06 grudnia 2010

Pedeutologiczny czasopracomierz














Wiktor Wojciechowski, Lech Kalina i Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju stwierdzają w swoim raporcie m.in., że czas pracy polskich nauczycieli jest jednym z najniższych wśród ogółu nauczycieli państw OECD, skoro na dydaktykę poświęcają oni zaledwie 513 godzin rocznie (średnia dla OECD wynosi 786 godzin rocznie). Ciekaw jestem, jak te dane zostały przez tych panów wyliczone, bo o metodologii nie ma ani słowa. Natomiast grozą wieje, kiedy przeczyta się wnioski, jakie adresują zapewne do polityków oświatowych. Ich troską jest takie posiłkowanie się cząstkowymi wskaźnikami oświatowymi, by wskazać rządzącym możliwe źródła oszczędności. Piszą bowiem:

Gdyby nauczyciele w Polsce poświęcali na prowadzenie zajęć tyle czasu, co ich koledzy za granicą, dydaktyką zajmowałoby się 273 tys. pedagogów, tj. o 148 tys. ( 35 proc.) mniej niż teraz. (…) Natomiast redukcja zatrudnienia nauczycieli dawałaby ogromne oszczędności dla budżetu. Szacunki Banku Światowego pokazują, że podniesienie pensum dydaktycznego nauczycieli w Polsce z 18 godzin do 24 godzin tygodniowo, a więc wciąż poniżej średniej dla krajów OECD, oznaczałoby redukcję etatów o 70 tys. czyli o 14 proc. Ten ruch oznaczałby oszczędności około 1,6 mld złotych rocznie dla budżetu państwa. (Szkołę mą widzę kosztowną, Forum Obywatelskiego Rozwoju, Warszawa, 14 października 2010 r., s. 6)

Ciekawe, że wybitny ekspert w zakresie pedagogiki porównawczej i pedeutolog z Czeskiej Akademii Nauk prof. Jan Průcha, który wydał w Polsce podręcznik z tej dyscypliny w 2004 r. pisze, że i w tym kraju dyskutuje się o problemie obowiązków zawodowych nauczycieli i czasu jaki im poświęcają. Jak wykazały badania: obowiązki nauczycieli czeskich szkół publicznych, zarówno na poziomie szkół podstawowych, jak i średnim są mniejsze niż średnie wartości tych obowiązków w krajach OECD. (…) I tak np. we Francji roczny czas pracy nauczycieli szkół podstawowych wynosi 944 godziny rocznie, a w Czechach (stan z 1993 r.) 793 godziny, natomiast średnia krajów OECD jest równa 858 godzinom w roku. (Pedagogika porównawcza, Warszawa 2004, s. 112).

Widzimy więc, że jedni wyliczają średnią dla wszystkich nauczycieli, inni uwzględniają różnice w czasie pracy w zależności od typu szkoły. Profesor jednak stwierdza, że faktycznego czasu pracy nauczycieli nie da się ocenić jedynie na podstawie ustalonych obowiązków związanych z nauczaniem, ponieważ w ramach zawodu wykonują oni także inne prace – np. sprawdzają prace domowe uczniów, kontaktują się z rodzicami itp., a to w sumie wymaga zwiększonego nakładu czasu związanego z pracą. (tamże, s. 113)

Od września 2010 r. nauczyciele w szkołach podstawowych muszą realizować dodatkową godzinę tygodniowej pracy w szkole, zaś w gimnazjach dwie godziny, prowadząc kółka zainteresowań, zajęcia wyrównawcze, dyżurując w świetlicy czy prowadząc wycieczki. Określają te godziny: "halówkami" (od nazwiska minister edukacji Katarzyny Hall), "karcianymi" albo "darmowymi". MEN komunikuje jednak, że prowadzi badania nad czasem pracy nauczycieli, by mieć argument na rzecz podniesienia lub uelastycznienia ich pensum godzinowego. Nic gorszego przydarzyć się pedagogom nie mogło, gdyż co jak co, ale precyzyjne wyliczenie czasu pracy nauczycieli nie jest ani możliwe, ani rzetelne, ani też sensowne z wielu zresztą powodów. Podchody w tym zakresie czyniono także w czasach PRL. Wówczas stosowano metodę fotografii czasu pracy.

Od kilkunastu lat nauczyciele odpowiadają na pytanie: Ile godzin tygodniowo poświęcasz zazwyczaj, poza obowiązkami dydaktycznymi w szkole, na każdą z wymienionych poniżej prac?:
- przygotowanie oraz ocena prac pisemnych i sprawdzianów;
- czytanie oraz ocena prac uczniów (prac domowych i in.);
- przygotowanie do zajęć;
- dodatkowe pozalekcyjne zajęcia z uczniami;
- zebrania z rodzicami;
- profesjonalne samokształcenie;
- obowiązki związane z wychowawstwem;
- pozostałe prace administracyjne.
(s.113)

Dlaczego czas pobytu nauczyciela w klasie nie podlega takiemu samemu mierzeniu, skoro jedni nauczyciele przychodzą na zajęcia i odpoczywają, spożywają posiłek, na chwilę wychodzą z klasy, a inni organizują uczniom pracę w małych grupach (jakież to teraz modne), więc oni sami zajmują się sobą i tematem? Z powyższego katalogu czynności wynika, że pracę nauczyciela traktuje się jak urzędniczą albo jak w manufakturze czy szwalni. Dlaczego pojawia się w tych czynnościach profesjonalne samokształcenie? Wiadomo, bo tylko takie można udokumentować. Jeśli nauczyciel napisze, że raz w tygodniu uczęszcza na lekcję języka angielskiego, to można mu ją zaliczyć, natomiast jak czyta książkę, prasę, ogląda film, a już nie daj Boże idzie do teatru, to z samokształceniem nie ma to nic wspólnego. Czyżby? Jak nauczyciel języka polskiego lub historii idzie do teatru, to jest to jego czas wolny, czy także czas aktywności związanej z jego profesją? Jak ogląda telewizję lub czyta „Vivę” to się relaksuje, a jak czyta „Bliżej Przedszkola” to się samokształci?

Jak sprawdzić, ile tak naprawdę czasu poświęca na przygotowanie testów, sprawdzianów, a ile na poprawę prac egzaminacyjnych? Jak pomierzyć myślenie, zastanawianie się, fazę inkubacji pomysłów na zajęcia? Czy jak jedzie autobusem i o tym myśli, to powinien odnotować jako czas drogi ze szkoły do domu, czy także czas przygotowania się do kolejnych zajęć? Jak nauczyciel spotka się z rodzicem swojego ucznia i porozmawia z nim o szkole, to mimo, iż nie jest to czas zebrania, może to sobie zaliczyć, czy nie powinien? Nie ma obiektywnych kryteriów do tego pomiaru, bowiem praca nauczyciela jest także sztuką, ciągiem czasami przerywanych innymi czynnościami form aktywności psychicznych, duchowych, które są niewymierne. Jak mierzyć zatem imponderabilia?

Papier jest cierpliwy, więc można na nim odnotować, co się żywnie podoba, a naukowcy na zlecenie MEN niech wyliczają z tego średnią. Proponuję zacząć od pomiaru czasu pracy zawodowej minister edukacji, która nie ma w ogóle czasu dla siebie. Wystarczy spojrzeć na stronę MEN, by przekonać się, w ilu musi być miejscach, jak musi do nich dojechać, z ilu osobami musi się spotkać, czym musi zarządzać itp. Jeśli włączymy do tych badań aktywność wiceministrów, kuratorów, dyrektorów departamentów, wizytatorów, moderatorów, ewaluatorów itd., itd., to zawyżą nam średnią czasu pracy wszystkich nauczycieli w krajach OECD. Oni przecież też są nauczycielami.

A może nasi naukowcy wymyślą urządzenie na wzór ciśnieniomierza do badania czasu pracy nauczyciela? Taki pedeutologiczny czasopracomierz przydałby się każdemu z nas. Koniecznie musi być sprzężony z badaniem pracy mózgu, bo bez tego wszystkie dotychczasowe wyniki niewiele są warte.

(zob też: http://wyborcza.pl/1,75248,8459671,Nauczyciele_w_szkole_dluzej__Uczniowie_zadowoleni_.html#ixzz11NdXN64C;
Psychospołeczne warunki pracy polskich nauczycieli. Pomiędzy wypaleniem zawodowym a zaangażowaniem, red. Jacek Pyżalski, Dorota Merecz, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2010)