19 grudnia 2010

O kryzysie w szkolnictwie wyższym


Przedświątecznie aż roi się od artykułów i debat na temat kryzysu szkolnictwa wyższego w Polsce. Nie ukrywam, że także w korespondencji od moich koleżanek i kolegów z innych ośrodków akademickich przebija troska i niepokój o to, co czeka nas w Nowym Roku – 2011. Zapewne ważnym głosem w tych analizach jest tekst Przemysława Wilczyńskiego „Dobrze, ale nie tragicznie”, wywiad z prof. Tadeuszem Gadaczem pt. „Z karabinami na sznurku” oraz Natalii Sromek „Raport trzeciego stopnia”, jakie ukazały się na łamach najnowszego wydania „Tygodnika Powszechnego” (2010 nr 51).

Przemysław Wilczyński ocenia stan naszego szkolnictwa po 21 latach jako z jednej strony fascynujący efekt zaistniałej rewolucji edukacyjnej, która wyraża się w objęciu kształceniem akademickim ponad 2 milionów Polaków oraz włączeniem naszego szkolnictwa w struktury i procesy mające miejsce na tym poziomie edukacji całego systemu europejskiego, a z drugiej strony dostrzega, jak sielankowy pejzaż polskiej nauki przesłaniają zjawiska pozoranctwa jakości kształcenia, emigracja zarobkowa najzdolniejszych, młodych naukowców w wyniku fatalnej polityki kadrowej w uczelniach publicznych (bo w niepublicznej nie ma żadnej poza zatrudnianiem w nich nauczycieli akademickich w granicach jedynie koniecznego minimum dydaktycznego) oraz niski poziom wyników badań naukowych mierzony wskaźnikiem liczby publikacji w zagranicznych czasopismach i bardzo dalekie miejsca w rankingach międzynarodowych tzw. uniwersytetów flagowych.

Autor ten potwierdza, że głównym motywem powstawania uczelni prywatnych w Polsce jest czynnik ekonomiczny, które nieprzypadkowo oferują jedynie kształcenie na kierunkach humanistycznych i społecznych, bo najmniej kosztownych dla właścicieli, ale za to najbardziej dla nich rentownych i pozwalających naukowcom z uczelni publicznych na poprawę własnej sytuacji materialnej. Przywołana w tym artykule wypowiedź prof. Ł. Turskiego nie pozostawia złudzeń: Kolejne następstwo – a może główna siła sprawcza? – edukacyjnego boomu to lawinowy wzrost liczby prywatnych uczelni. – Wielki polski sukces przerabiany na wielką klęskę (…) Ta armia studentów jest uczona w sposób skandaliczny. Spora część uczelni prywatnych to po prostu edukacyjne oszustwo. (s.4) Wilczyński wskazuje także na to, jak polskie środowisko naukowe ni potrafi konkurować o środki na badania w kraju, jak i poza jego granicami. Amatorszczyzna w zarządzaniu sprawia, że bezsensownie tracone są środki budżetowe na nic nie znaczące projekty badawcze oraz zachęcamy młodych naukowców do publikowania marnych rozpraw w jeszcze marniejszych czasopismach, byle tylko upozorować, że coś się robi.

Oliwy do ognia krytyki dolał wybitny polski filozof prof. Tadeusz Gadacz, który ma żal do władz naszego państwa, że ten potężny wzrost liczby osób studiujących nie pociągnął za sobą wyraźnego zwiększenia nakładów na naukę i na zatrudnianie w uczelniach naukowców. Od momentu, kiedy polskie uczelnie weszły w obieg boloński, od kiedy zaczęły do Polski spływać środki finansowe z Unii, mam poczucie – mówi profesor – permanentnie wzrastającej biurokratyzacji, która obciąża nie tylko kadry administracyjne, ale przede wszystkim dziekanów, rektorów, dyrektorów instytutów i samych uczonych. (…) Uczelnie zmieniły się w coś w rodzaju Benthamowskiego panopticum, gdzie sprawozdawczość, mająca służyć mierzeniu efektywności, zamienia się w permanentną inwigilację. Z uniwersytetów, które od początku istnienia oparte były na idei wolności badań i zaufaniu autorytetowi uczonego, niewiele pozostało. Wolność i zaufanie zanikają.(s. 5)

W podporządkowywaniu uniwersytetów rygorom rynku i rywalizacji, mierzonej liczbą tylko tego, co jest opłacalne wedle biurokratycznych, a jednolitych dla wszystkich nauk kryteriów, zanika w interes samej nauki. Profesor T. Gadacz nie pozostawił przysłowiowej suchej nitki na obecnym systemie oceny parametrycznej, jakiej poddane zostały uczelni publiczne i jednostki naukowo-badawcze. Nie docenia się w świetle tych kryteriów ani tłumaczeń wybitnych dzieł na język polski, ani recenzji rozpraw naukowych, a ocenianie prac za pomoca stałej liczby punktów , bez względu na ich wartość merytoryczną sprawia, że dużą liczbę może uzyskać marny i krótki tekst, który został opublikowany na łamach wyznaczonych przez resort nauki czasopism, zaś niemal tyle samo punktów przyznaje się za opublikowanie monografii naukowej, wymagającej przecież wielu lat pracy. Gdyby współczesnej ocenie parametrycznej poddać tak wybitne osobowości, jak niedawno zmarli Józef Tischner czy Barbara Skarga, to prawdopodobnie znaleźliby się w piątej kategorii, bo ani nie publikowali specjalnie po angielsku, ani nie starali się spełniać pozostałych kryteriów oceny. (s.6) Słynąca z wysokiego poziomu na świecie polska humanistyka jest w tych warunkach zagrożona.

Natalia Sromek natomiast przywołuje wyniki badań jakości kształcenia na studiach doktoranckich, jakie zostały przeprowadzone przez Towarzystwo Doktorantów Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2008 r. Okazuje się w ich świetle, że tylko 43% doktorantów jest zadowolonych ze swoich studiów, wskazując na to, że stały się one szkółką, która ma niewiele wspólnego z pracą naukową. Ankietowani wskazywali na takie słabości studiów doktoranckich, jak: nieinformowanie o zebraniach katedry, jej działalności, projektach i planowanych wydarzeniach, brak kontaktu z pracownikami naukowymi, niskie usytuowanie doktorantów w hierarchii zakładu, mniejsza pensja lub jej brak, brak możliwości prowadzenia zajęć, poczucie anonimowości, izolacji i ignorowanie przez pracowników katedry. (s.7)

Powracam zatem do wcześniej przywołanej tu konferencji prof. Lecha Witkowskiego w Międzyzdrojach, w trakcie której zwracano uwagę na te same kwestie, tyle tylko że w odniesieniu do akademickiego środowiska pedagogicznego. Uczestnicy pytali wówczas: Gdzie i dla kogo pedagodzy są jeszcze ekspertami? Jaki ma sens promowanie kształcenia wyższego za wszelką cenę dl podwyższenia wskaźników skolaryzacji na tym poziomie, skoro dopuszcza się w szkolnictwie prywatnym ok. 30% Polaków mających IQ na granicy normy? W szkolnictwie prywatnym szerzy się cwaniactwo i pozoranctwo.

W wielu ośrodkach akademickich nie sięga się do literatury naukowej innej, jak tylko „własnej”, przez co nie rozwijają się badania podstawowe, nawiązujące do tradycji rozwoju myśli oraz zanika krytyka. Także w procesie kształcenia studenci kierują się przede wszystkim wyborem takich specjalizacji, na które jest zapotrzebowanie rynku. Studiowanie jest tu płytkie, powierzchowne, dostosowywane do wielkich liczbowo grup (głównie) wykładowych. Zastanawiano się także nad tym, jak walczyć w szkolnictwie publicznym ze strukturalnym zniewoleniem naukowców, których dokonania marginalizowane są przez miernych akademików, ale posiadających władzę, a zatem rozstrzygających o istotnym dla jakości badań naukowych lub ich braku wykorzystywaniu środków finansowych czy prowadzeniu polityki kadrowej.