01 września 2011

Rozgrywanie karty wyborczej sześciolatkami

nie jest dobrym pomysłem, gdyż debata na ten akurat temat jest uważnie śledzona przez opinię publiczną, a ta nie lubi, jak się ją wystawia do wiatru. W przeddzień inauguracji roku szkolnego 2011/2012 w relacji z konferencji prasowej MEN dziennikarze „Wiadomości TVP” poinformowali opinię publiczną, że już do 84% szkół uczęszczają dzieci sześcioletnie. Nie obyło się rzecz jasna bez wypowiedzi na ten temat Katarzyny Hall: "Do 84 proc. szkół podstawowych uczęszczają dzieci sześcioletnie, które uczą się w klasach pierwszych lub w tak zwanych zerówkach - poinformowała minister edukacji Katarzyna Hall w środę w Sejmie.

http://www.portalsamorzadowy.pl/edukacja)

To ciekawy zabieg public relation, bowiem takie dane zlewają się w potoku informacji z przeświadczeniem, że 84% dzieci sześcioletnich uczęszcza do szkół podstawowych. W rzeczywistości liczba ta wynosi ok. 17%. Nie jest zapewne nieprawdą to, że 84% szkół ma w swoich pierwszych klasach po 2-3 sześciolatków. Tak było zapewne i przed 5 laty. Tyle tylko,że nie jest to równoznaczne z tym, że w 84% szkół są klasy z 6-latkami. Tylko uważni obserwatorzy sceny politycznej wiedzą, że od kilku miesięcy, tak MEN, jak i władze samorządowe - a więc organy prowadzące szkoły, informowały o zupełnie innym poziomie nasycenia szkół dziećmi w tym wieku od 1 września 2011. Ministerstwo edukacji szacowało, że do szkół trafi w sumie 25% sześciolatków. Jest to niewątpliwie więcej, niż w roku ubiegłym (9%), ale jakże mało w stosunku do hucznych zapowiedzi o przygotowaniu systemu szkolnego do kształcenia małych dzieci.

Minister K. Hall zapowiada, że jej "reforma" będzie kontynuowana, a więc od niej nie odstąpi. O ile polityków Platformy Obywatelskiej interesują wyniki sondażowe dotyczące ich popularności, o tyle zupełnie nie obchodzi ich to, co na ten temat sądzą Polacy, co sądza rodzice 6-latków! MEN idzie w zaparte, a każdego, kto sądzi inaczej, odsądza od czci i wiary. Wspierają resort - potoczni psycholodzy, którzy chyba sami nie mają dzieci i nie studiowali w naszym kraju pedagogiki wczesnoszkolnej, komentarzami w stylu: Dzieciństwo jest przez rodziców uznawane za beztroskie i pełne zabawy. Dlatego chcą odroczyć swoim dzieciom wszystkie obowiązki, a szkoła niewątpliwie takim obowiązkiem jest. Tak więc rządzący nie przejmuja się tym, że w świetle sondażu TNS OBOP: 72 proc. badanych uważa, że szkoły nie są dobrze przygotowane na ich przyjęcie. Przeciwnego zdania jest tylko 13 proc. ankietowanych. 69 proc. respondentów twierdzi, że nie tylko szkoła, ale też dzieci w tym wieku nie są jeszcze gotowe do nauki. (http://www.rp.pl/artykul/111604,710122-Sondaz-TNS-OBOP-Szesciolatki-do-szkoly--.html)

Trzeba zatem dalej straszyć obywateli, rodziców tym, że ich dzieci z roczników 2005 i 2006 czekają trudności nie tylko w przyszłym roku szkolnym, skoro w klasach zamiast 380 tys. będzie blisko 700 tys. uczniów, ale także podczas ich późniejszych starań (po ukończeniu edukacji podstawowej) o miejsce w gimnazjum, jak i w szkołach ponadgimnazjalnych, a potem na studiach stacjonarnych w uczelniach publicznych.

Największą liczbę sześciolatków wśród pierwszoklasistów odnotowano w województwie mazowieckim i pomorskim. Natomiast najmniejszą w województwach lubuskim i opolskim. Ciekawe, jakie są tego powody?