04 lutego 2011

Jak wzmacnia się ustawową patologią patologię w szkolnictwie wyższym


Czytacie Państwo sprawozdania z obrad sejmowej komisji, w której rozstrzygają się losy prawa o szkolnictwie wyższym? NIE? To może poczytajcie (Biuletyn nr: 4578/VI). Ja zadałem sobie ten trud i własnym oczom nie wierzę, że można wprowadzaniem rozwiązań patologicznych walczyć z patologią w szkolnictwie wyższym.

W pracy Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, która obradowała w dn. 18 stycznia 2011 r. nad projektami ustaw o szkolnictwie wyższym wiele postulatów środowisk akademickich nie zostało uwzględnionych. W toku obrad zajmowano się sprawami, które budziły kontrowersje, bądź wnioskami, jakie były zgłaszane ze strony posłów.

W projekcie ustawy pojawiła się redefinicja studiów stacjonarnych, które tej pory wymagały realizacji zajęć w siedzibie uczelni. Teraz stwierdza się, że będą to studia, na których co najmniej 50% zajęć będzie musiało odbywać się w obecności studentów i nauczyciela akademickiego, zaś pozostałe 49% zajęć nie wymaga obecności tych dwóch podmiotów. Innymi słowy otwieramy się na kształcenie na odległość już na poziomie ustawy, a nie rozporządzenia ministra, które regulowało, ile maksymalnie czasu z planu zajęć może być realizowane w trybie kształcenia zdalnego.

Kolejną zmianą jest odejście od stosowanych dotychczas na wszystkich kierunkach studiów standardów kształcenia na rzecz wprowadzenia krajowych ram kwalifikacji. Takowe pozostaną tylko w kształceniu nauczycieli, czym zresztą uniwersytety i akademie jak dotychczas niechętnie się zajmują, nie godząc się na ich zmianę. Standardy pozostają też na kierunkach, które są regulowane poprzez przepisy Unii Europejskiej, a więc dla kształcenia w takich zawodach jak: lekarz, położna, pielęgniarka, architekt.

Przewodnicząca Komisji – poseł Krystyna Łybacka z SLD zwróciła uwagę, że wraz z powyższą reformą mogą ulec likwidacji studia wychowania fizycznego, gdyż władze uczelni mogą w ramach oszczędności wykluczyć z planów kształcenia zajęcia z kultury fizycznej. Stracą zatem pracę akademicy, którzy dotychczas prowadzili zajęcia z wychowania fizycznego. Zagrożenie to wynika także z faktu, że w dalszych częściach projektu ustawy rezygnuje się także ze stypendium za osiągnięcia sportowe. Jeśli połączymy te dwa fakty, pojawia się ogromna obawa, że może nastąpić likwidacja studiów wychowania fizycznego. Minister B. Kudrycka stwierdziła, że nie ma potrzeby martwić się o to, gdyż ona wprowadzi aktem wykonawczym w ramach ram kwalifikacyjnych obowiązek uwzględnienia w kształceniu także kondycji fizycznej studentów.

O trosce resortu o „wysoką” jakość polskich uniwersytetów świadczy także to, że nastąpiło obniżenie z dwunastu do dziesięciu kierunków w przypadku, kiedy uczelnia nosi miano bezprzymiotnikowego uniwersytetu lub uniwersytetu technicznego. Brawo Droga na skróty! To może zmniejszyć jeszcze do 6, a będzie z tego plaster miodu!

Pani min. B. Kudrycka postanowiła ograniczyć uczelniom publicznym ich prawa do autonomii. Kiedy chcą zwiększania limitu przyjęć na studia powyżej 2%, to wymaga to zgody ministra. W sytuacji niżu demograficznego, kiedy konkurencja pomiędzy uczelniami jest bardzo silna, niemożność zwiększania liczby studentów studiów stacjonarnych w dużo lepszych od szkół prywatnych uczelniach publicznych stanowi sztuczne tłumienie owego popytu i tak naprawdę zmusza kandydatów do wybierania odpłatnych studiów w szkolnictwie niepublicznym. Brawo! Cóż za troska o wyrównywanie szans edukacyjnych młodzieży! Widać, że Platforma Obywatelska wraz z SLD chcą, by nasza młodzież, szczególnie ta z uboższych środowisk, nie studiowała bezpłatnie, tylko kupowała bilet do akademickiego "raju" w szkolnictwie niepublicznym.

Kolejna kwestia, która potwierdza dążenie obecnego ministerstwa do utrzymania przy życiu tych patologicznych wyższych szkół zawodowych, które nie spełniają wymogów zatrudnienia minimalnej liczby profesorów - doktorów habilitowanych i doktorów. Zamiast właśnie dążyć do zamykania tych pseudoszkółek, walczyć z pozoranctwem, tandetą i oszustwami, jakie rozpleniły się w tym zakresie w szkolnictwie niepublicznym, ale i częściowo także w zawodowym szkolnictwie państwowym, wprowadza się tzw. zamienniki w przypadkach uczelni, które prowadzą studia pierwszego stopnia o profilu praktycznym. W myśl tej zmiany nauczyciela akademickiego posiadającego stopień doktora habilitowanego można będzie zastąpić dwoma osobami posiadającymi stopień naukowy doktora, zaś z sytuacji braku doktorów lub niechęci do ich zatrudniania ze względu na oszczędzanie (dla podwyższania zysków) . w takich samych uczelniach będzie można doktora zastąpić dwiema osobami, które posiadają tytuł zawodowy magistra oraz doświadczenie zawodowe związane z zawodem wykonywanym poza uczelnią. Tego typu wymienniki będą mogły objąć 50% składu tzw. minimum kadrowego. Brawo! Wyższa jakość kształcenia ma być uzyskana kosztem niższej jakościowo kadry? To jest dopiero fenomen! Powracamy do socjalistycznej formuły "wyrobów czekoladopodobnych". Teraz będą "kadry naukowopodobne".


Pojawia się kolejny element psudotroski o jakość kształcenia, w postaci zapisania w ustawie obowiązku monitorowanie karier absolwentów.

W ustawie wreszcie pojawia się promotor pomocniczy w przewodzie doktorskim może, którym może być osoba posiadająca stopień naukowy doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej i nieposiadająca uprawnień do pełnienia funkcji promotora w przewodzie doktorskim. Czyżby tu chodziło o to, by odciążyć profesorów i doktorów habilitowanych od ich dotychczasowych obowiązków pracy z kadrą? Ten projekt zmian oprotestował poseł PiS Ryszard Terlecki słusznie wskazując na to, że: Wprowadzenie proponowanych przepisów spowoduje obniżenie poziomu szkolnictwa wyższego. Poza tym ośmieszają one resort nauki i szkolnictwa wyższego. W ogóle są one bezsensowne, ponieważ doktorów jest nadprodukcja. Nie ma żadnego powodu, aby doktorów zastępować magistrami.
Wniósł zatem o wykreślenie tego nonsensu. Niestety, w wyniku głosowania jego wniosek przepadł (14 głosów za, 17 przeciwnych, 2 wstrzymujące się)

Wreszcie zamienia się nazwę Państwowej Komisji Akredytacyjnej na Polską Komisję Akredytacyjną, by była włączona w europejski system akredytacji szkół wyższych. Pojawił się jednak dość kuriozalny przepis, odchodzący od dotychczasowej tradycji, że członkiem Polskiej Komisji Akredytacyjnej może być doktor. Poseł Górski z PiS proponował, aby w art. 48 ust. 3 wyraz „doktor” zastąpić wyrazami „doktor habilitowany”. Jak twierdził: Proponowany przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przepis wskazuje, że członkiem Polskiej Komisji Akredytacyjnej może być nauczyciel akademicki posiadający co najmniej stopień doktora. Jeśli Komisja ma dbać o wysoki poziom szkolnictwa wyższego, to doktor powinien być zamieniony na doktora habilitowanego. Proszę państwa, Polska Komisja Akredytacyjna ma oceniać wprowadzanie kierunków studiów na uczelniach wyższych i pośrednio decydować o wydaniu pozwolenia na wprowadzenie takich kierunków. Osoby ze stopniem doktora nie zawsze mają należyte doświadczenie i kompetencje jako nauczyciele akademiccy, aby móc adekwatnie oceniać np. prowadzenie wykładów akademickich, prowadzenie seminariów magisterskich czy prowadzenie studiów doktoranckich. Zresztą pragnę zwrócić uwagę, że nawet nie mają oni formalnie kompetencji do prowadzenia takich zajęć. W związku z tym, dbając o to, aby Polska Komisja Akredytacyjna mogła właściwie wypełniać swoje obowiązki, abyśmy nie musieli wstydzić się za jej decyzje, wnoszę jak na wstępie.

Zaprotestowała przeciwko temu minister B. Kudrycka: Nie byłabym takiej złej myśli jak pan poseł Górski i nie oceniałabym tak źle doktorów. Wydaje się, że osoby, które mają stopień doktora, są wystarczająco kompetentne, aby oceniać jakość dydaktyki, przecież nie na poziomie studiów doktoranckich, tylko na poziomie studiów magisterskich lub studiów licencjackich. Chciałabym też dodać, że w związku z ogromnymi kompetencjami Polskiej Komisji Akredytacyjnej nie jest łatwo znaleźć osoby, który chcą się mocno angażować w jej prace. To po pierwsze. Wiąże się z tym bardzo dużo obowiązków związanych z wyjazdami. Po drugie, będziemy dążyć do profesjonalizacji Polskiej Komisji Akredytacyjnej w ten sposób, że będziemy próbowali doprowadzić do zatrudniania merytorycznych prawników i innych osób, które podwyższą dotychczasową jakość pracy Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Z naszych analiz raportów przygotowywanych przez Komisję – zawsze zatwierdza je prezydium, w skład którego wchodzą doktorzy habilitowani, jak chce pan poseł – wynika, że jakość raportów przygotowywanych przez doktorów nie jest gorsza od tych, które przygotowują doktorzy habilitowani.

Niestety, i ten wniosek opozycji został odrzucony w głosowaniu (14 głosów za, 19 przeciwnych, brak wstrzymujących się).

Odchodzi się od zatwierdzania statutu uczelni przez ministra. Teraz to będzie wolna amerykanka pseudoprawnych regulacji. Proponuje się także, by statut uczelni publicznej mógł przewidywać zamiast senatu inny organ kolegialny. Uczelnia może powoływać rektora albo w drodze wyboru, jak do tej pory, albo w drodze konkursu, przy czym rektorem może być osoba posiadająca co najmniej stopień doktora. To kolejna bardzo "poważana" zmiana w odniesieniu do szkolnictwa publicznego.

Przedstawiciel państwowych wyższych szkół zawodowych postulował o przeanalizowanie możliwości pozostawienia biernego prawa wyborczego tzw. drugoetatowcom i tym pracownikom, którzy ukończyli 65 rok życia. Uczelnie zawodowe prowadzą przecież tylko działalność dydaktyczną, w związku z tym mogłyby korzystać z doświadczeń profesorów, którzy nie mają już prawa wyborczego w uczelni akademickiej, a w uczelni zawodowej jeszcze mogłaby posiadać. Kogo to jednak obchodzi?

Oj, kwiatków ci jest tam dostatek, a nawet "-lub czasopisma".