoistego rodzaju przemysł, często pozbawiony etycznych zasad, jest zbieżny z tym, co dzieje się w polskim szkolnictwie powszechnym i wyższym. Tymczasem „Wydawnictwo Naukowe Katedra” zapowiada już kolejny, intrygujący tytuł - Wspólnota symboliczna. W stronę antropologii nacjonalizmu. Premiera w lipcu tego roku, tak więc wakacje mam antropologiczno-kulturowe.

19 czerwca 2012

Studia podyplomowe wysokiego ryzyka, czyli wielka ustawka

Wielka ustawka to termin z obszaru sportowej rywalizacji wskazujący na to, że mają niestety miejsce w sporcie sytuacje przekupywania sędziów i działaczy, by mafiosi mogli zarabiać krocie na oszukańczych zakładach bukmacherskich. Powiada się -„jelenie” obstawiają wyniki, a wtajemniczeni zgarniają zyski.



Podobnie jest w szkolnictwie wyższym. Niektórzy założyciele wyższych szkół prywatnych zmuszają swoje nieliczne kadry do oferowania w reklamach obfitych propozycji kierunków studiów podyplomowych, by kandydaci –„jelenie” dali się na nie zwabić. Tylko wtajemniczeni zgarniają z tego - jakże w wielu przypadkach nieuczciwego procederu - zyski. Jeśli są to studia finansowane ze środków unijnych, niektórzy korumpują w ramach umów o prowadzenie zajęć- przedstawicieli urzędów, które powinny de facto je nadzorować, kontrolować.

Warto zwrócić uwagę, poszukując dla siebie odpowiednich studiów podyplomowych, kto je oferuje i jakim dysponuje do tego celu zapleczem naukowym, kadrowym. Niestety, z analiz NIK, ale także rozpoczętych już ewaluacji instytucjonalnych w szkolnictwie wyższym, jakie prowadzi Polska Komisja Akredytacyjna wynika, że wiele wyższych szkół prywatnych oferuje bardzo szeroką gamę propozycji studiów podyplomowych, nie dysponując do ich organizacji a – co najważniejsze – do ich merytorycznej realizacji – właściwymi specjalistami. W tym sensie są to studia wysokiego ryzyka, bo jeśli ktoś nadal uważa, że dzisiaj wystarczy mieć dyplom ukończonych studiów podyplomowych bez rzeczywistych kwalifikacji, to znajduje się w błędzie. Owszem, kupi sobie „kwit”, ale daleko z nim nie pociągnie, bo pracodawca szybko zorientuje się, że ma do czynienia z właścicielem owego „kwitu”, a nie (wy-)kształconym specjalistą w danej dziedzinie.

Dla wielu osób wybór studiów podyplomowych i ponoszenie mimo wszystko dość wysokich kosztów oraz wyrzeczeń, może oznaczać przy złej decyzji tylko i wyłącznie stratę. Chyba, że ważny jest tylko kwit. Wtedy studiujmy gdzie chcemy, nawet w sali remizy strażackiej. Jeśli jednak zależy komuś na uzyskaniu pełnowartościowego wykształcenia, to niech się dobrze zastanowi nad tym, komu powierzy tę nadzieję. Może bowiem zaoszczędzić na czymś, co będzie tyle samo warte, ile papier, na którym wydrukowany został dyplom „ukończonych” studiów.

Na co zatem zwracać uwagę? Przede wszystkim należy zobaczyć na stronie internetowej wyższej szkoły prywatnej i państwowej, jaką ma stałą kadrę akademicką i jakie prowadzi kierunki kształcenia? Jeśli nie ma na stronie informacji o nauczycielach akademickich, to znaczy, że albo władze uczelni chcą coś ukryć przez opinią publiczną, albo wstydzą się tej kadry, mają świadomość jej niskiej wartości, albo mają jakiś inny powód, by się nią nie pochwalić. A przecież, jak ktoś idzie do kina na film, to interesuje go to, kto gra w nim główne role. Jak kupuje książkę, to też chce wiedzieć, kim jest jej autor itd. Ciekawostką jest to, że tzw. "wsp" nie podają przy oferowanych studiach podyplomowych, kto będzie prowadził zajęcia, kto jest ich kierownikiem i jacy specjaliści będą gwarancją przekazanych nam kwalifikacji.

Jakiż to powód skrywania przed ewentualnymi klientami tego, kto w tej szkole pracuje, kto będzie prowadził zajęcia? Jeśli zatrudnia się tylko minimum kadrowe (po kilku wykładowców ze stopniem doktora czy doktora hab. do danego kierunku, często emerytowanych nauczycieli), ale na stronie ukrywa lub wykazuje kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu akademickich wykładowców, to mamy do czynienia z najzwyklejszą ściemą. Skąd wiemy, jak zostaną zabezpieczone nasze interesy, jako ewentualnych klientów takich studiów? Zapytajmy w internecie, na forach, kto już uczestniczył w oferowanych przez wyższa szkołę prywatną studiach podyplomowych i czego rzeczywiście się nauczył, jaki jest poziom jego/jej zadowolenia, a ponadto, czy otrzymany dyplom spełnia wymogi prawne.

Na tym właśnie polega różnica między ściemniaczami a edukatorami z prawdziwego zdarzenia, że ci właściwi zatrudniają na stałe kadry naukowe i wykładowców nie tylko dla potrzeb dydaktycznych, ale przede wszystkim do prowadzenia badan naukowych. Trudno bowiem, by na studiach dla magistrów i licencjatów zajęcia prowadziły w przeważającej mierze osoby z tym samym stopniem wykształcenia? Co to za edukacja podyplomowa w wykonaniu tych, którzy reprezentują ten sam poziom wykształcenia, co ich studenci? Ściemę zatem można poznać po liczbie proponowanych kierunków studiów podyplomowych. Zasada jest prosta. Im mniej liczne ma dana tzw. „wsp” uprawnienia do kształcenia na kierunkach studiów (np. kształci tylko na jednym, dwóch lub co najwyżej trzech kierunkach, nie posiada uprawnień do nadawania stopni naukowych w danej dyscyplinie naukowej), tym więcej oferuje kierunków studiów podyplomowych.

Jeśli chcemy podjąć studia na jednym z pedagogicznych kierunków studiów podyplomowych, to sprawdźmy zatem, kto będzie prowadził zajęcia, jaki jest program i możliwości wyegzekwowania od edukatora oczekiwanej jakości. Jeśli bowiem jakaś szkoła proponuje - przykładowo: studia z zakresu tyflopedagogiki, oligofrenopedagogiki czy wychowania fizycznego, a ani nie kształci w ramach tego kierunku studiów i specjalności na studiach I i II stopnia, ani też nie posiada u siebie naukowców reprezentujących tę subdyscyplinę wiedzy, nie wpsominając, że nie prowadzi z tego zakresu żadnych badań naukowych, tylko zamierza ściągać kogoś na krótkie umowy o dzieło (tzw. umowy śmieciowe), to nie liczmy na otrzymanie tego, na czym nam zależy.

Nie dysponując bowiem odpowiednią (satysfakcjonującą biznesowo założyciela szkoły) liczbą studentów studiów I i II stopnia, będzie on/ona usiłował zarabiać na studentach podyplomowych, wpuszczając ich w kanał niekompetentnych kadr, a tym samym i banalizacji treści, form oraz bylejakości metod kształcenia. Im więcej oferuje się pokrewnych tematycznie studiów podyplomowych, tym chętniej tacy założyciele łączą ze sobą zajęcia grup różnych kierunków studiów, by zaoszczędzić na kosztach, a tym samym oferować byle jaką edukację. Kryje się za takimi ofertami hasło: nie jest ważne, co studiujesz, ale to, że tanio i z "gwarancją" ukończenia studiów.

W istocie, tylko uczelnie akademickie – tak prywatne, jak i publiczne, które kształcą na kierunkach, w ramach których dysponują uprawnieniami do nadawania stopni naukowych –gwarantują dostęp do najwyższej klasy specjalistów, prowadzących badania naukowe, publikujących i kształcących nie z pożółkłych kartek, z jakimi zatrudnia się emerytowanych akademików w tzw. „wsp”. Warto porównać oferty akademii, uniwersytetów, politechnik a nawet niektórych państwowych wyższych szkół zawodowych, by przekonać się, kto stoi za ofertą kształcenia, jakie wiążą się z nią wartości i czego realnie możemy spodziewać się po ich organizatorach.

W wielu środowiskach „wygrywa” maksyma, że dopóki ci nie udowodnią działań niezgodnych z prawem, dopóty czyn moralnie naganny staje się dozwolony. Nic dziwnego, że niektórzy kierują się zasadą ryzykowania, dopóki ich ktoś nie złapie za rękę. Taki jest gdzieniegdzie ten polski biznes akademicki.

18 czerwca 2012

Dyrektorzy szkół, nie strzelajcie do własnej bramki!



Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że są jeszcze tacy dyrektorzy szkół publicznych - rodem lub mentalnością chyba z okresu PRL-owskiego totalitaryzmu - którzy nie są w stanie zrozumieć, na czym polega różnica między nieistniejącą już w Polsce szkołą państwową a obowiązującą ustawowo szkołą publiczną? Kiedy wreszcie zrozumieją, że szkoła publiczna nie jest ich prywatnym folwarkiem, w którym mogą robić co chcą? Jak długo władze gmin i/lub powiatów będą jeszcze tolerować niedouczonych dyrektorów podległych im placówek, ośmielających się nie wydawać świadectw szkolnych tym uczniom, których rodzice nie wnieśli opłaty na radę rodziców (dawny komitet rodzicielski)? Ciekaw jestem, jak reaguje organ władzy oświatowej na sytuację, która dyskwalifikuje dyrektora szkoły publicznej, stosującego jeszcze tego typu praktyki? Moim zdaniem, należałoby takiego dyrektora szkoły odwołać dyscyplinarnie z pełnionego stanowiska, gdyż narusza nie tylko prawo oświatowe, ale także prawa obywatelskie.
Ministerstwo Edukacji Narodowej musi publikować na swojej stronie komunikat, gdyż nadzór pedagogiczny i organy prowadzące nie są w stanie wyegzekwować ładu prawnego i pedagogicznego w podległych im placówkach:

Wstrzymywanie uczniom wydawania świadectw jest niedopuszczalne

W związku z doniesieniami prasowymi dotyczącymi stosowania w niektórych szkołach praktyk wstrzymywania wydawania uczniom i absolwentom promocyjnych świadectw szkolnych i świadectw ukończenia szkoły z powodu między innymi: nieuiszczenia opłaty za świadectwo, nieuiszczenia dobrowolnej składki na radę rodziców, braku przedłożenia przez absolwenta tzw. „obiegówki" uprzejmie informujemy, że praktyki tego typu są niezgodne z prawem.

W § 26 ust. 1 rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 28 maja 2010 r. w sprawie świadectw, dyplomów państwowych i innych druków szkolnych jest napisane, iż „świadectwa, odpisy świadectw dojrzałości, odpisy aneksów do świadectw dojrzałości, dyplomu, suplementy, zaświadczenia, indeksy, legitymacje szkolne i legitymacje przedszkolne dla dzieci niepełnosprawnych, a także kopie, o których mowa w § 23 ust. 2, są wydawane odpowiednio przez szkoły, kuratora oświaty, komisje okręgowe i przedszkola nieodpłatnie".


Może społeczeństwo dowie się, jakie konsekwencje zostały wyciągnięte w stosunku do dyrektorów-nieuków? To są szkoły wymuszeń i rozbojów! Rodzice! Nie pozwólcie na podwójne opodatkowywanie edukacji waszych dzieci. Już płacicie na oświatę publiczną, czego potwierdzeniem jest wasz każdego roku wypełniany PIT. Nie musicie wpłacać szkole, jej radzie rodziców nawet 10 groszy! Walczcie w gimnie, powiecie o to, by to samorządy zatroszczyły się o środki na funkcjonowanie placówek, do których uczęszczają wasze dzieci. Nie pozwólcie na takie manipulacjie, rozboje i wymuszenia ze strony dyrektorów szkół czy wychowawców klas. One są nie tylko naganne społecznie, ale stanowią ewidentne naruszanie prawa.



(źródło:http://men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=3005%3Awstrzymywanie-uczniom-wydawania-wiadectw-jest-niedopuszczalne&catid=272%3Aministerstwo-komunikaty-i-wyjanienia-men&Itemid=355)

17 czerwca 2012

Naukowcy też rozegrali mecz: interdyscyplinarni kontra intradyscyplinarni



do którego przygotowania trwały od czasów Augusta Comte'a. Dawniej co kilka dziesięcioleci, a współcześnie to już co kilka nawet lat odbywają się kolejne mistrzostwa EURO-NAUKOZNAWCÓW, w czasie których poszczególne ekipy tylko wymieniają zawodników swoich drużyn, mając nadzieję na wygraną. Właśnie otrzymaliśmy tom - relację z meczu, który może nie rozpalił tak wielkich emocji, jak wczorajszy Polska-Czechy we Wrocławiu, ale i ten odbył się w tym mieście kilka miesięcy temu. Wynik jest zresztą podobny. Natomiast niewatpliwie wywołane jego treścią emocje i myśli jeszcze długo będą wpisywać się w nasze badania naukowe. Wkrótce kolejny, wielki mecz w Toruniu, któremu patronuje Komitet Nauk Pedagogicznych PAN.

Pewnie ktoś zapyta - a w co grali i o co? Rywalizacja naukowców dotyczyła sporu między dwoma, umownie dającymi się tak określić, zespołami badaczy na boisku problemowym nauk humanistycznych i społecznych. Po raz kolejny spotkały się drużyny INTERDYSCYPLINARYSTÓW z INTRADYSCYPLINARYSTAMI. Zawodnicy "biegali" ze swoimi poglądami, teoriami, paradygmatami, dyskursami, a nawet metaforami za wspólną "piłką", jaką jest NAUKA, by strzelić przeciwnikowi gola.



Nie mogliśmy oglądać tego meczu, bo niestety, nie było bezpośredniej transmisji TVP1, ani TVP2. Nie zainteresowała się nim żadna telewizja, więc pozostała nam najpierw kablowa (jedna pani drugiej pani), aż wreszcie ukazała się książka, w której znajdziemy relację z jego przebiegu. Wprawdzie pięknie wydana przez Oficynę IMPULS rozprawa pod redakcją trzech profesorów: pedagog – prof. Marii Dudzikowej i dwóch filozofów – profesorów Adama Chmielewskiego i Adama Groblera pt. „Interdyscyplinarnie o interdyscyplinarności. Między ideą a praktyką” (Kraków 2012) nie może oddać temperatury toczącego się jesienią 2011 r. meczu, to jednak mamy możliwość przestudiowania taktyki obu drużyn, ich trenerów i zawodników. Nie jest bowiem bez znaczenia to, kto jest na "boisku" sporu, z jaką wiedzą, umiejętnościami i "strzelnością", a więc skutecznością przekonywania innych do swojej argumentacji, by ten mecz wygrać.

Przywołana tu relacja z "meczu" jest też przykładem na to, jak budować zespół na mistrzostwa nie tylko Euro 2012, ale i WORLD 2050. Myślenie kategoriami tożsamości narodowej zawodników, jak chciałby tego poseł Jan Tomaszewski, a co odpowiada poglądom zwolenników unifikacji naukowych dyscyplin, okopujących się w ramach własnych pojęć i przedmiotów badań, jest błędem z punktu widzenia potrzeby dążenia do pełniejszego poznawania świata (do wygrania meczu). Dzisiaj niektórzy naukowcy nie mają wątpliwości, że lepiej jest walczyć o sukces, dysponując w zespole zawodnikami z różnych klubów (nauk) i różnych paradygmatów (krajów, kultur, filozofii, teorii, narzędzi poznawczych itp.), niż gonić za "piłką" w zespole jedynie słusznej i godnej w sensie pozytywistycznym nauki wraz z „jej” metodologią badań.

Nie chodzi tu o żadne „zmącenie gatunków” poznania w humanistyce i naukach społecznych, ale o wypracowanie w różnych wspólnotach myślowych, nowych, często biegnących w poprzek celów i problemów badawczych. Raz jest się na prawym skrzydle, ale za chwilę może warto zagrać na lewym i zobaczyć, jak z tej perspektywy można podawać piłkę czy strzelać bramki. Tak, jak język każdej dyscypliny inaczej profiluje przedmiot swoich badań, to jednak wszyscy zawodnicy z danej drużyny, chcąc strzelić przeciwnikowi (niewiedzy) gola, muszą strzelać do tej samej bramki, a więc zbudować sobie jej obraz, burząc granice poznania jakie istnieją między reprezentowanymi przez nich dyscyplinami, by stworzyć nową strategię walki o poznanie istoty zjawisk (prawdę).

Wystarczyło popatrzeć na wczorajszy mecz Polska-Czechy, by dostrzec, że nie grały w rywalizujących ze sobą zespołach jednorodne tożsamościowo osoby, ale właśnie składy międzynarodowe, międzykulturowe, co w nauce określane jest mianem – interdyscyplinarności. Żaden z zespołów nie zamknął się w "getcie" profesjonalnej specjalności, ale wręcz odwrotnie, włączył zawodników różnych kultur i kwalifikacji tak, jak w interdyscyplinarnych zespołach badawczych znajdują się psycholodzy, socjolodzy, genetycy, medycy czy pedagodzy itp.
(rys. Hani - 5 lat)


W otwartym świecie, w którym możliwe jest przekraczanie granic państwowych, administracyjnych, kulturowych, społecznych, ekonomicznych, oświatowych itp., wąskiej maści specjaliści stają się ignorantami tam, gdzie uważają się za znawców, zaś niechętni do konfrontowania własnych twierdzeń i teorii z wynikami uzyskiwanymi na gruncie „dyscyplin pokrewnych” (s. 56) - przejawiają postawę sekciarską, a więc obcą otwartej i krytycznej postawy naukowej. Mądry trener nie tworzy swojej drużyny zgodnie z jednym kryterium – np. tożsamości narodowej, plemiennej, gdyż w ten sposób prowadziłby do klęski - banałów, truizmów,, fikcji, pozorów czy iluzji.

Tak jak umiędzynarodowienie drużyn narodowych jest specyfiką współczesnych przedsięwzięć sportowych, tak komplementarność badań wielu specjalistów (zawodników) pracujących nad wspólnie określonym celem pozwala na jego osiągnięcie. Wśród buszujących na pograniczach nauk zmobilizowane zostały siły na rzecz lepszego rozumienia i rozróżniania poglądów, teorii, założeń, koncepcji i paradygmatów innych nauk, by wiedzieć, komu „podawać piłkę”. Nic dziwnego, że coraz silniej rozwijają się modele socjologii czy pedagogiki otwartej na różnorodność i inne dyscypliny. W drużynie interdyscyplinarnej dobrze określony problem badawczy wymaga rozwiązania go przez zawodników reprezentujących różne dyscypliny naukowe, ale zarazem sięgających do korzeni człowieczeństwa.

Kto wszedł do uczestniczącej w tych mistrzostwach drużyny - teamu trenerskiego: Dudzikowa, Grobler, Chmielewski? – Proszę bardzo, tak znakomici zawodnicy, jak:

Napastnicy:
Jadwiga Mizińska upominająca się o duszę (Kore) jako czynnik scalający (uduchowiający) współczesne nauki.

Krzysztof Kułakowski – przemieszczający się między socjologią a fizyką;

oraz

Elżbieta Tarkowska, która potrafi zaskoczyć każdego pozytywistę przykładami interdyscyplinarności dystrybutywnej i tej w słabszym sensie w polskiej socjologii.

Z lewej flanki mamy rozgrywającą tekstem o sytuacji problematycznej interdyscyplinarności w naukach społecznych i humanistycznych - Marię Dudzikową, zaś na prawym skrzydle - Adama Groblera metodologiczne aspekty interdyscyplinarności na przykładzie filozofii eksperymentalnej.

Środkiem znakomicie, błyskotliwie i erudycyjnie atakuje Joanna Rutkowiak wędrując po naukach pomocnych pedagogice.

A propos pomocy, to mamy w tym zespole:

Marię Czerepaniak-Walczak, która znakomicie odsłania w dialogu z córką (biofizykiem) osobliwość badań interdyscyplinarnych przez konfrontację podejść w naukach ścisłych i przyrodniczych z naukami humanistycznymi;

Na obronie zostali usytuowani: Michał Wierzchoń, Jarosław Orzechowski i Jakub Barbasz, którzy piszą o interdyscyplinarności w naukach kognitywnych.

W bramce godności drużyny bronił Robert Poczobut z tekstem o interdyscyplinarności i pojęciach pokrewnych. Rezerwowym bramkarzem został Adam F. Kola, który opisuje przygody młodych akademików z interdyscyplinarnością.

Na ławce rezerwowej znaleźli się:
Katarzyna Budzyńska, Kamila Dębowska-Kozłowska, Magdalena Kacprzak i Maria Załęska, które potrafią rozgrywać naukowy dyskurs badaniami nad argumentacją i perswazją; Piotr Bukowski z analizą interdyscyplinarnych aspektów przekładoznawstwa; Ewa Miczka pisząc o interdyscyplinarnych aspektach w tworzeniu reprezentacji dyskursu oraz Joanna Golonka przedstawiająca doświadczenia interdyscyplinarności w nauce badaczy-pedagogów.


W drużynie przeciwnej, wśród zawodników są zwolennicy intradyscyplinarności, monodyscyplinarności, unifikacji – „geodezyjności” nauki, jej bezduszności – odduchowienia poszczególnych dyscyplin.

W ataku trener wystawił środkowego napastnika - Włodzimierza Galewicza, który tłumaczy powody abstrakcyjności interdyscyplinarności i konieczności filozofów w komisjach bioetycznych;

Prawym, ofensywnym pomocnikiem został Adam Chmielewskirozpraszając uwagę przeciwników scjentyzmu płodnością badań w naukach o człowieku. Odwraca zatem uwagę od mody na interdyscyplinarność trzema faulami minionego stulecia, a mianowicie ciosem od Mikołaja Kopernika, nakładką zadaną przez Darwina i uświadomioną nieświadomością za Freudem;
(fot. z transmisji TVP1 meczu Polska-Czechy)


Lewym, ale defensywnym pomocnikiem okazała się Karolina Konopczak z „iluzją-euro” jako problemem społecznym;

Środkowym pomocnikiem był Michał Konopczak, który pisze o badaniach nad rozwojem systemu finansowego.

W obronie znaleźli się Karolina Charewicz-Jakubowska, która rekonstruuje debatę wokół pojęcia obrazu i wizualności, Dominik Antonowicz analizujący instytucjonalizację badań nad szkolnictwem wyższym oraz Aleksander Kobylarek piszący o (nie)możliwej zmianie pokoleniowej w polskiej nauce.

W bramce zaś został obsadzony: Krzysztof Ratajczak z tekstem pt. Czy nie jest możliwe uprawianie badań historycznych bez interdyscyplinarności?

Na ławce rezerwowej znaleźli się: Agata Kozak i Jacek Gulanowski, którzy zdają sprawozdanie z działalności Interdyscyplinarnego Koła Naukowego Variograf oraz Ogólnopolskiej Studenckiej Konferencji Naukowej Talenty.



Mimo tak znakomitego zespołu "INTERDYSCYPLINARNYCH" wynik tego meczu jest taki, jak Polska-Czechy, czyli 0:1. Trener "pedagogiczna smuta" będzie musiał przeanalizować, dlaczego jego zespół interdyscyplinarności badań naukowych nadal przegrywa z neopozytywistami. Wcześniej ukazała się przecież książka z debaty, którą zarejestrowali Witkor Żłobicki i Rafał Włodarczyk - też z Wrocławia. Czy ktoś w tym meczu uczestniczył? Kto tam wygrał? Zdaje się, że wynik był jak Rosja-Grecja, czyli też 0:1.Czekamy zatem na kolejne mistrzostwa.